Homoerotyczne Fantazje Hexie Niebieskiej - dziewuszka poprosiła mnie o zareklamowanie jej nowego bloga. Mam dzień dobroci dla zwierząt, ale co tam! Czytajcie!
Po południu Alberd opuścił mnie i ruszył do sali obrad na spotkanie z doradcami. Była to dla mnie doskonała okazja, aby wstać z łóżka i poszukać brata.
Po południu Alberd opuścił mnie i ruszył do sali obrad na spotkanie z doradcami. Była to dla mnie doskonała okazja, aby wstać z łóżka i poszukać brata.
Krążyłem
po pałacu, zastanawiając się, co teraz będzie ze mną i moim
dzieckiem. Musiałem się dużo dowiedzieć o ciążach
Ogniodorów... ale jak, skoro mój ukochany pan zabił zdecydowaną
większość mieszańców? Nie licząc mnie i pozostałych
niewolników, na tym świecie nie było żadnych Ogniodorów... A ja
nie potrzebowałem osobników w moim wieku – mi była potrzebna
doświadczona osoba. Najlepiej taka, która już urodziła własne
dziecko...
Ale
takich nie było ani w Imperium, ani poza nim.
Alberd
i jego wuj zadbali o to, aby moja rasa znalazła się na skraju
wymarcia. Byłem zagrożonym gatunkiem...
Zatrzymałem
się przy oknie wychodzącym na południowy wschód. Położyłem
dłoń na brzuchu, jeszcze płaskim. Wciąż lekko nie dowierzałem w
to, że wydam na świat potomka.
Martwiły
mnie słowa Alberda. Nie chciałem, aby moje maleństwo cierpiało
tylko dlatego, że było dzieckiem Ogniodora. Przecież ta dziecina
będzie synem lub córką samego cesarza! Ludzie powinni się
cieszyć!
Oparłem
się o ciepłą, nagrzaną w słońcu szybę. Zastanawiałem się,
jak będzie wyglądać moja kruszynka. Wyobrażałem ją sobie jako
małą, słodką kopię Alberda. Widziałem go jako małe pisklę z
blond włoskami... Może byłyby one falowane, jak moje? A może
byłyby one brązowe, jak moje, ale proste, jak Alberda?
Na
pewno będzie mieć moje oczy. Zupełnie niepodobne do ludzkich,
ogniste ślepia. Alberd mówił jednak, że uwielbia moje oczy...
Może nie będzie zły na mnie za to, że jego potomek będzie mieć
moje cechy?
-Powariowali!
Wzburzony
okrzyk mojego ukochanego sprawił, że podskoczyłem. Wzdrygnąłem
się, po czym na palcach podbiegłem w stronę Alberda. Jego wrzaski
były coraz głośniejsze.
Przy
wejściu do sali obrad zatrzymałem się, po czym z wahaniem
otworzyłem drzwi.
Wiedziałem,
że byłem niewidoczny – tuż za wejściem znajdowała się
olbrzymia płachta materiału. Swego rodzaju kurtyna odgradzała mnie
od mojego ukochanego i jego doradców.
Skuliłem
się, po czym rozsunąłem część zasłony, aby zobaczyć Alberda i
pozostałych obradujących.
Wszyscy
siedzieli przy trójkątnym stole. Jego podstawa była wąska, a
ramiona długie. Doradcy siedzieli przy tych trzech bokach, a Alberd
znajdował się u szczytu stołu. Z lekcji geometrii wiedziałem, że
w trójkątach ta część nazywana była ,,kątem ostrym”.
Alberd
jednak nigdy mi nie pozwalał się edukować w innym zakresie, niż
militarnym. Tylko stare książki i wiedza Geroda pozwalały mi
przyswoić niektóre nauki.
-Nie
możemy znów ruszać na front... - zaczął już spokojniej mój
ukochany, a ja zadrżałem. ,,Front”? Nie... Tylko nie kolejna
wojna... - Od roku próbujemy odbudować Imperium po tamtych bitwach.
Na zachodzie nie ma już zamieszek, jednak północ i północny
wschód mamy nadal zrujnowane przez królestwo Ibouleed!
-Panie,
nie mamy wyboru... Tam żyją Ogniodory. Ogniste Pustkowie odradza
się!
Zamarłem.
Ogniste
Pustkowie? Moja ojczyzna, której tak naprawdę nigdy nie miałem
szansy poznać? Ogniodory?! Żyjące, dorosłe Ogniodory?!
Miałem
łzy w oczach. Gdzieś tam, na dalekim wschodzie, żyli moi
pobratymcy. Prawdziwi mieszańcy, a nie zniewolone kundle. Dzikie
osobniki, które mogły mnie tyle nauczyć... Może nawet pomóc
mojemu bratu uporać się ze stratą ukochanego?
-Ogniste
Pustkowie jest obecnie częścią MOJEGO Imperium. - warknął
Alberd. Czułem w jego głosie narastającą furię. - Prędzej
zginę, niż pozwolę, aby Ferdiz zawładnęło nad MOIMI ziemiami!
-Dlatego
musimy ich zniszczyć... - mruknął jeden z doradców. Wiedziałem o
nim tylko tyle, że był jednym z najbogatszych ludzi w całym
Imperium, gdyż posiadał liczne kopalnie i ziemie, a zniewolone
Ogniodory tylko pomagały mu się wzbogacać.
-Zabijemy
ich i co wtedy? - rzucił inny mężczyzna.
Był
on jednym z najmłodszych w tej sali. Miał zaledwie osiemdziesiąt
jeden lat, czyli był tylko dekadę starszy od mojego ukochanego.
Swoje Ogniodory wytresował na rasowe prostytutki, a niektóre samice
miały w przyszłości służyć do rozmnażania.
-Zabijemy
te, które będą na powierzchni... I tym razem ruszymy w głąb
tuneli. Te wapienie ukrywają nie tylko Ogniodory w ludzkiej formie,
ale także jaja. - Alberd najwyraźniej myślał na głos, gdyż
złączył palce obu dłoni, a następnie oparł o nie brodę i
wpatrywał się niewidzącym wzrokiem w mapę kontynentu. - Jak
poprzednio, zachowamy ciężarne samice... Niektóre będą mi
potrzebne.
