piątek, 15 maja 2015

Kroniki Imperium 4: Pisklę

Homoerotyczne Fantazje Hexie Niebieskiej - dziewuszka poprosiła mnie o zareklamowanie jej nowego bloga. Mam dzień dobroci dla zwierząt, ale co tam! Czytajcie!

Po południu Alberd opuścił mnie i ruszył do sali obrad na spotkanie z doradcami. Była to dla mnie doskonała okazja, aby wstać z łóżka i poszukać brata.

Krążyłem po pałacu, zastanawiając się, co teraz będzie ze mną i moim dzieckiem. Musiałem się dużo dowiedzieć o ciążach Ogniodorów... ale jak, skoro mój ukochany pan zabił zdecydowaną większość mieszańców? Nie licząc mnie i pozostałych niewolników, na tym świecie nie było żadnych Ogniodorów... A ja nie potrzebowałem osobników w moim wieku – mi była potrzebna doświadczona osoba. Najlepiej taka, która już urodziła własne dziecko...

Ale takich nie było ani w Imperium, ani poza nim.

Alberd i jego wuj zadbali o to, aby moja rasa znalazła się na skraju wymarcia. Byłem zagrożonym gatunkiem...

Zatrzymałem się przy oknie wychodzącym na południowy wschód. Położyłem dłoń na brzuchu, jeszcze płaskim. Wciąż lekko nie dowierzałem w to, że wydam na świat potomka.

Martwiły mnie słowa Alberda. Nie chciałem, aby moje maleństwo cierpiało tylko dlatego, że było dzieckiem Ogniodora. Przecież ta dziecina będzie synem lub córką samego cesarza! Ludzie powinni się cieszyć!

Oparłem się o ciepłą, nagrzaną w słońcu szybę. Zastanawiałem się, jak będzie wyglądać moja kruszynka. Wyobrażałem ją sobie jako małą, słodką kopię Alberda. Widziałem go jako małe pisklę z blond włoskami... Może byłyby one falowane, jak moje? A może byłyby one brązowe, jak moje, ale proste, jak Alberda?

Na pewno będzie mieć moje oczy. Zupełnie niepodobne do ludzkich, ogniste ślepia. Alberd mówił jednak, że uwielbia moje oczy... Może nie będzie zły na mnie za to, że jego potomek będzie mieć moje cechy?

-Powariowali!

Wzburzony okrzyk mojego ukochanego sprawił, że podskoczyłem. Wzdrygnąłem się, po czym na palcach podbiegłem w stronę Alberda. Jego wrzaski były coraz głośniejsze.

Przy wejściu do sali obrad zatrzymałem się, po czym z wahaniem otworzyłem drzwi.

Wiedziałem, że byłem niewidoczny – tuż za wejściem znajdowała się olbrzymia płachta materiału. Swego rodzaju kurtyna odgradzała mnie od mojego ukochanego i jego doradców.

Skuliłem się, po czym rozsunąłem część zasłony, aby zobaczyć Alberda i pozostałych obradujących.

Wszyscy siedzieli przy trójkątnym stole. Jego podstawa była wąska, a ramiona długie. Doradcy siedzieli przy tych trzech bokach, a Alberd znajdował się u szczytu stołu. Z lekcji geometrii wiedziałem, że w trójkątach ta część nazywana była ,,kątem ostrym”.

Alberd jednak nigdy mi nie pozwalał się edukować w innym zakresie, niż militarnym. Tylko stare książki i wiedza Geroda pozwalały mi przyswoić niektóre nauki.

-Nie możemy znów ruszać na front... - zaczął już spokojniej mój ukochany, a ja zadrżałem. ,,Front”? Nie... Tylko nie kolejna wojna... - Od roku próbujemy odbudować Imperium po tamtych bitwach. Na zachodzie nie ma już zamieszek, jednak północ i północny wschód mamy nadal zrujnowane przez królestwo Ibouleed!

-Panie, nie mamy wyboru... Tam żyją Ogniodory. Ogniste Pustkowie odradza się!

Zamarłem.

Ogniste Pustkowie? Moja ojczyzna, której tak naprawdę nigdy nie miałem szansy poznać? Ogniodory?! Żyjące, dorosłe Ogniodory?!

Miałem łzy w oczach. Gdzieś tam, na dalekim wschodzie, żyli moi pobratymcy. Prawdziwi mieszańcy, a nie zniewolone kundle. Dzikie osobniki, które mogły mnie tyle nauczyć... Może nawet pomóc mojemu bratu uporać się ze stratą ukochanego?

-Ogniste Pustkowie jest obecnie częścią MOJEGO Imperium. - warknął Alberd. Czułem w jego głosie narastającą furię. - Prędzej zginę, niż pozwolę, aby Ferdiz zawładnęło nad MOIMI ziemiami!

-Dlatego musimy ich zniszczyć... - mruknął jeden z doradców. Wiedziałem o nim tylko tyle, że był jednym z najbogatszych ludzi w całym Imperium, gdyż posiadał liczne kopalnie i ziemie, a zniewolone Ogniodory tylko pomagały mu się wzbogacać.

-Zabijemy ich i co wtedy? - rzucił inny mężczyzna.

Był on jednym z najmłodszych w tej sali. Miał zaledwie osiemdziesiąt jeden lat, czyli był tylko dekadę starszy od mojego ukochanego. Swoje Ogniodory wytresował na rasowe prostytutki, a niektóre samice miały w przyszłości służyć do rozmnażania.

-Zabijemy te, które będą na powierzchni... I tym razem ruszymy w głąb tuneli. Te wapienie ukrywają nie tylko Ogniodory w ludzkiej formie, ale także jaja. - Alberd najwyraźniej myślał na głos, gdyż złączył palce obu dłoni, a następnie oparł o nie brodę i wpatrywał się niewidzącym wzrokiem w mapę kontynentu. - Jak poprzednio, zachowamy ciężarne samice... Niektóre będą mi potrzebne.

-Potrzebne, panie? Przecież one są niebezpieczne!

