niedziela, 17 maja 2015

Kroniki Imperium 5: Wybraniec

Irrien

Upadłem na ziemię, boleśnie tłukąc sobie kolana. Skulony, próbowałem się podnieść, jednak moje ciało zostało przyciśnięte do podłogi przez czyjś ciężki but.

- To ten złodziej? - Z trudem uniosłem głowę, patrząc na moich oprawców.

Nade mną stał wysoki, umięśniony mężczyzna. Znałem go. Nazywał się Nerod. Doskonale go znałem, jak każdy mieszkaniec Smoczych Gór. Król.

Władca Smoczych Gór. Smoczy Jeździec.

Na świecie istniało zaledwie kilka gatunków rozumnych istot. Ludzie. Ogniodory. Smoki. Smoki ,,oswojone”.

Czym różniły się jedne gady od drugich? To proste: pierwsze z nich żyły w dziczy lub były żołnierzami Imperium, a drugie... A drugie były mieszkańcami Smoczych Gór.

Rodziły się tylko wtedy, gdy znajdowały swojego partnera. Nie byli to partnerzy tacy, jak wśród ludzi czy Ogniodorów; więź pomiędzy towarzyszami była symbolem największej przyjaźni i braterskiej miłości.

Nerod był królem Smoczych Gór. Mieszkał w Kamiennym Pałacu. Nie licząc zielonych, żyznych pól między jedną a drugą górą, całe królestwo znajdowało się we wnętrzu olbrzymiego łańcucha górskiego.

Największym szczytem w tym paśmie był Kamiennym Pałacem. Z zewnątrz zwykła góra, w środku istny labirynt jaskiń. Kompleks setek, jeśli nie tysięcy grot przemieniono w prawdziwą fortecę. Kamienny Pałac był stolicą absolutnie nie do zdobycia. Nie licząc części pałacowej, były jeszcze dwie części: dla smoków i dla ludzi.

Znajdowałem się właśnie w jaskiniach wchodzących w skład pałacu. Próbowałem okraść mojego króla. Co się dziwić? Gdyby władca zadbał o poddanych, nie byłbym w tej sytuacji, w której się znalazłem...

Król Nerod nie wyglądał tak, jak zawsze wyobrażałem sobie władcę. Nie nosił pysznych szat czy złocistej korony. Miał na sobie brązowo-zielony strój do jazdy. Przylegające do ciała, elastyczne spodnie z małymi szwami były ciepłe i, choć nie wyglądały, nieprzemakalne. Nogawki barwy błota (czy też ,,czekolady”) były wpuszczone w sięgające kolan buty ze skóry.

Szeroką pierś króla zakrywał dopasowany, ciemnozielony kaftan bez rękawków. Pod spodem Smoczy Jeździec najwyraźniej miał krótką tunikę, gdyż jego ręce były osłonięte przez jasnozielone rękawy.

- On. - przytaknął przetrzymujący mnie mężczyzna. Spróbowałem się podnieść, jednak ten był za silny. - Leż, szczeniaku!

- Gdzie go znalazłeś?

- Może ja sam odpowiem, co?! - warknąłem, wiercąc się pod butem strażnika. Leżałem na brzuchu jak pies. Musiałem zmienić pozycję, i to szybko!

Denerwowało mnie to, iż byłem traktowany jak śmieć. Dodatkowo liczyłem, że podczas rozmowy, czy też przesłuchania, nie będę przyszpilony do zimnej, kamiennej podłogi. Brakowało mi tchu i bolał mnie kark od unoszenia w górę głowy.

- Pyskaty gnój! - warknął strażnik, cały ciężar ciała opierając na nodze mnie przetrzymującej. Jęknąłem głośno z bólu.

- Puść go. Dobrze mówi. - Ciepły głos jeźdźca sprawił, że w zostałem uwolniony. - Skoro potrafi kraść, to równie dobrze może się wytłumaczyć.

Natychmiast obróciłem się na plecy, po czym powoli wstałem. Bolało mnie całe ciało, jednak wysiliłem się, aby podejść do strażnika i go opluć. Wiedziałem, że było to głupie, ale nie mogłem się powstrzymać.

Mężczyzna uniósł pięść, jednak ja zwinnie jej uniknąłem. Zachichotałem i zerknąłem na władcę Smoczych Gór.

- Z chęcią utnę sobie z tobą pogawędkę, królu – zakpiłem – jeśli odwołasz tego psa.

Jeździec westchnął i wyprosił strażnika. Gdy tylko zostaliśmy sami, usiadłem na pobliskim krześle i rozejrzałem się po grocie.

Jaskinia wyglądała tak samo, jak wszystkie inne pomieszczenia w Kamiennym Pałacu. Brązowe ściany groty miały wbite żelazne uchwyty na pochodnie. Podłoga stapiała się ze ścianami.