-Potrzebne,
panie? Przecież one są niebezpieczne!
-Pamiętacie,
jak to było czterdzieści lat temu. Ciężarne samice nie mogą się
przemieniać. Zmieniają formę dopiero dobę po narodzinach potomka.
Jeśli jednak niektóre mają pecha na początku ciąży... I
pierwszego dnia po poczęciu mają smocze ciało i go nie
zmieniają... To aż do narodzin potomka są w gadziej formie.
-I
wtedy są jajorodne, tak? - Domyślił się stary, pomarszczony
doradca.
-Nawet
jeśli; co to ma wspólnego z tym, że będziesz potrzebować
niektórych ciężarnych samic, panie? - odezwał się Doradca od
Bogactw.
-Ciężarne
samice są niegroźne... Ale mogą nam przekazać dużo przydatnych
informacji. - wyjaśnił Doradca od Prostytucji.
-Dokładnie,
Danorze. - Mój ukochany uśmiechnął się krzywo. - Tak się
składa, że akurat nam obu przydadzą się informacje o ciąży
Ogniodorów...
-Ale
po co? To tylko żałosne kundle! - Gdy tylko Doradca od Bogactw to
powiedział, uświadomił sobie swój błąd.
Alberd
spojrzał na mężczyznę swoim najzimniejszym, najbardziej
przerażającym spojrzeniem. Ja sam zadrżałem pod jego wpływem.
Było ono wręcz obietnicą długiej, bolesnej śmierci.
-Tak
się składa, że my wszyscy potrzebujemy tych ,,kundli”. - zaczął
okrutnie mój pan, prostując się w fotelu. - A jeden z tych
,,kundli” za rok urodzi mojego własnego ,,kundla”.
Zrobiło
mi się przykro. Opadłem na kolana, zasłaniając twarz dłońmi.
To, co powiedział Alberd... To było takie okropne. Jak on mógł
nasze dziecko nazywać... kundlem...?
Nie
rozumiałem znaczenia słów mojego ukochanego. Dopiero jego dalsza
wypowiedź sprawiła, że serce mi nie pękło z bólu:
-Ktokolwiek
zasugeruje, że moje dziecko jest ,,kundlem”, może już się
żegnać z rodziną i życiem. - zagroził Alberd, a moje serce
podskoczyło radośnie.
Jak
ja mogłem wątpić w mojego ukochanego?! Przecież on jest taki
wspaniały! Kocha swojego syna, a dla naszego dziecka na pewno zrobi
wszystko!
Skupiłem
się z powrotem na rozmowie mężczyzn. Alberd zaczął zbierać
liczne pochwały i wyrazy uznania. Miałem wrażenie, że tylko ten
nazwany wcześniej Danorem szczerze powiedział ,,gratulacje dla
ciebie i twego wybranka, panie!”.
,,Wybranek”.
Byłem nim, prawda? Musiałem nim być!
-Tym
bardziej musimy zadbać o to, aby królestwo Ferdiz nie przeciągnęło
Ogniodorów na swoją stronę! Musimy ich wszystkich wyrżnąć.
Będziemy mieć kolejne dziesięciolecia spokoju!
-Seruzie,
mam wrażenie, że kieruje tobą żądza, a nie dobro Imperium. -
warknął Danor. - Panie mój, mam inną propozycję...
Alberd
skinął głową, dając Danorowi pozwolenie na udzielenie głosu.
Było to dla mnie bezsensowne, ale i tak pilnie słuchałem
wszystkiego. Musiałem wiedzieć, co się stanie...
-
Powinniśmy zapomnieć o naszej urazie do Ogniodorów. Dobrze wiemy,
że ta rasa nie zna pojęcia ,,patriotyzm”. Są szczęśliwi, gdyż
spokojnie żyją. Zagrożenie mogą nam sprawić jedynie najstarsze
osobniki, które pamiętają rzeź, którą urządziłeś im te
kilkadziesiąt lat temu, panie... - Danor westchnął i poruszył się
niespokojnie. - Mieszańcy są nieśmiertelni, owszem. Dorosłych
osobników nie wytresujemy... Ale możemy spróbować iść do
przodu. Panie, pokaż im, że twoja nienawiść do nich minęła!
Trzej
inni doradcy pokiwali głowami, z uśmiechem zgadzając się z
Danorem.
-Co
masz na myśli? Jak mam im to pokazać? - prychnął Alberd. - Mam
zaciągnąć ciężarnego Artona w tę dzicz, a następnie wystawić
go na pokaz i krzyknąć: ,,patrzcie, zmieniłem jednego z was w
posłuszną kurwę, która urodzi mi dziecko”?! - Z moich oczu
popłynęły kolejne łzy, a Alberd pokręcił głową. - Nie,
Danorze. Nie będę wykorzystywać mojego Artona. On nie zasłużył
na takie traktowanie.
-To
pokonajmy Ferdiz. - Danor był wyraźnie zmęczony. Widziałem na
jego czole pulsującą żyłę sugerującą zdenerwowanie, jednak
mężczyzna pachniał niewyspaniem i przemęczeniem.
-Zgodzę
się na obrócenie Ferdiz w perzynę, dopóki to królestwo nie
próbuje przeciągnąć Ogniodorów na swoją stronę. - Zadrżałem,
wzruszony. Alberd naprawdę nie zamierzał zabijać już moich
pobratymców?! To było takie wspaniałe...
-W
takim razie musimy zaatakować Ferdiz jak najszybciej! - zawołał
doradca, którego w ogóle nie znałem.
-Doskonale.
- Alberd podsumował całe zebranie, po czym wstał i wskazał całą
dłonią na jednego z doradców, którzy wcześniej zgadzali się z
Danorem. - Juderze? Smoki mają być gotowe jak najszybciej. Spalimy
ich, a niedobitkami nakarmimy nasze miecze. Przygotuj dla mnie
odpowiednią bestię. Nie będę czekać, aż Arton urodzi i się
przemieni.
Osunąłem
się bezwładnie na podłogę. Było mi zimno – Alberd nakazał
służącym pokryć marmurowe i granitowe podłogi ciepłymi dywanami
tylko w tych miejscach, do których nie miałem zakazu wstępu.