-Pamiętacie, jak to było czterdzieści lat temu. Ciężarne samice nie mogą się przemieniać. Zmieniają formę dopiero dobę po narodzinach potomka. Jeśli jednak niektóre mają pecha na początku ciąży... I pierwszego dnia po poczęciu mają smocze ciało i go nie zmieniają... To aż do narodzin potomka są w gadziej formie.

-I wtedy są jajorodne, tak? - Domyślił się stary, pomarszczony doradca.

-Nawet jeśli; co to ma wspólnego z tym, że będziesz potrzebować niektórych ciężarnych samic, panie? - odezwał się Doradca od Bogactw.

-Ciężarne samice są niegroźne... Ale mogą nam przekazać dużo przydatnych informacji. - wyjaśnił Doradca od Prostytucji.

-Dokładnie, Danorze. - Mój ukochany uśmiechnął się krzywo. - Tak się składa, że akurat nam obu przydadzą się informacje o ciąży Ogniodorów...

-Ale po co? To tylko żałosne kundle! - Gdy tylko Doradca od Bogactw to powiedział, uświadomił sobie swój błąd.

Alberd spojrzał na mężczyznę swoim najzimniejszym, najbardziej przerażającym spojrzeniem. Ja sam zadrżałem pod jego wpływem. Było ono wręcz obietnicą długiej, bolesnej śmierci.

-Tak się składa, że my wszyscy potrzebujemy tych ,,kundli”. - zaczął okrutnie mój pan, prostując się w fotelu. - A jeden z tych ,,kundli” za rok urodzi mojego własnego ,,kundla”.

Zrobiło mi się przykro. Opadłem na kolana, zasłaniając twarz dłońmi. To, co powiedział Alberd... To było takie okropne. Jak on mógł nasze dziecko nazywać... kundlem...?

Nie rozumiałem znaczenia słów mojego ukochanego. Dopiero jego dalsza wypowiedź sprawiła, że serce mi nie pękło z bólu:

-Ktokolwiek zasugeruje, że moje dziecko jest ,,kundlem”, może już się żegnać z rodziną i życiem. - zagroził Alberd, a moje serce podskoczyło radośnie.

Jak ja mogłem wątpić w mojego ukochanego?! Przecież on jest taki wspaniały! Kocha swojego syna, a dla naszego dziecka na pewno zrobi wszystko!

Skupiłem się z powrotem na rozmowie mężczyzn. Alberd zaczął zbierać liczne pochwały i wyrazy uznania. Miałem wrażenie, że tylko ten nazwany wcześniej Danorem szczerze powiedział ,,gratulacje dla ciebie i twego wybranka, panie!”.

,,Wybranek”. Byłem nim, prawda? Musiałem nim być!

-Tym bardziej musimy zadbać o to, aby królestwo Ferdiz nie przeciągnęło Ogniodorów na swoją stronę! Musimy ich wszystkich wyrżnąć. Będziemy mieć kolejne dziesięciolecia spokoju!

-Seruzie, mam wrażenie, że kieruje tobą żądza, a nie dobro Imperium. - warknął Danor. - Panie mój, mam inną propozycję...

Alberd skinął głową, dając Danorowi pozwolenie na udzielenie głosu. Było to dla mnie bezsensowne, ale i tak pilnie słuchałem wszystkiego. Musiałem wiedzieć, co się stanie...

- Powinniśmy zapomnieć o naszej urazie do Ogniodorów. Dobrze wiemy, że ta rasa nie zna pojęcia ,,patriotyzm”. Są szczęśliwi, gdyż spokojnie żyją. Zagrożenie mogą nam sprawić jedynie najstarsze osobniki, które pamiętają rzeź, którą urządziłeś im te kilkadziesiąt lat temu, panie... - Danor westchnął i poruszył się niespokojnie. - Mieszańcy są nieśmiertelni, owszem. Dorosłych osobników nie wytresujemy... Ale możemy spróbować iść do przodu. Panie, pokaż im, że twoja nienawiść do nich minęła!

Trzej inni doradcy pokiwali głowami, z uśmiechem zgadzając się z Danorem.

-Co masz na myśli? Jak mam im to pokazać? - prychnął Alberd. - Mam zaciągnąć ciężarnego Artona w tę dzicz, a następnie wystawić go na pokaz i krzyknąć: ,,patrzcie, zmieniłem jednego z was w posłuszną kurwę, która urodzi mi dziecko”?! - Z moich oczu popłynęły kolejne łzy, a Alberd pokręcił głową. - Nie, Danorze. Nie będę wykorzystywać mojego Artona. On nie zasłużył na takie traktowanie.

-To pokonajmy Ferdiz. - Danor był wyraźnie zmęczony. Widziałem na jego czole pulsującą żyłę sugerującą zdenerwowanie, jednak mężczyzna pachniał niewyspaniem i przemęczeniem.

-Zgodzę się na obrócenie Ferdiz w perzynę, dopóki to królestwo nie próbuje przeciągnąć Ogniodorów na swoją stronę. - Zadrżałem, wzruszony. Alberd naprawdę nie zamierzał zabijać już moich pobratymców?! To było takie wspaniałe...

-W takim razie musimy zaatakować Ferdiz jak najszybciej! - zawołał doradca, którego w ogóle nie znałem.

-Doskonale. - Alberd podsumował całe zebranie, po czym wstał i wskazał całą dłonią na jednego z doradców, którzy wcześniej zgadzali się z Danorem. - Juderze? Smoki mają być gotowe jak najszybciej. Spalimy ich, a niedobitkami nakarmimy nasze miecze. Przygotuj dla mnie odpowiednią bestię. Nie będę czekać, aż Arton urodzi i się przemieni.

Osunąłem się bezwładnie na podłogę. Było mi zimno – Alberd nakazał służącym pokryć marmurowe i granitowe podłogi ciepłymi dywanami tylko w tych miejscach, do których nie miałem zakazu wstępu.

Nie zwracałem jednak uwagi na złą temperaturę. Mogłem myśleć tylko o tym, że mój ukochany mnie opuści. Będzie walczyć poza Imperium, tak daleko ode mnie...