Zero ozdób – żadnego gobelinu, żadnej ryciny. Był to zwykły magazyn; pełen beczek z solonymi rybami i worków wypełnionych mąką. Na środku pomieszczenia znajdował się drewniany, prosty stół z trzema krzesłami po bokach.

- Czego szukałeś w jaskiniach? - spytał jeździec, siadając naprzeciwko mnie. Przyjrzałem się mu bliżej.

Miał czarne włosy, jasną cerę i ciepłe, niebieskie oczy. Na policzkach widniał jednodniowy zarost. Jeździec podobał mi się; miał ładną, kościstą twarz o regularnych rysach. Nos z małym garbem, kształtne usta.

- A jak myślisz? - parsknąłem, patrząc na niego jak na idiotę. - Głupi jesteś? Liczyłem na to, że zwędzę troszkę mięska. Ewentualnie dorwę pijanego strażnika i ,,znajdę” sakwę z monetami. To chyba oczywiste.

Mężczyzna zaśmiał się pod nosem, kręcąc głową.

- Nie próbujesz się wymigać od odpowiedzialności? Od razu przyznajesz się do winy?

- Oczywiście. Zostałem przyłapany na gorącym uczynku. - Z szerokim uśmiechem wyznawałem, co czyniłem. Doskonale się przy tym bawiłem. Nie miałem nic do stracenia. - Wślizgnąłem się do Kamiennego Pałacu przez główną bramę. Naprawdę powinieneś zainwestować w lepszych strażników. Wszedłem do środka, idąc między twoimi gośćmi. Nikt nie zauważył, że umknąłem w boczny korytarz, zamiast leźć na tę całą uroczystość.

- Brzmisz tak pewnie... - zauważył jeździec, nachylając się w moją stronę. - Jak dałeś im się złapać, skoro moi ludzie są twoim zdaniem tacy beznadziejni?

Wybuchnąłem śmiechem.

-,,Beznadziejni”? Błagam cię, mój królu, oni są koszmarni! - Trząsłem się ze śmiechu, a w oczach miałem łezki szczęścia. - Gdybym nie pokusił się o zerknięcie na gniazdo z królewskim jajem, to właśnie bym był daleko poza Kamiennym Pałacem, wydając wasze pieniądze i jedząc wasze mięso!

- Jesteś z siebie dumny? - spytał mężczyzna, unosząc brew. Gesty niby wskazywały na jego sceptyczne podejście do mnie, jednak spojrzenie króla było miłe, ciepłe. - Zdajesz sobie sprawę z tego, jak należy ukarać złodziejaszków?

Westchnąłem. Miał rację.

- Pobijecie mnie... Przepraszam, ,,ukarzecie”. Mały lincz i tyle, co? - prychnąłem. Dopóki miałem być bity tylko na plecach, mogłem przyjąć karę. Zawsze po takim biczowaniu byłem w miarę sprawny fizycznie. - Powiem tyle: nie lubię być biczowany. Bardzo nie lubię. Ale jeszcze bardziej nie lubię głodować.

- Pójdź do pracy i tyle. - odparł beznamiętnie mężczyzna.

Zaśmiałem się. Czy każdy Smoczy Jeździec był tak durny?!

- Łatwo to mówić osobie, która od narodzin mieszka w Kamiennym Pałacu. - warknąłem, nagle rozzłoszczony. Co ten mężczyzna wiedział o życiu? Czy zdawał sobie sprawę z tego, co czasami należało zrobić, aby dostać przynajmniej kęs zgniłego jabłka? - To nie jest trudne, co? Mówisz o zatrudnieniu się, chociaż przez pierwsze lata życia byłeś rozpieszczany przez służące, a następnie zostałeś wybrany na smoka i zacząłeś być szkolony na następnego władcę? - zakpiłem. - Nie rozśmieszaj mnie! Nigdy nie musiałeś o nic się starać, co?!

-Dzieciaku, dzieciaku... - westchnął mężczyzna, wstając od stołu.

Zacisnął palce na moim gardle, po czym uniósł mnie do góry. Byłem zbyt zszokowany, aby od razu zareagować. Dopiero po chwili rozpaczliwie próbowałem odciągnąć od siebie jego rękę, jednak bezskutecznie. Mężczyzna był zbyt silny. Drżałem ze strachu. Nie spodziewałem się po jeźdźcu takiego zachowania!

- Ja jestem WŁADCĄ Kamiennego Pałacu. - mówił spokojnie, jednak niektóre słowa wyraźnie akcentował, jakbym nie umiał inaczej nic zrozumieć. - Jestem KRÓLEM Smoczych Gór! Jesteś MOIM poddanym! Mieszkańcem MOJEGO królestwa.