Nie
zwracałem jednak uwagi na złą temperaturę. Mogłem myśleć tylko
o tym, że mój ukochany mnie opuści. Będzie walczyć poza
Imperium, tak daleko ode mnie...
Zamknąłem
oczy i zacząłem cicho szlochać. Nie pojmowałem, dlaczego on mnie
chciał opuścić...
***
Obudziłem
się dopiero przed północą, gdy księżyc był wysoko na niebie.
Leżałem w basenie, podtrzymywany przez Alberda. Spojrzałem na
mojego ukochanego, struchlały.
-Mój
panie... - szepnąłem, drżąc.
-Milcz,
już wystarczająco mocno mnie zdenerwowałeś. - odezwał się, a
jego zimny głos przeszył mnie do szpiku kości. Nie obchodziło
mnie to, że znajdowałem się w basenie pełnym gorącej wody. Wzrok
i głos mojego pana sprawiały, iż marzłem.
Sprawiały
mi fizyczny ból.
-Ukarzesz
mnie? - spytałem cicho, powoli oblewając swoją szyję wodą. -
Dlaczego mnie trzymasz?
Alberd
był wściekły, jednak wziął głęboki wdech i zaczął jedną
ręką moczyć moje włosy.
-Znalazłem
cię nieprzytomnego na zimnej podłodze. Byłeś już siny.
Artonie... Masz już czterdzieści lat. Nie jesteś dzieckiem! Nie
powinieneś zachowywać się tak nieodpowiedzialnie! Artonie... Za
dwanaście miesięcy urodzisz dziecko. Chcesz ryzykować życie nie
tylko swoje, ale również naszego maleństwa?
-Przepraszam,
mój panie... - szepnąłem cicho, mając łzy w oczach Wtuliłem
policzek w jego dłoń, prosząc Alberda o przebaczenie. - Obiecuję,
że będę grzeczny...
-Mam
nadzieję. Nie chcę ci dawać kary, gdy jesteś w takim stanie.
-Nie
chcesz, ale dasz? - spytałem, sztywniejąc.
-Nie
dam, jeśli mi coś obiecasz. - Słysząc te słowa, raptownie się
obróciłem i spojrzałem na cesarza. - Przysięgnij, że będziesz
uważać na siebie i dziecko, dobrze?
Skinąłem
głową, po czym musnąłem wargami palce mojego pana.
-Przysięgam.
Będę troszczyć się i o siebie, i o nie. Nie potrzebuję do tego
twoich słów, panie. To przecież... To przecież także moje
dziecko.
-Owszem,
twoje... Nasze. - Alberd westchnął ciężko, po czym wyjął mnie z
wody.
Zostałem
posadzony na drewnianej ławce, a cesarz zaczął mnie dokładnie
wycierać. Dotknął mojego brzucha dłonią, po czym spojrzał na
mnie niepewnie. Skinąłem głową, uśmiechając się niepewnie.
Alberd pochylił się i delikatnie ucałował mój pępek.
-Artonie...
Jest coś, co musisz wiedzieć.
-Co
takiego, mój panie? - spytałem, a mężczyzna wziął mnie w
ramiona jak małe dziecko i poszedł ze mną do sypialni.
Wtuliłem
się w pierś mojego pana, cicho mrucząc. Czekałem, aż Alberd
odpowie na moje pytanie, jednak nie chciałem się upominać i go
złościć.
Zostałem
położony na łóżku i przykryty kołdrą. Prychnąłem.
Nienawidziłem spać nago. Było mi wtedy zimno i niedobrze.
Alberd
rozebrał się do bielizny, po czym dołączył do mnie. Zadrżałem.
Jego ciało było lodowate. Zdecydowanie wolałem, gdy Alberd był
gorący. Najlepiej po zbliżeniu ze mną...
-Mamy
problem z Ferdiz. - mruknął cesarz, przytulając moje plecy do
swojej piersi, a następnie całując mnie za uchem.
-Co
się dzieje, panie? - szepnąłem. - Chcesz mi powiedzieć o tym, że
zamierzasz walczyć? - Miałem w oczach łzy. Nie chciałem, aby mnie
opuszczał! - Panie... Twój wuj nigdy nie ruszał w bój. Tylko raz,
gdy zupełnie nie było wyboru... Mój najdroższy panie... Nie
walcz. Proszę. Błagam cię...
Alberd
tylko mocniej mnie przytulił. Jego gorący oddech ogrzewał moje
ucho.
-Nie
mam wyboru, kochanie. Ja nie umiem z tego zrezygnować. Kocham to.
Kocham walkę. Smutno mi, że nie będziesz mógł mi towarzyszyć...
Ale w tym stanie nawet się nie przemienisz...
-Właśnie!
I kto cię obroni, co?! Twoi żołnierze?! A może ci durni doradcy,
którzy nawet nie wiedzą, do czego służy nasza smocza forma, co?!
-Nie
podnoś na mnie głosu. - warknął oschle Alberd, unosząc
ostrzegawczo dłoń. Natychmiast umilkłem. Cesarz opuścił rękę,
po czym zaczął gładzić moje łuski. - Dam sobie radę. Nie jestem
moim wujem. Jestem doświadczonym żołnierzem. Z Ferdiz pozostanie
tylko popiół, który użyźni MOJE ziemie.
-Wszystko
spłonie, prawda? - szepnąłem. Przypomniałem sobie zamieszki na
zachodzie. Wzdrygnąłem się, myśląc o tych wszystkich razach, gdy
w środku nocy Alberd zakładał zbroję i siadał na mnie, każąc
mi wzlecieć nad miasto buntowników. Byłem zupełnie niewidoczny...
Dopóki nie otrzymywałem rozkazu oplucia całej miejscowości
ogniem. - A co z Ogniodorami na Onistym Pustkowiu?
Alberd
zaśmiał się, po czym ugryzł moje ucho. Kiedyś przeklinał je za
to, że było częściowo pokryte łuskami, przez co nie mógł
zranić mnie do krwi.
-Nie
próżnowałeś w sali obrad, hę? - Cesarz przytulił mnie jeszcze
mocniej. Zadrżałem, czując na podbrzuszu jego rękę. - Znajdę
jakiegoś Ogniodora. Najlepiej ciężarną samicę, która już
kiedyś urodziła. Ona nam pomoże. Może nawet ją ściągnę do
pałacu, aby cię wspierała?