Zamknąłem oczy i zacząłem cicho szlochać. Nie pojmowałem, dlaczego on mnie chciał opuścić...

***

Obudziłem się dopiero przed północą, gdy księżyc był wysoko na niebie. Leżałem w basenie, podtrzymywany przez Alberda. Spojrzałem na mojego ukochanego, struchlały.

-Mój panie... - szepnąłem, drżąc.

-Milcz, już wystarczająco mocno mnie zdenerwowałeś. - odezwał się, a jego zimny głos przeszył mnie do szpiku kości. Nie obchodziło mnie to, że znajdowałem się w basenie pełnym gorącej wody. Wzrok i głos mojego pana sprawiały, iż marzłem.

Sprawiały mi fizyczny ból.

-Ukarzesz mnie? - spytałem cicho, powoli oblewając swoją szyję wodą. - Dlaczego mnie trzymasz?

Alberd był wściekły, jednak wziął głęboki wdech i zaczął jedną ręką moczyć moje włosy.

-Znalazłem cię nieprzytomnego na zimnej podłodze. Byłeś już siny. Artonie... Masz już czterdzieści lat. Nie jesteś dzieckiem! Nie powinieneś zachowywać się tak nieodpowiedzialnie! Artonie... Za dwanaście miesięcy urodzisz dziecko. Chcesz ryzykować życie nie tylko swoje, ale również naszego maleństwa?

-Przepraszam, mój panie... - szepnąłem cicho, mając łzy w oczach Wtuliłem policzek w jego dłoń, prosząc Alberda o przebaczenie. - Obiecuję, że będę grzeczny...

-Mam nadzieję. Nie chcę ci dawać kary, gdy jesteś w takim stanie.

-Nie chcesz, ale dasz? - spytałem, sztywniejąc.

-Nie dam, jeśli mi coś obiecasz. - Słysząc te słowa, raptownie się obróciłem i spojrzałem na cesarza. - Przysięgnij, że będziesz uważać na siebie i dziecko, dobrze?

Skinąłem głową, po czym musnąłem wargami palce mojego pana.

-Przysięgam. Będę troszczyć się i o siebie, i o nie. Nie potrzebuję do tego twoich słów, panie. To przecież... To przecież także moje dziecko.

-Owszem, twoje... Nasze. - Alberd westchnął ciężko, po czym wyjął mnie z wody.

Zostałem posadzony na drewnianej ławce, a cesarz zaczął mnie dokładnie wycierać. Dotknął mojego brzucha dłonią, po czym spojrzał na mnie niepewnie. Skinąłem głową, uśmiechając się niepewnie. Alberd pochylił się i delikatnie ucałował mój pępek.

-Artonie... Jest coś, co musisz wiedzieć.

-Co takiego, mój panie? - spytałem, a mężczyzna wziął mnie w ramiona jak małe dziecko i poszedł ze mną do sypialni.

Wtuliłem się w pierś mojego pana, cicho mrucząc. Czekałem, aż Alberd odpowie na moje pytanie, jednak nie chciałem się upominać i go złościć.

Zostałem położony na łóżku i przykryty kołdrą. Prychnąłem. Nienawidziłem spać nago. Było mi wtedy zimno i niedobrze.

Alberd rozebrał się do bielizny, po czym dołączył do mnie. Zadrżałem. Jego ciało było lodowate. Zdecydowanie wolałem, gdy Alberd był gorący. Najlepiej po zbliżeniu ze mną...

-Mamy problem z Ferdiz. - mruknął cesarz, przytulając moje plecy do swojej piersi, a następnie całując mnie za uchem.

-Co się dzieje, panie? - szepnąłem. - Chcesz mi powiedzieć o tym, że zamierzasz walczyć? - Miałem w oczach łzy. Nie chciałem, aby mnie opuszczał! - Panie... Twój wuj nigdy nie ruszał w bój. Tylko raz, gdy zupełnie nie było wyboru... Mój najdroższy panie... Nie walcz. Proszę. Błagam cię...

Alberd tylko mocniej mnie przytulił. Jego gorący oddech ogrzewał moje ucho.

-Nie mam wyboru, kochanie. Ja nie umiem z tego zrezygnować. Kocham to. Kocham walkę. Smutno mi, że nie będziesz mógł mi towarzyszyć... Ale w tym stanie nawet się nie przemienisz...

-Właśnie! I kto cię obroni, co?! Twoi żołnierze?! A może ci durni doradcy, którzy nawet nie wiedzą, do czego służy nasza smocza forma, co?!

-Nie podnoś na mnie głosu. - warknął oschle Alberd, unosząc ostrzegawczo dłoń. Natychmiast umilkłem. Cesarz opuścił rękę, po czym zaczął gładzić moje łuski. - Dam sobie radę. Nie jestem moim wujem. Jestem doświadczonym żołnierzem. Z Ferdiz pozostanie tylko popiół, który użyźni MOJE ziemie.

-Wszystko spłonie, prawda? - szepnąłem. Przypomniałem sobie zamieszki na zachodzie. Wzdrygnąłem się, myśląc o tych wszystkich razach, gdy w środku nocy Alberd zakładał zbroję i siadał na mnie, każąc mi wzlecieć nad miasto buntowników. Byłem zupełnie niewidoczny... Dopóki nie otrzymywałem rozkazu oplucia całej miejscowości ogniem. - A co z Ogniodorami na Onistym Pustkowiu?

Alberd zaśmiał się, po czym ugryzł moje ucho. Kiedyś przeklinał je za to, że było częściowo pokryte łuskami, przez co nie mógł zranić mnie do krwi.

-Nie próżnowałeś w sali obrad, hę? - Cesarz przytulił mnie jeszcze mocniej. Zadrżałem, czując na podbrzuszu jego rękę. - Znajdę jakiegoś Ogniodora. Najlepiej ciężarną samicę, która już kiedyś urodziła. Ona nam pomoże. Może nawet ją ściągnę do pałacu, aby cię wspierała?