Próbowałem odpowiedzieć mężczyźnie, jednak jego palce miażdżyły mi szyję, skutecznie uniemożliwiając mi zaczerpnięcie powietrza. Bałem się. Nie spodziewałem się takiego ataku ze strony króla. Nie wiedziałem, że spokojny władca nagle się zmieni!

Jeździec opuścił mnie na podłogę i zabrał rękę, a ja łapczywie wziąłem wdech.

- Co mam robić? - szepnąłem smutno. Nie znałem żadnej drogi poza ciężką pracą i żałosnym zatrudnieniem lub ciągłymi kradzieżami i wyrzutami sumienia. Myślałem, że okradanie bogatego władcy nie będzie ciągnęło za sobą takiego poczucia winy. - Mam opuścić Smocze Góry? Może uciec do Imperium? A może będę błąkać się po świecie, aż nie zdechnę z głodu na Południowej Pustyni?

- Zamieszkaj tutaj.

Wbiłem w mężczyznę zdumione spojrzenie. Miałem żyć w Kamiennym Pałacu?!

- O czym ty mówisz, panie?

Mężczyzna odwrócił się ode mnie i usiadł. Po chwili wahania dołączyłem do niego przy stole. Byłem zaintrygowany. Zastanawiałem się, o co chodziło Smoczemu Jeźdźcowi.

- Jutro nastąpi Wyklucie. - oznajmił mężczyzna. - Kobieta, w sumie dziewczynka, którą wybierze królewskie pisklę, zostanie moją żoną. Nie chciałbyś pracować jako osobisty służący królowej?

Nawet nie musiałem się zastanawiać. Zamieszkanie w pałacu? W ciepłych jaskiniach? Stale pod ochroną jeźdźców? KARMIONY?

- Oczywiście! - zawołałem, zeskakując z krzesła i mocno przytulając króla. - Naprawdę... Mogę? Mogę tu zamieszkać? Kiedy zacznę pracę? Jak mnie ukarzecie? A może od razu będę służyć, a lincz przeniesiecie? Lub odwrotnie, aby mieć sprawne ciało podczas służenia...

Władca zaśmiał się, kręcąc głową. Odwzajemnił mój uścisk.

- Sądziłem, że się nie zgodzisz i zostanie tutaj będzie dla ciebie karą... - przyznał z łagodnym uśmiechem. - Jeśli będziesz mi posłuszny... Nie sprzeciwisz się pod żadnym względem... - Nie zaniepokoiło mnie dziwne spojrzenie władcy. Nie pomyślałem, co mogła oznaczać ta mgła. Gdybym na nią zwrócił uwagę... - Jeśli będziesz wywiązywać się ze swoich obowiązków i zadbasz o to, aby moja żona miała wszystkiego pod dostatkiem... To w końcu tylko parę kawałków mięsa, prawda? - rzucił król lekko, mrugając porozumiewawczo. - Wyjaśnię tylko Vyzirrowi, że to była... mała ,,pomyłka”.

***

Dzień później wstałem w południe, obudzony przez moją nową przełożoną. Kobieta grubo po pięćdziesiątce była bardzo tłusta, jednak żwawo poruszała się po pomieszczeniach przeznaczonych dla służb.

Każdego z podwładnych budziła ostro, groźnie machając ścierką kuchenną, jednak do mnie uśmiechnęła się cieplutko i wyjaśniła mi, co mam robić.

Moim obowiązkiem było wysprzątanie sypialni dla królowej. Nie było to trudne; wyszorowałem podłogę (kolana bolały mnie później przez dwa dni), posprzątałem w palenisku, odkurzyłem ciężkie, bogato zdobione meble (ścierką obtarłem nawet nóżki sporej komody), pościeliłem łóżko i przygotowałem posłanie dla pisklęcia.

Wzdrygnąłem się, wypełniając spory, wiklinowy kosz ciepłymi kocami. Myślałem o przyszłej władczyni Smoczych Gór. Przygotowywałem sypialnię na przybycie nowej królowej i jej pisklęcia. Współczułem dziewczynce, nawet jej nie znając.

Powszechnie było wiadome, że królewskie pisklę wykluje się dla jednej z kandydatek na władczynię. Pretendentki były młodziutkie i niewinne. Rzadko zdarzało się, aby zgromadzone dziewczęta miały więcej niż piętnaście lat. Zdecydowana większość zawsze miała około jedenastu lat.

Królewskie pisklę, zawsze samica, dorastało szybko. Samce smoków stawały się dorosłe w wieku trzydziestu lat. Samice miały maksymalnie dziesięć razy mniej lat, gdy były gotowe do rozrodu.

To mogło nadejść niespodziewanie. Z dnia na dzień roczna lub trzyletnia smoczyca stanie się zupełnie nieujarzmiona. Ucieknie ze swojego gniazda, a za nią ruszy smok króla. Gdy samiec dopadnie smoczycę, zacznie cię akt kopulacji między bestiami...