-To...
- zawahałem się. Przecież dzikie Ogniodory były niebezpieczne! –
dobry pomysł, panie.
-W
końcu to mój pomysł. - zaśmiał się cesarz, po raz ostatni mnie
całując. - Dobranoc.
Zasnął
niemalże od razu. Ja nie mogłem. Ja byłem w stanie tylko
rozpaczać. Nie chciałem być rozdzielany z moim ukochanym...
***
Tydzień
później byłem już sam. Alberd po siedmiu dniach przygotowywania
wyprawy oraz troszczenia się o mnie ucałował mój brzuch po raz
ostatni, po czym wsiadł na czekoladowego smoka, a następnie
zniknął.
Gerod
był przy mnie cały czas. Przestał ciągle trwać w mauzoleum, a
zaczął towarzyszyć mi. Każdego dnia siedzieliśmy godzinami w
bibliotece, szukając jakichkolwiek informacji o naszej rasie. Nie
było łatwo.
Ród
Alberda przez setki lat zebrał tysiące pozycji. Setki starożytnych
manuskryptów, od lat przepisywanych... Dziesiątki książek z
całego świata. Wszystko.
Bibliotekarze
pieczołowicie katalogowali każdy przedmiot w tym monumentalnym
pomieszczeniu, dzięki czemu z łatwością odnaleźliśmy tytuły
dotyczące naszej rasy.
Regał,
na którym spoczywały interesujące nas książki, był opatrzony
napisem ,,Nietypowe zwierzęta”.
Widząc
to, czułem okropną gorycz. Nie potrafiłem pojąć, dlaczego moja
rasa była tak tępiona. Skąd się brała ta nienawiść? Dlaczego
nawet Alberd przez pierwsze dwadzieścia lat życia ze mną wpajał
mi do głowy, że byłem nic niewartym śmieciem?
Mogłem
tylko smutno westchnąć. Dopóki nie spotkałem Geroda, wierzyłem w
słowa mojego pana. Uważałem, że byłem żałosnym... niczym.
Gdyby nie mój brat, pewnie nawet własne dziecko nazywałbym ,,czymś
gorszym”.
Zdjęliśmy
z regału kilka pierwszych ksiąg, a następnie usadziliśmy się na
podłodze przy oknie. Mrucząc, byliśmy ogrzewani przez promienie
słoneczne. Czytaliśmy.
Za
każdym razem, gdy spotykaliśmy przydatne informacje,
przypisywaliśmy je do małych zeszytów, które wcześniej sobie
przygotowaliśmy.
Kilka
razy popłynęły Gerodowi łzy z oczu.
,,Zwierzęta
ciężko rozmnażają się w nienaturalnych warunkach. Nie mając
wybranego przez siebie partnera, niechętnie podchodzą do
kopulacji.”
,,Wyjątek
stanowi okres rui: osobniki są tak zdesperowane, iż przystępują
do aktu prokreacji niezależnie od tego, kim był ich partner –
mając wybór, decydują się jednak spłodzić potomków z
najsilniejszym reproduktorem”.
,,Jeśli
samica ma swojego stałego partnera, nie dopuści do siebie nikogo
innego”.
,,Gatunek
ceniący sobie wierność. Pomimo swojej prymitywności, trwają u
swego boku nieustannie, a wszelkie próby rozdzielenia pary skutkują
długą śmiercią obojga partnerów”.
,,Ciąża,
niezależnie od płci ciężarnego osobnika, trwa rok. Dzień po
kopulacji samica może jeszcze zmieniać formę. Jeśli w ciągu doby
nie przybierze ludzkiej powłoki, do rozwiązania musi pozostać w
ciele gada. Po narodzinach młody rodzic przez dzień nie może się
przemieniać”.
,,Poród
w formie smoka trwa kilka minut, jednak jajo musi być później
przez kilka godzin palone przez ojca – matka, niezależnie od
płci, nie może zionąć ogniem. Pisklę wykluwa się i przez
pierwsze tygodnie nie jest w stanie zmienić formy”.
,,Mięso
młodych piskląt zawiera dużo białka i witamin. Jest zdrowe i
wskazane dla...”.
Gwałtownie zamknąłem księgę, drżąc
z przerażenia.
Ludzie... Ludzie jedli Ogniodory?
Niewinne pisklęta?!
Zacząłem wymiotować. Gerod rzucił się
w moją stronę z niemałym wiaderkiem. Zwróciłem całą zawartość
mojego żołądka, po czym położyłem się na plecach bez sił.
Byłem wzburzony i przerażony.
Tego dnia mój brat zawołał służbę,
a następnie kazał zanieść mnie do sypialni.
Przyszedł medyk i mnie przebadał.
Okazało się, że u ciężarnych Ogniodorów normą były ciągłe
osłabnięcia i wymioty. Podobno ciąże u ludzi i mieszańców nie
różniły się między sobą.
Następne pół roku minęło podobnie.
Każdego dnia wraz z bratem szukałem jak najwięcej informacji o
naszej rasie. Książki nam nie wystarczały. Potrzebowaliśmy żywego
Ogniodora.
Alberd miał rację, chcąc ściągnąć
do stolicy ciężarnego, doświadczonego mieszańca. Ale mój
ukochany nie wracał.
Listy z frontu przychodziły coraz
rzadziej. Według słów cesarza, Ferdiz upadło, jednak po pokonaniu
królestwa armia Imperium musiała zmierzyć się z oszalałymi
smokami.
Ostatnia wiadomość przybyła, gdy byłem
w piątym miesiącu ciąży. Była datowana na cztery tygodnie
wstecz.
Oznaczało to, że listy przychodziły po
miesiącu. Może następny był już w drodze od kilku tygodni? A
może miał zostać wysłany? A może... a może nie było na
wschodzie już nikogo, kto mógłby go napisać...?
Nie chciałem o tym myśleć, ale nie
miałem wyboru.
Minęło osiem miesięcy od wyruszenia
Alberda, gdy oficjalnie ogłoszono zaginięcie cesarza i jego
oddziału.