-To... - zawahałem się. Przecież dzikie Ogniodory były niebezpieczne! – dobry pomysł, panie.

-W końcu to mój pomysł. - zaśmiał się cesarz, po raz ostatni mnie całując. - Dobranoc.

Zasnął niemalże od razu. Ja nie mogłem. Ja byłem w stanie tylko rozpaczać. Nie chciałem być rozdzielany z moim ukochanym...

***

Tydzień później byłem już sam. Alberd po siedmiu dniach przygotowywania wyprawy oraz troszczenia się o mnie ucałował mój brzuch po raz ostatni, po czym wsiadł na czekoladowego smoka, a następnie zniknął.

Gerod był przy mnie cały czas. Przestał ciągle trwać w mauzoleum, a zaczął towarzyszyć mi. Każdego dnia siedzieliśmy godzinami w bibliotece, szukając jakichkolwiek informacji o naszej rasie. Nie było łatwo.

Ród Alberda przez setki lat zebrał tysiące pozycji. Setki starożytnych manuskryptów, od lat przepisywanych... Dziesiątki książek z całego świata. Wszystko.

Bibliotekarze pieczołowicie katalogowali każdy przedmiot w tym monumentalnym pomieszczeniu, dzięki czemu z łatwością odnaleźliśmy tytuły dotyczące naszej rasy.

Regał, na którym spoczywały interesujące nas książki, był opatrzony napisem ,,Nietypowe zwierzęta”.

Widząc to, czułem okropną gorycz. Nie potrafiłem pojąć, dlaczego moja rasa była tak tępiona. Skąd się brała ta nienawiść? Dlaczego nawet Alberd przez pierwsze dwadzieścia lat życia ze mną wpajał mi do głowy, że byłem nic niewartym śmieciem?

Mogłem tylko smutno westchnąć. Dopóki nie spotkałem Geroda, wierzyłem w słowa mojego pana. Uważałem, że byłem żałosnym... niczym. Gdyby nie mój brat, pewnie nawet własne dziecko nazywałbym ,,czymś gorszym”.

Zdjęliśmy z regału kilka pierwszych ksiąg, a następnie usadziliśmy się na podłodze przy oknie. Mrucząc, byliśmy ogrzewani przez promienie słoneczne. Czytaliśmy.

Za każdym razem, gdy spotykaliśmy przydatne informacje, przypisywaliśmy je do małych zeszytów, które wcześniej sobie przygotowaliśmy.

Kilka razy popłynęły Gerodowi łzy z oczu.

,,Zwierzęta ciężko rozmnażają się w nienaturalnych warunkach. Nie mając wybranego przez siebie partnera, niechętnie podchodzą do kopulacji.”

,,Wyjątek stanowi okres rui: osobniki są tak zdesperowane, iż przystępują do aktu prokreacji niezależnie od tego, kim był ich partner – mając wybór, decydują się jednak spłodzić potomków z najsilniejszym reproduktorem”.

,,Jeśli samica ma swojego stałego partnera, nie dopuści do siebie nikogo innego”.

,,Gatunek ceniący sobie wierność. Pomimo swojej prymitywności, trwają u swego boku nieustannie, a wszelkie próby rozdzielenia pary skutkują długą śmiercią obojga partnerów”.

,,Ciąża, niezależnie od płci ciężarnego osobnika, trwa rok. Dzień po kopulacji samica może jeszcze zmieniać formę. Jeśli w ciągu doby nie przybierze ludzkiej powłoki, do rozwiązania musi pozostać w ciele gada. Po narodzinach młody rodzic przez dzień nie może się przemieniać”.

,,Poród w formie smoka trwa kilka minut, jednak jajo musi być później przez kilka godzin palone przez ojca – matka, niezależnie od płci, nie może zionąć ogniem. Pisklę wykluwa się i przez pierwsze tygodnie nie jest w stanie zmienić formy”.

,,Mięso młodych piskląt zawiera dużo białka i witamin. Jest zdrowe i wskazane dla...”.

Gwałtownie zamknąłem księgę, drżąc z przerażenia.

Ludzie... Ludzie jedli Ogniodory? Niewinne pisklęta?!

Zacząłem wymiotować. Gerod rzucił się w moją stronę z niemałym wiaderkiem. Zwróciłem całą zawartość mojego żołądka, po czym położyłem się na plecach bez sił. Byłem wzburzony i przerażony.

Tego dnia mój brat zawołał służbę, a następnie kazał zanieść mnie do sypialni.

Przyszedł medyk i mnie przebadał. Okazało się, że u ciężarnych Ogniodorów normą były ciągłe osłabnięcia i wymioty. Podobno ciąże u ludzi i mieszańców nie różniły się między sobą.

Następne pół roku minęło podobnie. Każdego dnia wraz z bratem szukałem jak najwięcej informacji o naszej rasie. Książki nam nie wystarczały. Potrzebowaliśmy żywego Ogniodora.

Alberd miał rację, chcąc ściągnąć do stolicy ciężarnego, doświadczonego mieszańca. Ale mój ukochany nie wracał.

Listy z frontu przychodziły coraz rzadziej. Według słów cesarza, Ferdiz upadło, jednak po pokonaniu królestwa armia Imperium musiała zmierzyć się z oszalałymi smokami.

Ostatnia wiadomość przybyła, gdy byłem w piątym miesiącu ciąży. Była datowana na cztery tygodnie wstecz.

Oznaczało to, że listy przychodziły po miesiącu. Może następny był już w drodze od kilku tygodni? A może miał zostać wysłany? A może... a może nie było na wschodzie już nikogo, kto mógłby go napisać...?

Nie chciałem o tym myśleć, ale nie miałem wyboru.

Minęło osiem miesięcy od wyruszenia Alberda, gdy oficjalnie ogłoszono zaginięcie cesarza i jego oddziału.

Byłem zrozpaczony. Mój ukochany zniknął, mógł być nawet martwy... A ja pozostawałem w pałacu sam. Niby był przy mnie Gerod... Ale kim był on w porównaniu do mojego pana?!