I to samo wydarzy się w tej sypialni, w której właśnie się znajdowałem. Oczami wyobraźni już widziałem, jak król bierze swoją małżonkę, płodząc syna.

Czyż to nie było okropne? Ten mężczyzna będzie wychowywać dziecko na żonę, a następnie ją wykorzysta. Królowa była niczym. Była po prostu odpowiednią pulą genów dla następcy tronu. To właśnie na charakter i cechy fizyczne zwracały uwagę królewskie pisklęta. Królowa miała po prostu być odpowiednią matką syna władcy... I czynnikiem, dzięki któremu narodzi się królewskie pisklę mające towarzyszyć następnemu królowi.

Wszyscy wiedzieli, co się działo z kandydatkami odrzuconymi przez pisklę. Jeźdźcy wybierali sobie po dwie lub trzy dziewczynki, aby te im grzały łoża.

Właśnie dlatego nienawidziłem Kamiennego Pałacu i Smoczych Gór. Od tysięcy lat dochodziło do takich barbarzyńskich zachowań, a nikt, absolutnie nikt, nie chciał ich nawet powstrzymać.

Czasami pragnąłem, aby pewnego dnia na niebie zjawiły się smoki i Ogniodory Imperium, aby wcielić Smocze Góry do swojego państwa. Czym byli nieliczni wojownicy tego malutkiego królestwa ukrytego w górach w porównaniu z potężnymi wojownikami cesarza Alberda?

Równo o szesnastej zostałem zawołany przez moją przełożoną. Kobieta umyła mnie – to było bardzo upokarzające – i ubrała. Zgodnie z tradycją, każdy świadek wybrania królowej musiał mieć na sobie białe szaty.

Moja tunika sięgała do kolan, a poza nią i letnimi sandałkami nie miałem na sobie nic. To samo działo się z pozostałymi służącymi.

Zeszliśmy na sam dół pałacu. Było tam gorąco. Na środku olbrzymiej groty było gniazdo z jednym jajem. Biorąc pod uwagę kolor skorupki, mogliśmy spodziewać się brązowej smoczycy o złotym połysku.

Samica, która złożyła jajo, była już bezpłodna. Smoczyce wydające na świat królewskie pisklęta były zwykłymi gadami. Jeśli ich pierwszy potomek był pisklęciem królowej, to smocza matka stawała się bezpłodna. Było to spowodowane potrzebą zachowania różnorodności między bestiami. Gdyby smoki rozmnażały się między sobą, już po paru wiekach społeczność Smoczych Gór straciłaby swoje drogocenne bestie.

Rozmyślałem tak nad jajem, gdy wszechobecny gwar widowni umilkł. Uniosłem głowę. Do groty wleciał monumentalny smok władcy. Królewski samiec był pięcio- lub sześciokrotnie większy od konia pociągowego. Król, choć wydawał się być wysoki, przy swojej bestii wyglądał jak dziecko.

Gad o czarnych łuskach miał czerwone oczy i szpony barwy świeżej krwi.

Był przerażający.

Do pomieszczenia wkroczyło trzydzieści dziewcząt. Dziewczynek. Dzieci. Najstarsza mogła mieć lat dziewiętnaście. Najmłodsza – dziewięć. Wszystkie były ubrane w proste, białe sukienki. Ciemne loki miały upięte w wysokie koki. Między włosami widziałem złote spinki. 

- Jak zwierzęta na targu... - szepnąłem nieświadomie. Moja przełożona – zdążyłem dowiedzieć się, że miała na imię Wirona – skinęła smętnie głową.

Król ześlizgnął się po łapie smoka na ziemię, po czym podszedł do gniazda. Podniósł jajo – królewskie jajo różniło się od zwykłych tym, że było ponad dwa razy mniejsze – i skinieniem głowy wezwał do siebie dziewczynki. Jeśli pisklę wykluje się i nie znajdzie wśród tej grupy królowej, wzniesie się w przestworza i nie opadnie, dopóki nie znajdzie nowej władczyni.

Każda kolejna dziewczynka podchodziła powoli do jaja. Zgodnie z tradycją, dzieci najpierw kłaniały się królowi, a dopiero później dotykało skorupki. Jeśli ta nie pękła – odrzucona kandydatka odchodziła, dając miejsce następnej pretendentce.

Czas mijał, a każda kolejna dziewczynka odchodziła od niepękniętego jaja. Najgorsze dla mnie były komentarze zgromadzonych jeźdźców.

- Dobrze, że pisklę ją odrzuciło, ma kształtne biodra...

- Oby smoczątko odrzuciło tę z okrąglutkimi piersiami; zmarnowałaby się przy TAKIM królu...

- Niech pisklę jej nie przyjmie, niech jej nie przyjmie... Tak, nie przyjęło! Biorę tę, która właśnie odchodzi...