Byłem zrozpaczony. Mój ukochany
zniknął, mógł być nawet martwy... A ja pozostawałem w pałacu
sam. Niby był przy mnie Gerod... Ale kim był on w porównaniu do
mojego pana?!
Najgorsze przyszło dwa miesiące po
ogłoszeniu zaginięcia Alberda.
Doradcy cesarza uznali, że mój ukochany
już nigdy nie wróci. Jedyny następca tronu miał niecałe dwa
lata, zatem to właśnie oni objęli władzę w Imperium.
Pewnego dnia dziesięciu doradców weszło
do mojej sypialni. Powiedzieli mi, iż będą rządzić Imperium,
dopóki dziecko Alberda nie dorośnie i nie stać się cesarzem.
Dodali, że nowy władca nie będzie potrzebował trójki kundli w
swoim pałacu.
Nie licząc Danora, każdy mężczyzna
chciał mnie i moje nienarodzone dziecko zabić na miejscu.
Gdyby nie ,,doradca od prostytucji”,
ja, mój brat i moja dziecina zginęlibyśmy w ciągu minuty.
Danor zaproponował swoim kolegom, aby
zabić ,,te psy” na publicznej egzekucji. Powiedział, że lepiej
będzie, jeśli zostaniemy zamknięci w lochach, a następnie
zawleczeni na dziedziniec i ścięci.
Słysząc te okrutne, mrożące krew w
żyłach słowa, pragnąłem zniknąć. Serce waliło mi mocno, a ja
nie mogłem ustać. Osunąłem się na podłogę...
Po paru godzinach obudziłem się w
lochach. Wraz z bratem znajdowaliśmy się w małej, ciasnej celi.
Gerod nie mógł nawet się przemienić. Do północy leżeliśmy w
kącie, wtuleni w siebie. Marzliśmy. Jako Ogniodory mieliśmy
problemy z przetrwaniem w tak okropnych warunkach. Wilgoć i chłód
bijące od kamiennych ścian sprawiały, że odchodziliśmy od
zmysłów.
W nocy zostaliśmy odwiedzeni przez
Danora. Doradca otworzył kraty, a następnie wręczył nam koce.
Wdzięczni, od razu pozwoliliśmy się nimi otulić. Patrzyliśmy na
mężczyznę jak na bóstwo. Ten tylko uśmiechnął się do nas
łagodnie i przytulił nas. Żywiołowo pocierał nasze plecy dłońmi,
starając się nas ogrzać.
-Moi mili... Wiem, że nie potraficie
jeździć konno, dlatego musicie mnie uważnie posłuchać. Idziemy
teraz na dziedziniec, rozumiecie? Zaklinam was: bądźcie cicho,
inaczej cała nasza czwórka zginie!
W milczeniu opuściliśmy lochy. Przez
kalectwo i ciążę miałem problemy z poruszaniem się po stromych,
wąskich schodach, zatem Danor wziął mnie na ręce.
Na dziedzińcu, otoczeni krużgankami,
pożegnaliśmy się z doradcą.
-Gerodzie, przemień się. - Miałem
zaprotestować, jednak mężczyzna nie dał mi dojść do słowa. -
Artonie, nie możesz przybrać smoczej formy. Nie potraficie jeździć
konno. Pieszo nic nie zdołacie. Artonie... Sam jesteś gadem. Nigdy
nie pozwoliłeś spaść Alberdowi. Gerod również dbał o to, aby
poprzedni cesarz był bezpieczny na jego grzbiecie.
To było irracjonalne, ale bałem się
lotu. Kochałem przebywać w przestworzach, ale tylko wtedy, gdy
polegałem na moich niezawodnych skrzydłach!
-Zaufaj mi, bracie... - szepnął Gerod,
po czym uścisnął dłoń Danora i przemienił się w bestię.
-Dobrze, że nie masz łusek... - Danor
uśmiechnął się ciepło do bestii. Wyglądał w tej chwili bardzo
młodo. - Gdybyś nie miał gładkiej skóry, musiałbym założyć
Artonowi zbroję, abyś go nie pokaleczył... Albo dać ci siodło,
chociaż pewnie nie leciałeś jeszcze z takowym...
Nie mogłem powstrzymać wzruszenia.
Objąłem mocno Danora i ze łzami w oczach zacząłem mu gorąco
dziękować.
-No już, już. - Mężczyzna odsunął
się ode mnie, po czym poklepał mnie pokrzepiająco po ramieniu. -
Zmykajcie, ale już!
Powoli i niezdarnie wspiąłem się na
grzbiet Geroda. Czułem się dziwnie. Twarde ciało pode mną
przyjemnie ogrzewało wnętrza moich ud. Zacisnąłem nogi na bokach
smoka i wyprostowałem się. Gdy byłem młodszy, widziałem taką
pozę u Alberda.
Samo siedzenie na smoku było odurzająco
przyjemnym odczuciem. Oddychałem miarowo, nagle zapominając o moim
strachu. Odrobinę bolały mnie pośladki. Alberd zawsze powtarzał,
że podczas nauki latania stale utykał, obolały, dokładnie czując
wszystkie kości. Mówił jednak, że ten ból był najcudowniejszym
odczuciem, jakie poznał.
Gerod uniósł skrzydła, a ja miałem
wrażenie, że oślepłem – złote, cienkie błony zasłoniły mi
cały świat.
Mój brat wzbił się gwałtownie w
powietrze, a ja spanikowałem, nie mając za co się złapać. Ja w
formie gada miałem szpikulce, których Alberd zawsze się trzymał.
W ostateczności objąłem mojego brata
za szyję. Wzbijaliśmy się coraz wyżej i wyżej, a po chwili
szybowaliśmy spokojnie nad stolicą. Świeże, nocne powietrze
ożywiało nas. Czuliśmy euforię, jakiej nie zaznaliśmy nigdy
wcześniej.
Oparłem stopy o skrzydła Geroda i
uniosłem biodra, dzięki czemu oplotłem całą szyję mojego brata
ramionami.
Znajdowaliśmy się już kilka tysięcy
kilometrów za stolicą, gdy wzeszło słońce. Gerod był zmęczony
i obolały, a ja śpiący. W dodatku podróż za dnia była bardzo
niebezpieczna. Mogliśmy zostać zauważeni.