Najgorsze przyszło dwa miesiące po ogłoszeniu zaginięcia Alberda.

Doradcy cesarza uznali, że mój ukochany już nigdy nie wróci. Jedyny następca tronu miał niecałe dwa lata, zatem to właśnie oni objęli władzę w Imperium.

Pewnego dnia dziesięciu doradców weszło do mojej sypialni. Powiedzieli mi, iż będą rządzić Imperium, dopóki dziecko Alberda nie dorośnie i nie stać się cesarzem. Dodali, że nowy władca nie będzie potrzebował trójki kundli w swoim pałacu.

Nie licząc Danora, każdy mężczyzna chciał mnie i moje nienarodzone dziecko zabić na miejscu.

Gdyby nie ,,doradca od prostytucji”, ja, mój brat i moja dziecina zginęlibyśmy w ciągu minuty.

Danor zaproponował swoim kolegom, aby zabić ,,te psy” na publicznej egzekucji. Powiedział, że lepiej będzie, jeśli zostaniemy zamknięci w lochach, a następnie zawleczeni na dziedziniec i ścięci.

Słysząc te okrutne, mrożące krew w żyłach słowa, pragnąłem zniknąć. Serce waliło mi mocno, a ja nie mogłem ustać. Osunąłem się na podłogę...

Po paru godzinach obudziłem się w lochach. Wraz z bratem znajdowaliśmy się w małej, ciasnej celi. Gerod nie mógł nawet się przemienić. Do północy leżeliśmy w kącie, wtuleni w siebie. Marzliśmy. Jako Ogniodory mieliśmy problemy z przetrwaniem w tak okropnych warunkach. Wilgoć i chłód bijące od kamiennych ścian sprawiały, że odchodziliśmy od zmysłów.

W nocy zostaliśmy odwiedzeni przez Danora. Doradca otworzył kraty, a następnie wręczył nam koce. Wdzięczni, od razu pozwoliliśmy się nimi otulić. Patrzyliśmy na mężczyznę jak na bóstwo. Ten tylko uśmiechnął się do nas łagodnie i przytulił nas. Żywiołowo pocierał nasze plecy dłońmi, starając się nas ogrzać.

-Moi mili... Wiem, że nie potraficie jeździć konno, dlatego musicie mnie uważnie posłuchać. Idziemy teraz na dziedziniec, rozumiecie? Zaklinam was: bądźcie cicho, inaczej cała nasza czwórka zginie!

W milczeniu opuściliśmy lochy. Przez kalectwo i ciążę miałem problemy z poruszaniem się po stromych, wąskich schodach, zatem Danor wziął mnie na ręce.

Na dziedzińcu, otoczeni krużgankami, pożegnaliśmy się z doradcą.

-Gerodzie, przemień się. - Miałem zaprotestować, jednak mężczyzna nie dał mi dojść do słowa. - Artonie, nie możesz przybrać smoczej formy. Nie potraficie jeździć konno. Pieszo nic nie zdołacie. Artonie... Sam jesteś gadem. Nigdy nie pozwoliłeś spaść Alberdowi. Gerod również dbał o to, aby poprzedni cesarz był bezpieczny na jego grzbiecie.

To było irracjonalne, ale bałem się lotu. Kochałem przebywać w przestworzach, ale tylko wtedy, gdy polegałem na moich niezawodnych skrzydłach!

-Zaufaj mi, bracie... - szepnął Gerod, po czym uścisnął dłoń Danora i przemienił się w bestię.

-Dobrze, że nie masz łusek... - Danor uśmiechnął się ciepło do bestii. Wyglądał w tej chwili bardzo młodo. - Gdybyś nie miał gładkiej skóry, musiałbym założyć Artonowi zbroję, abyś go nie pokaleczył... Albo dać ci siodło, chociaż pewnie nie leciałeś jeszcze z takowym...

Nie mogłem powstrzymać wzruszenia. Objąłem mocno Danora i ze łzami w oczach zacząłem mu gorąco dziękować.

-No już, już. - Mężczyzna odsunął się ode mnie, po czym poklepał mnie pokrzepiająco po ramieniu. - Zmykajcie, ale już!

Powoli i niezdarnie wspiąłem się na grzbiet Geroda. Czułem się dziwnie. Twarde ciało pode mną przyjemnie ogrzewało wnętrza moich ud. Zacisnąłem nogi na bokach smoka i wyprostowałem się. Gdy byłem młodszy, widziałem taką pozę u Alberda.

Samo siedzenie na smoku było odurzająco przyjemnym odczuciem. Oddychałem miarowo, nagle zapominając o moim strachu. Odrobinę bolały mnie pośladki. Alberd zawsze powtarzał, że podczas nauki latania stale utykał, obolały, dokładnie czując wszystkie kości. Mówił jednak, że ten ból był najcudowniejszym odczuciem, jakie poznał.

Gerod uniósł skrzydła, a ja miałem wrażenie, że oślepłem – złote, cienkie błony zasłoniły mi cały świat.

Mój brat wzbił się gwałtownie w powietrze, a ja spanikowałem, nie mając za co się złapać. Ja w formie gada miałem szpikulce, których Alberd zawsze się trzymał.

W ostateczności objąłem mojego brata za szyję. Wzbijaliśmy się coraz wyżej i wyżej, a po chwili szybowaliśmy spokojnie nad stolicą. Świeże, nocne powietrze ożywiało nas. Czuliśmy euforię, jakiej nie zaznaliśmy nigdy wcześniej.

Oparłem stopy o skrzydła Geroda i uniosłem biodra, dzięki czemu oplotłem całą szyję mojego brata ramionami.

Znajdowaliśmy się już kilka tysięcy kilometrów za stolicą, gdy wzeszło słońce. Gerod był zmęczony i obolały, a ja śpiący. W dodatku podróż za dnia była bardzo niebezpieczna. Mogliśmy zostać zauważeni.

Gerod zwinął lewe skrzydło i przechylił się, opadając. Lecieliśmy w stronę ziemi.