- Och, ale ta urodą nie grzeszy. Mała jakaś. Nie widzę różnicy między jej klatką piersiową a plecami... Taka mogłaby zostać królową...

- Może i tak, ale usteczka to ma duże... Niech je wykorzysta lepiej, niż na całowanie łusek pisklęcia...

Podeszła ostatnia kandydatka. Bardzo mi się podobała, chociaż wolałbym od niej jej potencjalnego męża. Dziewiętnastolatka miała szczupłą figurę, wąskie biodra i małe piersi. Jej nogi były długie i zgrabne. Twarz również nie była zła, ale jej wyraz...

Dziewczę kroczyło z dumnie uniesioną głową, chłodnym wzrokiem lustrując króla. Nie była taka, jak jej poprzedniczki. Wiedziała, co oznaczało zostanie wybraną. Zdawała sobie sprawę z tego, że nie wróci już do domu – niezależnie od tego, jak potoczy się wykluwanie.

Czekałem na chrzęst rozbijanej skorupki. Nadstawiałem uszu. Mrużyłem oczy, próbując dostrzec na jaju jakiekolwiek pęknięcie.

Nieskutecznie.

Ostatnia kandydatka pogłaskała jajo. Nic się nie wydarzyło, a ja...

A ja poczułem zazdrość.

Również chciałem dotknąć skorupki. Zastanawiałem się, jakie w dotyku było jajo. Czy było ciepłe i gładkie, czy może zimne i szorstkie. Śliskie, chropowate, gorące, suche, mokre.

Chciałem to wiedzieć. Przekonać się dosłownie na własnej skórze.

Pragnąłem dotknąć skorupki.

I właśnie wtedy, fantazjując o jaju, zobaczyłem nagły ruch. Skorupka pękła.

Najpierw pojawił się brązowy łeb. Był on mniejszy od kciuka władcy. Mała bestyjka wysunęła powoli główkę i szyję. Jeden ruch cieniutkiego, przypominającego giętki sznurek ogonka rozbił resztę jaja, eksponując całe pisklę.

Smoczątko zaskrzeczało. Było naprawdę maleńkie. Tak malutkie, że pragnąłem je wziąć w ramiona i ochronić przed całym światem własnym ciałem.

Pisklę miało długą szyję, chociaż ta była wielkości palca króla. Ogonek był równie długi co reszta wężowatego ciałka. Łapki były cienkie i wyglądały na bardzo delikatne.

Cała ta brązowawa istotka sprawiała wrażenie bardzo kruchej. Uniosła pokryte przeźroczystą mazią skrzydła o mokrych, błyszczących błonach. Zaskomlała żałośnie, po czym wzbiła się w powietrze.

A w każdym razie – próbowała.

Miałem ochotę wybiec na środek groty, aby ocalić maleństwo przed upadkiem, jednak król prędko złapał malutkie pisklę. Swobodnie oplatał jego brzuszek swoją dłonią. Miałem ochotę zawarczeć. A co, jeśli władca skrzywdzi swoimi łapskami malutką istotkę?!

Maleństwo ukąsiło króla, wyrywając się. Rozejrzało się po zgromadzonych w jaskini ludziach.

I wtedy nasze spojrzenia się spotkały.

Utonąłem. Czułem się tak, jakby uderzył we mnie grom z jasnego nieba. Te oczy... Te maleńkie, złote ślepia z płomyczkami w źrenicach. Te łuski wielkości ziaren pasku. Te malusieńkie ząbki. I te piękne, błyszczące skrzydła!

Jak można było traktować tak wspaniałą istotę niczym zwierzę? Kto śmiał porównywać tę cudowną piękność do marnego przedmiotu mającego jedynie jedną rolę – wybór królowej i danie potomstwa?!

Pisklę wpatrywało się we mnie z dumą i miłością. Machnęło gwałtownie kilka razy ogonem, robiąc kilka niezdarnych kroków w moją stronę.

Oczarowany, nieświadomie wykonałem kilka kroków do przodu. Zniknął cały świat poza mną i pisklęciem.

Nie widziałem wściekłych min służących. Nie widziałem zszokowanego spojrzenia króla. Nie widziałem zdumienia na twarzach pozostałych jeźdźców.

Nie wiedziałem, kiedy pokonałem dzielącą mnie i pisklę odległość.

W jednej chwili byłem wśród pozostałych służących.

W drugiej klęczałem na środku jaskini, trzymając w ramionach mój największy skarb.

***

Nie miałem pojęcia, w jaki sposób trafiłem do sypialni, którą samodzielnie sprzątałem jeszcze kilka godzin wcześniej.

Odzyskałem świadomość, leżąc na łóżku. Byłem przykryty kołdrą, a pod nią, tuż przy moim brzuchu, leżała moja największa duma.

- Dzień dobry, mój pięknisiu... - szepnąłem, rozczulony. Pogłaskałem maleństwo po głowie.