Gerod zwinął lewe skrzydło i
przechylił się, opadając. Lecieliśmy w stronę ziemi.
Lądowanie nie było przyjemne. Wręcz
przeciwnie – było bardzo bolesne. Obtłukłem sobie łokcie,
kolana i szczękę, zderzając się z ciałem Geroda.
-Zapamiętać na przyszłość: lądujemy
wcześniej i delikatniej!
Gerod zaśmiał się. W smoczej formie po
prostu wyglądało to jak głuche warknięcie, jednak pozbawione
nutki groźby.
Zsunąłem się z grzbietu brata, po czym
rozejrzałem po polanie, na której wylądowaliśmy. Zewsząd byliśmy
otoczeni drzewami. Dostrzegłem parę suchych gałęzi między
korzeniami najstarszych dębów. Las musiał być stary, gdyż drzewa
były prawie tak wysokie, jak pałac Alberda.
Zebrałem opał na ognisko, po czym
skinąłem na brata. Gerod pokrył niektóre gałęzie ogniem, a
następnie przemienił się i pomógł mi zbierać ogień.
Niby było ciepło, jednak my, będąc
Ogniodorami, woleliśmy mieć pewność, że nie zmarzniemy.
Oczywiście, zasnęliśmy od razu i nie
mogliśmy dopilnować płomieni.
Obudziliśmy się dopiero wieczorem, gdy
ostatnia iskierka zgasła. Było nam zimno, jednak nie zamierzaliśmy
tracić czasu na ogrzewanie się przy płomieniach. Gerod prędko się
przemienił, a ja wdrapałem się na niego, jęcząc z bólu. Alberd
miał rację. Tego bólu nie można było porównać z niczym. Był
on okropny, tępy, nieustający... Ale dający jakąś satysfakcję.
,,Tak, leciałeś na smoku!”. ,,Tak, nie spadłeś!”.
Lecieliśmy całą noc, a nad ranem
wylądowaliśmy w lesie w pobliżu ostatniej oficjalnej miejscowości
Imperium. Dalej były już podbite regiony. Między innymi... Ogniste
Pustkowie.
Równo dwa tygodnie po opuszczeniu pałacu
trafiliśmy do naszej dawnej ojczyzny.
Ogniste Pustkowie nie przypominały
pozbawionej życia, a za to pełnej piasku pustyni, jak to sobie je
wyobrażałem. Wręcz przeciwnie; było ono zielone. Gęsta
roślinność, wysoka temperatura. Na ziemi powietrze było wilgotne,
a nad drzewami suche.
Z góry ujrzeliśmy liczne rzeki i
jeziora. Piaski miały barwę albo białą, albo pomarańczową. Woda
była jasnoniebieska lub ciemnoturkusowa.
I te małe góry między drzewami.
Właściwie określenie ,,góry” nie
było odpowiednie. Były to monumentalne skały i małe wzgórza
przypominające kopce jak u termitów (to tak się nazywały te owad?
A może to były mrówki? Moja edukacja naprawdę była na niskim
poziomie...), jednak stworzone z wapienia.
Wiedziałem jednak, że to właśnie w
tych ,,grotach” mieszkały Ogniodory. Za dnia leżały na ich
szczycie, ogrzewając się, a w nocy wślizgiwały się do środka.
Alberd opowiadał mi, że znalazł moją matkę właśnie w takim
kopcu.
Wylądowaliśmy na górze, a Gerod złapał
się szponami kilku wypustek. Te skały wyglądały tak, jakby
zostały stworzone specjalnie dla mieszańców lub smoków.
Gerod wspiął się po ścianie, a
następnie wślizgnął się do środka. Znaleźliśmy się w grocie.
I zamarliśmy.
Jaskinia była wyraźnie zamieszkana.
Widziałem w jednym rogu duże posłanie, a w drugim ślady po ogniu.
Pod ścianą były ułożone koce i polana.
Zsunąłem się z brata, a ten przemienił
się. Przybrał ludzką formę dosłownie w ostatniej chwili, gdyż
zaraz po dotknięciu stopami podłoża straciłem przytomność.
***
Urodziłem.
Byłem tatą.
Leżałem właśnie na posłaniu w
jaskini, ciężko oddychając. Trawiła mnie gorączka. Było mi
jednocześnie zimno i gorąco. Czułem krew. Myślałem, że lada
moment umrę. Nie miałem siły, aby unieść głowę.
Otaczali mnie ludzie. Tylko... To nie
byli ,,prawdziwi” ludzie.
To były Ogniodory.
Mężczyzna i kobieta w średnim wieku.
Mieli twarze naznaczone zmarszczkami, stare, połatane ubrania...
oraz ciepłe uśmiechy.
Widziałem ich pokryte łuskami uszy,
widziałem ogień w ich oczach, widziałem pazury zamiast paznokci...
A w szponach kobiety widziałem małe zawiniątko.
-Gratuluję, maleńki... - szepnęła
nieznajoma, podając mi... moje dziecko.
Było ono... Piękne.
Uśmiechnąłem się cieplutko do mojej
dzieciny, podziwiając jej okrąglutką buźkę i malutkie, słodkie
usteczka. Zachwycałem się różowiutkim noskiem. Odwinąłem
ostrożnie kocyk, odsłaniając mój skarb. Maleństwo miało tłuste
piąstki z maluteńkimi pazurkami. Ucałowałem każdy kolejny
paluszek mojego, jak się okazało, synka.
-Jesteś śliczny... - szepnąłem. -
Taki podobny do tatusia... Masz jego jasne włoski. Przynajmniej po
mnie odziedziczyłeś te fale... I masz moje oczy, prawda? Kto ma
śliczne iskierki w ślepkach, no kto? - zagruchałem, a moje wargi
drżały ze wzruszenia. - Pokaż łuski... - Zerknąłem na
cieniutkie, delikatne zgrubienia na uszkach i bokach mojego synka.
Były podobne do moich: niebieskie, jednak w zależności od światła
wyglądały na zielone. - Jesteś najpiękniejszym pisklaczkiem, jaki
kiedykolwiek był na tym świecie...