Lądowanie nie było przyjemne. Wręcz przeciwnie – było bardzo bolesne. Obtłukłem sobie łokcie, kolana i szczękę, zderzając się z ciałem Geroda.

-Zapamiętać na przyszłość: lądujemy wcześniej i delikatniej!

Gerod zaśmiał się. W smoczej formie po prostu wyglądało to jak głuche warknięcie, jednak pozbawione nutki groźby.

Zsunąłem się z grzbietu brata, po czym rozejrzałem po polanie, na której wylądowaliśmy. Zewsząd byliśmy otoczeni drzewami. Dostrzegłem parę suchych gałęzi między korzeniami najstarszych dębów. Las musiał być stary, gdyż drzewa były prawie tak wysokie, jak pałac Alberda.

Zebrałem opał na ognisko, po czym skinąłem na brata. Gerod pokrył niektóre gałęzie ogniem, a następnie przemienił się i pomógł mi zbierać ogień.

Niby było ciepło, jednak my, będąc Ogniodorami, woleliśmy mieć pewność, że nie zmarzniemy.

Oczywiście, zasnęliśmy od razu i nie mogliśmy dopilnować płomieni.

Obudziliśmy się dopiero wieczorem, gdy ostatnia iskierka zgasła. Było nam zimno, jednak nie zamierzaliśmy tracić czasu na ogrzewanie się przy płomieniach. Gerod prędko się przemienił, a ja wdrapałem się na niego, jęcząc z bólu. Alberd miał rację. Tego bólu nie można było porównać z niczym. Był on okropny, tępy, nieustający... Ale dający jakąś satysfakcję. ,,Tak, leciałeś na smoku!”. ,,Tak, nie spadłeś!”.

Lecieliśmy całą noc, a nad ranem wylądowaliśmy w lesie w pobliżu ostatniej oficjalnej miejscowości Imperium. Dalej były już podbite regiony. Między innymi... Ogniste Pustkowie.

Równo dwa tygodnie po opuszczeniu pałacu trafiliśmy do naszej dawnej ojczyzny.

Ogniste Pustkowie nie przypominały pozbawionej życia, a za to pełnej piasku pustyni, jak to sobie je wyobrażałem. Wręcz przeciwnie; było ono zielone. Gęsta roślinność, wysoka temperatura. Na ziemi powietrze było wilgotne, a nad drzewami suche.

Z góry ujrzeliśmy liczne rzeki i jeziora. Piaski miały barwę albo białą, albo pomarańczową. Woda była jasnoniebieska lub ciemnoturkusowa.

I te małe góry między drzewami.

Właściwie określenie ,,góry” nie było odpowiednie. Były to monumentalne skały i małe wzgórza przypominające kopce jak u termitów (to tak się nazywały te owad? A może to były mrówki? Moja edukacja naprawdę była na niskim poziomie...), jednak stworzone z wapienia.

Wiedziałem jednak, że to właśnie w tych ,,grotach” mieszkały Ogniodory. Za dnia leżały na ich szczycie, ogrzewając się, a w nocy wślizgiwały się do środka. Alberd opowiadał mi, że znalazł moją matkę właśnie w takim kopcu.

Wylądowaliśmy na górze, a Gerod złapał się szponami kilku wypustek. Te skały wyglądały tak, jakby zostały stworzone specjalnie dla mieszańców lub smoków.

Gerod wspiął się po ścianie, a następnie wślizgnął się do środka. Znaleźliśmy się w grocie. I zamarliśmy.

Jaskinia była wyraźnie zamieszkana. Widziałem w jednym rogu duże posłanie, a w drugim ślady po ogniu. Pod ścianą były ułożone koce i polana.

Zsunąłem się z brata, a ten przemienił się. Przybrał ludzką formę dosłownie w ostatniej chwili, gdyż zaraz po dotknięciu stopami podłoża straciłem przytomność.

***

Urodziłem.

Byłem tatą.

Leżałem właśnie na posłaniu w jaskini, ciężko oddychając. Trawiła mnie gorączka. Było mi jednocześnie zimno i gorąco. Czułem krew. Myślałem, że lada moment umrę. Nie miałem siły, aby unieść głowę.

Otaczali mnie ludzie. Tylko... To nie byli ,,prawdziwi” ludzie.

To były Ogniodory.

Mężczyzna i kobieta w średnim wieku. Mieli twarze naznaczone zmarszczkami, stare, połatane ubrania... oraz ciepłe uśmiechy.

Widziałem ich pokryte łuskami uszy, widziałem ogień w ich oczach, widziałem pazury zamiast paznokci... A w szponach kobiety widziałem małe zawiniątko.

-Gratuluję, maleńki... - szepnęła nieznajoma, podając mi... moje dziecko.

Było ono... Piękne.

Uśmiechnąłem się cieplutko do mojej dzieciny, podziwiając jej okrąglutką buźkę i malutkie, słodkie usteczka. Zachwycałem się różowiutkim noskiem. Odwinąłem ostrożnie kocyk, odsłaniając mój skarb. Maleństwo miało tłuste piąstki z maluteńkimi pazurkami. Ucałowałem każdy kolejny paluszek mojego, jak się okazało, synka.

-Jesteś śliczny... - szepnąłem. - Taki podobny do tatusia... Masz jego jasne włoski. Przynajmniej po mnie odziedziczyłeś te fale... I masz moje oczy, prawda? Kto ma śliczne iskierki w ślepkach, no kto? - zagruchałem, a moje wargi drżały ze wzruszenia. - Pokaż łuski... - Zerknąłem na cieniutkie, delikatne zgrubienia na uszkach i bokach mojego synka. Były podobne do moich: niebieskie, jednak w zależności od światła wyglądały na zielone. - Jesteś najpiękniejszym pisklaczkiem, jaki kiedykolwiek był na tym świecie...

-Wdał się w tatusia, prawda? - Uniosłem głowę, a serce zabiło mi mocniej. Na twarzy mojego brata widziałem autentyczną radość. - Cieszę się, Artonie...

-Nie chcę wam przerywać tej wzruszającej chwili – zerknąłem na gospodarza – ale chyba zasługuję na parę wyjaśnień.