- Po pierwsze: mamy wieczór. - Uniosłem raptownie głowę, słysząc kpiący głos króla.

Uświadomiłem sobie, co uczyniłem. Zostałem wybrany przez pisklę. Zgodnie z prawem... Miałem stać się żoną władcy.

Co się ze mną stanie?! Byłem przecież tylko złodziejem! Jaki król chciały mieć taką żonę, jak ja?! Wystarczy wziąć pod uwagę mój stań... Władca mi nie pozwoli na to... Nie zgodzi się... Zabije nas! Co ja uczyniłem...? Bałem się, że zostanę ukarany. Patrząc na mojego... mojego... patrząc na władcę, czułem strach. Drżałem. Miałem ochotę ukryć się gdzieś głęboko...

I wtedy poczułem na dłoni cienki, rozdwojony języczek mojego pisklęcia. Cały niepokój zniknął. Czego ja się bałem? Przecież byłem wybrańcem! Zostałem wybrany przez same pisklę!

Poza tym... Co mnie obchodziły kary? One były niczym! Czemu się nimi przejmowałem? Dla tego pisklęcia... dla mojej kruszynki... dla tego pięknego skarbu mogłem znieść wszystko.

- Dobry wieczór, kochanie... - odparłem, przytulając opiekuńczo smoczątko. 

Usiadłem na łóżku, wciąż otulając się kołdrą. Pisklę wdrapało się na mój wklęsły brzuch i wtuliło główkę w moją skórę. Uśmiechnąłem się ciepło.

-Po drugie, to ona. - Zerknąłem na króla tak, jakby ten był durniem.

-Masz jeszcze jakieś oczywiste oczywistości? - zakpiłem.

-Owszem. - Król usiadł przy mnie, kładąc ramię za moją głową. Korzystając z okazji, oparłem się o nie. - Wyglądasz bardzo kobieco, wręcz dziewczęco... Biorąc pod uwagę twoją urodę, jesteś bardzo, ale to bardzo zniewieściały. - Już miałem coś odpowiedzieć, gdy władca zakrył moje usta swoją dłonią. Nachylił się i zaczął szeptać mi do ucha. - Uwielbiam takich ,,mężczyzn”. Delikatni. Mogący dać mi dziecko... Delikatni. Krusi. Wrażliwi... Mogący zostać złamanymi w ułamku sekundy. Najlepiej ulegli i słabi. Tacy, jak ty, mi się najbardziej podobają... Moja żono.

Miałem łzy w oczach, słuchając tych słów. Król miał rację. Byłem jego małżonką. Zostałem zniżony do roli kobiety. Roli bezrozumnej istotki grzejącej królewskie łoże.

Czułem się źle. Miałem wrażenie, że byłem nic nieznaczącym pyłkiem. Zdegradowany do poziomu służalczej kobiety. Niemający prawa głosu...

- Spokojnie... - Mężczyzna odsunął dłoń od moich ust, po czym otarł łzy z kącików moich oczu. - Przysięgam, że będę dobrym mężem... Chociaż wczoraj planowałem cię zatrudnić tylko po to, aby mieć ładnego nałożnika...

- Będę twoją kurewką? - szepnąłem. Głos mi się załamał, a ja sam potrafiłem tylko drżeć i głaskać moją malutką smoczycę. - Przecież nie dam ci dzieci. Będę od grzania łoża i podtrzymywania życia twojej drogocennej samicy?

Mężczyzna objął mnie, przykładając moją głowę do swojej piersi.

- Głuptasku... przecież dobrze wiesz, że najpóźniej do czasu lotu godowego twojej samicy między nami dojdzie do stosunku. Zapłodnię cię. - Król pocałował mnie w czoło, jednocześnie głaszcząc moje ramię. Jego delikatne dłonie były takie przyjemne. - Będziesz szanowaną królową Smoczych Gór. Będziesz wychowywać moje dzieci. Dbać o swojego smoka. Uczyć się. Jeść. Spać. Wypoczywać.

- Nie chcę tego... Nie chcesz chyba takiej ,,żony”, jak ja... - mruknąłem niemalże bezgłośnie.  - Po co komu mężczyzna za żonę? Nie będę umiał zadowolić cię w łóżku. Nie będę mógł urodzić ci dzieci... - Miałem łzy w oczach, zatem wtuliłem twarz w pierś mężczyzny, chcąc ukryć słone krople. - W dodatku jestem złodziejem i żebrakiem. Chcesz spędzić resztę życia z kimś, kto niejeden raz jadł ze śmietnika?

- Jeśli teraz będziesz jeść z talerza, to tak. - zaśmiał się władca. Odwzajemniłem słabo uśmiech, chociaż żart mężczyzny był dość kiepski. - Możesz mi jednak powiedzieć... Jestem bardzo ciekaw... - Z każdym kolejnym słowem król muskał moje ucho, owijając mnie swoim gorącym oddechem. - Jak ma na imię moja śliczna żona?