-Wdał się w tatusia, prawda? - Uniosłem
głowę, a serce zabiło mi mocniej. Na twarzy mojego brata widziałem
autentyczną radość. - Cieszę się, Artonie...
-Nie chcę wam przerywać tej
wzruszającej chwili – zerknąłem na gospodarza – ale chyba
zasługuję na parę wyjaśnień.
No tak. Pytania i odpowiedzi.
Westchnąłem ciężko i już otwierałem
usta, gdy Gerod mnie ubiegł:
-Niech pan pyta mnie o wszystko... Ale
Arton powinien odpocząć. Musi się wyleczyć, a my nie mamy żadnego
schronienia...
-Wyleczyć? - przerwałem, zdziwiony. Coś
mi dolegało?
-Ech, głuptasku... Zerknij pod koc,
Artonie. Spójrz na swój brzuch. Dostałeś mocne środki
przeciwbólowe.
Posłuchałem brata i... zamarłem.
Mój brzuch przecinała nierówna,
czerwona szrama. Biegła ona od mostka do podbrzusza. Wyglądała na
świeżo zabliźnioną.
-Co to...?
-Ech, wy naprawdę musicie być młodzi...
- Kobieta pokręciła głową, patrząc na mnie z politowaniem. -
Przecież jesteś mężczyzną. Jak zamierzałeś urodzić to
dziecko? To oczywiste, że ono nie wyjdzie z ciebie jak z kobiety!
Trzeba pomóc maleństwu wyjść na ten świat...
-Gdzieście żyli, skoro spłodziliście
potomka i w tak zaawansowanym stadium nie dość, że podróżowaliście
bez schronienia, to jeszcze nie wiedzieliście, jak narodzi się
wasze dziecko?
Mężczyzna był wyraźnie nieufny.
Spojrzałem z przestrachem na Geroda, ten jednak wbijał pewne siebie
spojrzenie w gospodarza.
-Byliśmy niewolnikami w Imperium.
Słowa mojego brata sprawiły, że
kobieta wydała z siebie zduszony okrzyk, a mężczyzna napiął
wszystkie mięśnie.
-Kontynuuj.
Gerod dotknął łagodnie moich włosów.
-Jak widzicie, jesteśmy do siebie bardzo
podobni... Nie będę ukrywać; jesteśmy bliźniakami. Ja... Ja
byłem... - Mój brat urwał, nie mogąc dokończyć. Nie dziwiłem
mu się. Minęły zaledwie dwa lata od śmierci jego ukochanego... I
kilka miesięcy od zaginięcia Alberda.
-Gerod był wychowankiem poprzedniego
cesarza. - szepnąłem, opuszczając wzrok. Spojrzałem na mojego
synka i uśmiechnąłem się ciepło. - A ja od narodzin żyłem z...
Z obecnym cesarzem.
-Słyszeliśmy o tych bestialskich
czynach... - szepnęła kobieta, siadając na brzegu mojego posłania.
Jej palce odnalazły moją dłoń. - Spokojnie. Już nic ci nie
grozi, malutki. To straszne, że taki maluszek, jak ty, ma już
własne dziecko i tak wielką odpowiedzialność za nie, ale... Ale
teraz możemy wam pomóc. Cesarz was nie skrzywdzi. Obecny zabił
zbyt wielu naszych bliskich.
-To jego syn. - szepnąłem smutno, tuląc
moje dziecko do piersi. - To syn mój i Alberda.
Kobieta i mężczyzna wymienili
zszokowane spojrzenia. Widziałem w nich lęk, niepokój i
zdziwienie.
-On... On cię zapłodnił, a następnie
wygnał? - Kobieta przysunęła się jeszcze bliżej mnie, po czym
zaczęła głaskać moje ramię.
-Nie... - Miałem łzy w oczach. - On
czekał na nasze maleństwo. Początkowo był zły, ale... Ale
później... Każdego ranka i każdej nocy patrzył na mnie z
niepokojem, delikatnie całując mój brzuch. Głaskał go...
Delikatnie wycierał po kąpieli...
Głos odmówił mi posłuszeństwa. Nie
mogłem wydusić z siebie ani słowa. Potrafiłem tylko cicho łkać
i drżeć.
Szczupłe ramiona Geroda objęły mnie
opiekuńczo, a pazur mojego brata delikatnie starł z mojej twarzy
słone łzy.
-Cesarz wyruszył na wyprawę wojenną. -
dokończył spokojnie mój bliźniak. - Nie wracał. Straciliśmy z
wojskiem cały kontakt. Doradcy Alberda uznali go za zaginionego, po
czym objęli władzę w imieniu jego rocznego syna... Teraz ten
dzieciak ma dwa lata...
-Musieliśmy uciekać... - mruknąłem
trzęsąc się. Tak bardzo tęskniłem za Alberdem... I byłem
zagubiony. Co miałem robić? Uciekać dalej wraz z bezbronnym
niemowlęciem? - Doradcy wydali na nas wyrok śmierci. To normalne;
gdy ,,kundel” tracił właściciela, musiał zostać stracony, aby
nie skrzywdził nikogo, pozbawiony pana.
-Och, nie... - szepnęła kobieta. Wstała
na równe nogi i wtuliła się w mężczyznę. - Czy tak się dzieje
zawsze? Życie każdego Ogniodora zależy od życia jego pana?!
-Nasza synowa... - mruknął ponuro
gospodarz, obejmując pokrzepiająco towarzyszkę. - Żona naszego
syna miałaby teraz dziewięćdziesiąt lat... Była w ciąży, gdy
pojawili się żołnierze Imperium. Ja wtedy byłem poza Pustkowiem,
na Pustyni Południowej, a nasz syn zdołał ukryć część kobiet i
dzieci w podziemnych tunelach...
-Schował tam mnie. - przytaknęła
kobieta, patrząc na mnie ze smutkiem. - Czułam tę krew... I
słyszałam krzyki.
-Będąc na Pustyni Południowej,
usłyszałem w głowie wołania mojego syna. Pamiętam jego ostatnie
słowa. Błagał samego Alberda o to, aby ten oszczędził jego
ciężarną żonę...
-I on to zrobił. - dokończyła kobieta,
patrząc na moje dziecko. - Nasza synowa została zabrana do
Imperium, a jej dzieci miały posłużyć za niewolników. Nie wiemy
jednak, co się z nimi stało... Mój syn... Mój maleńki synek nie
zdołał nam tego przekazać...