No tak. Pytania i odpowiedzi.

Westchnąłem ciężko i już otwierałem usta, gdy Gerod mnie ubiegł:

-Niech pan pyta mnie o wszystko... Ale Arton powinien odpocząć. Musi się wyleczyć, a my nie mamy żadnego schronienia...

-Wyleczyć? - przerwałem, zdziwiony. Coś mi dolegało?

-Ech, głuptasku... Zerknij pod koc, Artonie. Spójrz na swój brzuch. Dostałeś mocne środki przeciwbólowe.

Posłuchałem brata i... zamarłem.

Mój brzuch przecinała nierówna, czerwona szrama. Biegła ona od mostka do podbrzusza. Wyglądała na świeżo zabliźnioną.

-Co to...?

-Ech, wy naprawdę musicie być młodzi... - Kobieta pokręciła głową, patrząc na mnie z politowaniem. - Przecież jesteś mężczyzną. Jak zamierzałeś urodzić to dziecko? To oczywiste, że ono nie wyjdzie z ciebie jak z kobiety! Trzeba pomóc maleństwu wyjść na ten świat...

-Gdzieście żyli, skoro spłodziliście potomka i w tak zaawansowanym stadium nie dość, że podróżowaliście bez schronienia, to jeszcze nie wiedzieliście, jak narodzi się wasze dziecko?

Mężczyzna był wyraźnie nieufny. Spojrzałem z przestrachem na Geroda, ten jednak wbijał pewne siebie spojrzenie w gospodarza.

-Byliśmy niewolnikami w Imperium.

Słowa mojego brata sprawiły, że kobieta wydała z siebie zduszony okrzyk, a mężczyzna napiął wszystkie mięśnie.

-Kontynuuj.

Gerod dotknął łagodnie moich włosów.

-Jak widzicie, jesteśmy do siebie bardzo podobni... Nie będę ukrywać; jesteśmy bliźniakami. Ja... Ja byłem... - Mój brat urwał, nie mogąc dokończyć. Nie dziwiłem mu się. Minęły zaledwie dwa lata od śmierci jego ukochanego... I kilka miesięcy od zaginięcia Alberda.

-Gerod był wychowankiem poprzedniego cesarza. - szepnąłem, opuszczając wzrok. Spojrzałem na mojego synka i uśmiechnąłem się ciepło. - A ja od narodzin żyłem z... Z obecnym cesarzem.

-Słyszeliśmy o tych bestialskich czynach... - szepnęła kobieta, siadając na brzegu mojego posłania. Jej palce odnalazły moją dłoń. - Spokojnie. Już nic ci nie grozi, malutki. To straszne, że taki maluszek, jak ty, ma już własne dziecko i tak wielką odpowiedzialność za nie, ale... Ale teraz możemy wam pomóc. Cesarz was nie skrzywdzi. Obecny zabił zbyt wielu naszych bliskich.

-To jego syn. - szepnąłem smutno, tuląc moje dziecko do piersi. - To syn mój i Alberda.

Kobieta i mężczyzna wymienili zszokowane spojrzenia. Widziałem w nich lęk, niepokój i zdziwienie.

-On... On cię zapłodnił, a następnie wygnał? - Kobieta przysunęła się jeszcze bliżej mnie, po czym zaczęła głaskać moje ramię.

-Nie... - Miałem łzy w oczach. - On czekał na nasze maleństwo. Początkowo był zły, ale... Ale później... Każdego ranka i każdej nocy patrzył na mnie z niepokojem, delikatnie całując mój brzuch. Głaskał go... Delikatnie wycierał po kąpieli...

Głos odmówił mi posłuszeństwa. Nie mogłem wydusić z siebie ani słowa. Potrafiłem tylko cicho łkać i drżeć.

Szczupłe ramiona Geroda objęły mnie opiekuńczo, a pazur mojego brata delikatnie starł z mojej twarzy słone łzy.

-Cesarz wyruszył na wyprawę wojenną. - dokończył spokojnie mój bliźniak. - Nie wracał. Straciliśmy z wojskiem cały kontakt. Doradcy Alberda uznali go za zaginionego, po czym objęli władzę w imieniu jego rocznego syna... Teraz ten dzieciak ma dwa lata...

-Musieliśmy uciekać... - mruknąłem trzęsąc się. Tak bardzo tęskniłem za Alberdem... I byłem zagubiony. Co miałem robić? Uciekać dalej wraz z bezbronnym niemowlęciem? - Doradcy wydali na nas wyrok śmierci. To normalne; gdy ,,kundel” tracił właściciela, musiał zostać stracony, aby nie skrzywdził nikogo, pozbawiony pana.

-Och, nie... - szepnęła kobieta. Wstała na równe nogi i wtuliła się w mężczyznę. - Czy tak się dzieje zawsze? Życie każdego Ogniodora zależy od życia jego pana?!

-Nasza synowa... - mruknął ponuro gospodarz, obejmując pokrzepiająco towarzyszkę. - Żona naszego syna miałaby teraz dziewięćdziesiąt lat... Była w ciąży, gdy pojawili się żołnierze Imperium. Ja wtedy byłem poza Pustkowiem, na Pustyni Południowej, a nasz syn zdołał ukryć część kobiet i dzieci w podziemnych tunelach...

-Schował tam mnie. - przytaknęła kobieta, patrząc na mnie ze smutkiem. - Czułam tę krew... I słyszałam krzyki.

-Będąc na Pustyni Południowej, usłyszałem w głowie wołania mojego syna. Pamiętam jego ostatnie słowa. Błagał samego Alberda o to, aby ten oszczędził jego ciężarną żonę...

-I on to zrobił. - dokończyła kobieta, patrząc na moje dziecko. - Nasza synowa została zabrana do Imperium, a jej dzieci miały posłużyć za niewolników. Nie wiemy jednak, co się z nimi stało... Mój syn... Mój maleńki synek nie zdołał nam tego przekazać...

- Alberd go zabił. - warknął zimno mężczyzna, a ja instynktownie przytuliłem moje dziecko, uchylając wargi i pokazując kły.