***

Nerod.

- Jestem Irrien. - szepnęła moja malutka żonka. Byłem absolutnie zachwycony tym młodziutkim mężczyzną. Musiałem się tylko dowiedzieć, ile miał on lat... I co to był za zapach wokół mojej żonki? - A jak ja mam cię nazywać, mój panie?

Uśmiechnąłem się. Podobało mi się to określenie. Smoczy Jeźdźcy nazywali mnie ,,panem Nerodem”, a wszyscy inni ,,królem”.

- To zależy od sytuacji... - zamruczałem, ściskając mocniej Irriena. Ten jęknął cicho, jakby z bólu czy strachu, jednak nie przejąłem się tym. Po prostu ponownie ucałowałem gładkie czoło mojej żony, wdychając cudowny aromat. - Mów mi po imieniu podczas rozmów. Gdy będziesz rozmawiać z innymi, używaj mojego imienia.

- A jak i kiedy mam mówić inaczej? - spytał młodzieniec, ocierając się policzkiem o moją prawą pierś. Musnął przy okazji mój stwardniały sutek. Czy on nie czuł, jak na mnie działał?! Czy nie czuł mojego podniecenia? Tej wręcz bolesnej erekcji...?!

- Gdy będziemy razem... - zacząłem kusicielskim tonem. Ugryzłem płatek ucha mojej żony. Nie tylko zapach, ale i smak. Brzoskwinia. -  Gdy będziesz szaleć z rozkoszy... Gdy pozwolisz mi...

- Nagle będę mógł dawać ci pozwolenie na seks? - prychnął pogardliwie Irrien, marszcząc czoło. - Nie kłam. Wiem, jak to się odbywa. Zmusisz mnie, prawda? Jeśli będę chciał czekać aż do lotu godowego?

Spojrzałem na młodzieńca, zdziwiony. Z tego, co zawsze słyszałem, młode kobiety nie podchodziły z chęcią do nocy poślubnej. Nie rozstawały się radośnie z wiankiem. Ale Irrien był mężczyzną. Zniewieściałym, ale wciąż mężczyzną!

- Czemu nie chcesz się z mną kochać? - spytałem. - Wolisz kobiety?

Taka opcja byłaby dla mnie najgorsza. Nienawidziłem, gdy moi kochankowie gardzili mną ze względu na moją płeć. Chociaż to była hipokryzja, gdyż ja sam również wolałem zbliżenie tylko z jedną, wybraną płcią.

-Nie... - zaprzeczył ponuro młodzieniec, próbując się ode mnie odsunąć. Bezskutecznie. - Przyznaję, że mnie pociągasz, nawet bardzo, ale...

-Ale co? - spytałem pozornie łagodnie, chociaż byłem już bardzo zniecierpliwiony. - Dlaczego mnie nie chcesz?

-Ponieważ słyszałem, jak to się odbywa... - szepnął młodzieniec. - Albo król zmusza żonę do seksu, albo ona sama jest w trakcie smoczych godów chętna jak niewyżyta suka. - Powstrzymałem się przed uderzeniem Irriena. Dzieciak miał rację, jednak jego słowa raniły mnie i upokarzały moich przodków. Nie wspominając już o fakcie, że moja matka urodziła mnie, gdy miała piętnaście lat. - Nie chcę tego. Mogę być twoją żoną. Mogę być reprezentantem Smoczych Gór. Mogę być Smoczym Jeźdźcem... - Irrien spojrzał na mnie, mając łzy w oczach. - Ale nie chcę żyć w hańbie i strachu.

Westchnąłem. Moja mała żonka była prześliczna, ale dotąd nie ukazała niczego innego poza urodą i strachem. Nie wiedziałem, jak będzie wyglądać nasze życie. Nie miałem pojęcia, co się może wydarzyć w przyszłości.

Ale każda kolejna łezka, która spływała po policzkach Irriena, raniła mnie. Sprawiała mi olbrzymi, niemalże fizyczny ból. Poczucie winy. Pragnienie pocieszenia młodzieńca.

-Ile masz lat? - spytałem, niby zmieniając temat.

-Dziewiętnaście, ale co to ma...?

Musnąłem ciepłe wargi Irriena. Czyli był młodym mężczyzną. Dorosłym, ale niedojrzałym. Delikatnym.

Z bliska widziałem, że moja żonka nie wyglądała perfekcyjnie. Lata życia w podejrzanych miejscach, pewnie niejedna noc spędzona w zimnych jaskiniach, zapewne liczne włamania, ucieczki i lincze odcisnęły na tym młodym ciele piętno. Usta młodzieńca były popękane. Jeden kieł ukruszony. Ciemne włosy próbowały zasłaniać białą, szarpaną bliznę. Ciało było nie szczupłe, a chude, pozbawione odpowiedniej dawki niezbędnego tłuszczu czy mięśni. Kości pewnie były kruche i łamliwe z powodu braku witamin. Stopy, jak zauważyłem podczas zanoszenia Irriena do sypialni, były całe w odciskach i skaleczeniach.