- Alberd go zabił. - warknął zimno
mężczyzna, a ja instynktownie przytuliłem moje dziecko, uchylając
wargi i pokazując kły.
Nie spodziewałem się... tego.
Wiedziałem, jak wyglądało podbicie Pustkowia. Alberd nie raz mi o
tym mówił, podkreślając przy tym żałosność mojej rasy... Ale
nie spodziewałem się, że Ogniodory mogły skrzywdzić swojego
pobratymca tylko dlatego, iż ten był synem jednego z mordujących!
- Nie tkniecie go! - zawarczałem jak
dzikie zwierzę, szczerząc zęby. Nie pozwolę go tknąć!
- Nie zamierzamy go ruszać... - Para
wyraźnie starała się mnie uspokoić. Bezskutecznie. Niby czemu
miałem im ufać?!
- Braciszku... Ja tu jestem. - Cichy głos
mojego brata wyrwał mnie z amoku. Spojrzałem na Geroda, zdziwiony.
- Artonie, nikt nie tknie mojego bratanka, rozumiesz?
-Nie chcemy robić krzywdy żadnemu z
was... - wytłumaczyła powoli kobieta. - Możecie jednak powiedzieć
nam... Co się stało z waszą matką? Co się stało z tymi
samicami, które żołnierze zabrali do stolicy?
-Przykro mi. - Te dwa słowa wystarczyły.
Kobieta zaniosła się żałosnym szlochem. - Każda, zaraz po
porodzie, była zabijana. Moja – nasza – żyła najdłużej.
Wszystkie były w zaawansowanej ciąży i rodziły od razu po
przybyciu do stolicy. Nasza matka... Ona tam spędziła mnóstwo
czasu. Alberd opowiadał mi, że jako jedyna w momencie wywiezienia z
Pustkowia nie miała okrągłego...
-O czym ty...?
Uniosłem wzrok na parę. Gospodarze
wpatrywali się we mnie i moich bliskich ze zdumieniem, a może nawet
trwogą.
-Villrei... - Mężczyzna podszedł do
nas na drżących nogach. - Villrei była dosłownie w pierwszych...
-To był dopiero szesnasty tydzień... -
załkała kobieta, dołączając do partnera.
Para spojrzała na nas ze łzami w
oczach. Nie rozumiałem ich spojrzenia. Było ono... wzruszone?
Nie pojmowałem, co się wokół mnie
działo, jednak Gerod wypuścił z cichym sykiem powietrze.
-To nie jest możliwe... - szepnął mój
brat. Był zdumiony. Pachniał niedowierzaniem.
-Co tu się dzieje, Gerodzie? - spytałem,
wiercąc się. Czułem się niekomfortowo i źle.
-Arton... To nasi dziadkowie.
Będę krzyczał oddawać ojca malucha niech trochę pokutuje przetrzepać tyłek i niech naprawia. I znowu kończyć w takim momencie. eeee mam zepsuty weekend chyba że masz zamiar wstawic cos jeszcze.
OdpowiedzUsuńRozdział będzie we wtorek, o 22:22
UsuńAby Ci weekend umilić, reklamuję bloga mojej przyjaciółki:
http://homoerotyczne-fantazje.blogspot.com
// Szczerze polecam, nic mi nie płaciła :D
Byłam zapowiada się fajnie, a w jakiej walucie jakby co.... ?
UsuńDwa zadania domowe dała spisać :P
UsuńNo gdzie ten wybraniec, bo się zdenerwuję.
UsuńPrzez przypadek usunęłam, już dodaję (kuźwa, trzeba będzie chyba poprawić od nowa fragment). Daj mi 10 minut max.
Usuń~Na pewno nie Sarabeth M.
Arton będzie naprawdę świetnym ojcem. To jak się rozmarzał o wyglądzie dziecka... było przeurocze. Takim moim rozmyślaniem: Nasz Ogniodor kocha Albreda, ale mam też wrażenie, że nie potrafi dostrzegać w nim zła. Owszem, reaguje na cierpienie swojej rasy, ale nie aż tak. Jakby coś przyćmiewało jego uczucia. Może właśnie ta, poniekąd, niewola sprawiła, że lekko otumaniał?
OdpowiedzUsuńCieszy mnie za to, że Albred jest o niebo milszy dla tego pięknego gatunku na wymarciu. W końcu smoki są tak piękne... tak jak Arton, nie rozumiem dlaczego chcą zabijać tych osobników, którzy pragną zwyczajnego życia. Mam nadzieję, że władca nigdy nie zmieni swoich uczuć co do Artona. Są naprawdę ciekawą, ale i kochaną parą.
Czytam normalny wpis o Ogniodorach i ich rozmnażaniu, nie powiem, dość ciekawe bo mogę się czegoś więcej dowiedzieć, a tu tekst rodem z książki kucharskiej.... Aha. Fajnie, w opisie życia rasy piszą dopiski dla kogo wskazane jest spożywanie. To tak jakby w encyklopedii o człowieku napisać „Mięso smaczne, aczkolwiek rzadko spożywane przez przedstawicieli gatunku." No dziENki.
Albred zaginął? A ja tu już tak sobie wyobrażałam, że ciekawe jak to będzie, jak zareaguje na jego poród... no nic. Za co równie ciekawa, a nawet bardziej była podróż dwójki braci. Wszystko realnie opisane, co nieźle porusza wyobraźnię! Danorze... ty kochany starcze, przypominający mi średniowieczną wersję tego faceta mieszkającego w willi z króliczkami playboy'a... wielkie ci dzięki. <3 Zostajesz patronem ciężkich czasów dla Ogniodorów!
Aww, kochane maleństwo! Jakże przeuroczy musiał być! Tak, zakończenie tego rozdziału mi się szczególnie podobało. Po latach część rodziny spotkała się. Nareszcie. <3
Hejeczka,
OdpowiedzUsuńwspaniały rozdział, co z cesarzem mam nadzieję, że się odnajdzie i wkurzy że nie ma jego ukochanego z dzieckiem... chociaz znalazł się ktoś kto umożliwił im ucieczkę...
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Basia