Nie spodziewałem się... tego. Wiedziałem, jak wyglądało podbicie Pustkowia. Alberd nie raz mi o tym mówił, podkreślając przy tym żałosność mojej rasy... Ale nie spodziewałem się, że Ogniodory mogły skrzywdzić swojego pobratymca tylko dlatego, iż ten był synem jednego z mordujących!

- Nie tkniecie go! - zawarczałem jak dzikie zwierzę, szczerząc zęby. Nie pozwolę go tknąć!

- Nie zamierzamy go ruszać... - Para wyraźnie starała się mnie uspokoić. Bezskutecznie. Niby czemu miałem im ufać?!

- Braciszku... Ja tu jestem. - Cichy głos mojego brata wyrwał mnie z amoku. Spojrzałem na Geroda, zdziwiony. - Artonie, nikt nie tknie mojego bratanka, rozumiesz?

-Nie chcemy robić krzywdy żadnemu z was... - wytłumaczyła powoli kobieta. - Możecie jednak powiedzieć nam... Co się stało z waszą matką? Co się stało z tymi samicami, które żołnierze zabrali do stolicy?

-Przykro mi. - Te dwa słowa wystarczyły. Kobieta zaniosła się żałosnym szlochem. - Każda, zaraz po porodzie, była zabijana. Moja – nasza – żyła najdłużej. Wszystkie były w zaawansowanej ciąży i rodziły od razu po przybyciu do stolicy. Nasza matka... Ona tam spędziła mnóstwo czasu. Alberd opowiadał mi, że jako jedyna w momencie wywiezienia z Pustkowia nie miała okrągłego...

-O czym ty...?

Uniosłem wzrok na parę. Gospodarze wpatrywali się we mnie i moich bliskich ze zdumieniem, a może nawet trwogą.

-Villrei... - Mężczyzna podszedł do nas na drżących nogach. - Villrei była dosłownie w pierwszych...

-To był dopiero szesnasty tydzień... - załkała kobieta, dołączając do partnera.

Para spojrzała na nas ze łzami w oczach. Nie rozumiałem ich spojrzenia. Było ono... wzruszone?

Nie pojmowałem, co się wokół mnie działo, jednak Gerod wypuścił z cichym sykiem powietrze.

-To nie jest możliwe... - szepnął mój brat. Był zdumiony. Pachniał niedowierzaniem.

-Co tu się dzieje, Gerodzie? - spytałem, wiercąc się. Czułem się niekomfortowo i źle.

-Arton... To nasi dziadkowie.

8 komentarzy:

  1. Będę krzyczał oddawać ojca malucha niech trochę pokutuje przetrzepać tyłek i niech naprawia. I znowu kończyć w takim momencie. eeee mam zepsuty weekend chyba że masz zamiar wstawic cos jeszcze.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Rozdział będzie we wtorek, o 22:22
      Aby Ci weekend umilić, reklamuję bloga mojej przyjaciółki:
      http://homoerotyczne-fantazje.blogspot.com

      // Szczerze polecam, nic mi nie płaciła :D

      Usuń
    2. Byłam zapowiada się fajnie, a w jakiej walucie jakby co.... ?

      Usuń
    3. Dwa zadania domowe dała spisać :P

      Usuń
    4. No gdzie ten wybraniec, bo się zdenerwuję.

      Usuń
    5. Przez przypadek usunęłam, już dodaję (kuźwa, trzeba będzie chyba poprawić od nowa fragment). Daj mi 10 minut max.
      ~Na pewno nie Sarabeth M.

      Usuń
  2. Arton będzie naprawdę świetnym ojcem. To jak się rozmarzał o wyglądzie dziecka... było przeurocze. Takim moim rozmyślaniem: Nasz Ogniodor kocha Albreda, ale mam też wrażenie, że nie potrafi dostrzegać w nim zła. Owszem, reaguje na cierpienie swojej rasy, ale nie aż tak. Jakby coś przyćmiewało jego uczucia. Może właśnie ta, poniekąd, niewola sprawiła, że lekko otumaniał?
    Cieszy mnie za to, że Albred jest o niebo milszy dla tego pięknego gatunku na wymarciu. W końcu smoki są tak piękne... tak jak Arton, nie rozumiem dlaczego chcą zabijać tych osobników, którzy pragną zwyczajnego życia. Mam nadzieję, że władca nigdy nie zmieni swoich uczuć co do Artona. Są naprawdę ciekawą, ale i kochaną parą.
    Czytam normalny wpis o Ogniodorach i ich rozmnażaniu, nie powiem, dość ciekawe bo mogę się czegoś więcej dowiedzieć, a tu tekst rodem z książki kucharskiej.... Aha. Fajnie, w opisie życia rasy piszą dopiski dla kogo wskazane jest spożywanie. To tak jakby w encyklopedii o człowieku napisać „Mięso smaczne, aczkolwiek rzadko spożywane przez przedstawicieli gatunku." No dziENki.
    Albred zaginął? A ja tu już tak sobie wyobrażałam, że ciekawe jak to będzie, jak zareaguje na jego poród... no nic. Za co równie ciekawa, a nawet bardziej była podróż dwójki braci. Wszystko realnie opisane, co nieźle porusza wyobraźnię! Danorze... ty kochany starcze, przypominający mi średniowieczną wersję tego faceta mieszkającego w willi z króliczkami playboy'a... wielkie ci dzięki. <3 Zostajesz patronem ciężkich czasów dla Ogniodorów!
    Aww, kochane maleństwo! Jakże przeuroczy musiał być! Tak, zakończenie tego rozdziału mi się szczególnie podobało. Po latach część rodziny spotkała się. Nareszcie. <3

    OdpowiedzUsuń
  3. Hejeczka,
    wspaniały rozdział, co z cesarzem mam nadzieję, że się odnajdzie i wkurzy że nie ma jego ukochanego z dzieckiem... chociaz znalazł się ktoś kto umożliwił im ucieczkę...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń

Bardzo proszę o opinie :)