-Jesteś teraz Smoczym Jeźdźcem. - oznajmiłem poważnie, wskazując na młodą smoczycę. - Ona obdarzyła cię nieśmiertelnością. Następne wieki spędzimy razem, w tych jaskiniach, w tym towarzystwie, w tym łożu i poza nim. - Irrien zadrżał, krzywiąc się. - Nie mogę ci obiecać, że cię pokocham. Nie mogę obiecać, że pewnego dnia zaprzyjaźnimy się, a nasza przyjaźń stanie się początkiem czegoś wielkiego... - Młodzieniec zaczął trząść się. Widziałem w jego szeroko otwartych oczach strach. Słuchał mnie jak zahipnotyzowany, bojąc się mi przerwać i przerażając się wizji, którą mu ukazywałem. - Ale będę dobrym mężem. W miarę możliwości. Będę starał się cię uszczęśliwić. Szanować cię. Kiedyś może kochać. Teraz jesteś dla mnie obcy...

-Zmień to. - szepnął Irrien, patrząc mi w oczy. Nie spodziewałem się po nim takiej powagi. - Jako mój mąż... Dotrzymaj słowa. Tylko o to cię proszę.

-Będę robić wszystko, abyś był szczęśliwy. - przysiągłem. I byłem pewny, że dotrzymam słowa. Że uczynię Irriena najbardziej roześmianą istotą w moim królestwie.

6 komentarzy:

  1. No to kicha. Czytam, czytam aż się za mną kurzyło i bęc koniec mam nadzieję, że we wtorek następna część:-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Niedługa następna część :D Chyba widać, że ten rozdział nawiązuje do Jeźdźców Smoków z Pern :D Muszę dokończyć szóstą część, a następnie napisać ósmą i dziewiątą :D (będzie ich 10).
      Aaa - i Ol mi napisała, jaką to jestem Twoją ,,ulubioną" Sarabeth M. :P

      Usuń
  2. Jakież to było cudowne! Mówiłam już, że kocham czytać Twoje twory?
    I to było urocze. W taki subtelny, intymny sposób. Bez żadnych rzygań tęczą. I cicho, że zasadniczo skupiam się właśnie na końcówce. Ale końcówka była najlepsza!
    Ogólnie, to i tak bardzo mi się podobało! Osobiście im dopinguję, choć spodziewam się, że któryś z nich w końcu zginie.. Ale jakby skończyło się szczęśliwie, to ja nie mówię nie. :3
    I, co ja czytam, nie będzie publikowana Hellada i Lajosek? No ja się nie zgadzam, no. :c Ale i tak pozostaje reszta Twoich opowiadań do cieszenia się kolejnymi ich rozdziałami. Kroniki Imperium to ja wręcz wielbię i wyczekuję kolejnej części, więc pisaj, pisaj!

    Weeeeeny! :^

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Co do Kronik - to są powiązane ze sobą historie różnych par. Kiedyś myślałam o czymś w stylu tego, co jest w powyższym rozdziale, o takim jakby rasizmie, o ludziach zmieniających się w smoki... I połączyłam to wszystko w jedno :D
      Hellada i Lajos może będą pisane po końcu roku szkolnego. Mało osób je czyta, a ja przy nich tracę mnóstwo czasu podczas pisania (trzeba uważać, aby pasowało, w dodatku wszystko dokładniutko tak zaplanowane, że niektóre fragmenty piszę wręcz na siłę). W piątek będzie Słodka Historia 4 (jak napiszę scenę XXX) - za tydzień szósta część Kronik (jaak napiszę...).
      Dzięki! :3

      Usuń
    2. A dziś tez cos będzie bo niedziela to niespodzianka jako była, nie?

      Usuń
  3. Złodziejaszek to fajny chłopak, rozbawiło mnie jego zachowanie. :D Na luzie o wszystkim gada, wyzywa sobie strażników i króla - a co się będzie. :p No to niezłą posadę dostał! "Nie sprzeciwisz się pod żadnym względem..." Nie wiem jak inni, ale mam tutaj lekkie skojarzenia. Dość nietypowa propozycja...
    Mają naprawdę okrutne zwyczaje... typowe, przedmiotowe traktowanie kobiet. Oj, jedna z pań uczących u mnie w szkole angielskiego to by im pokazała... chybaby zmienili poglądy... Połowa, jak nie lepiej, wśród tych jeźdźców to jakieś zboczeńce i pedofile...
    Kuup mi taakieeegooo smoooczkaaa...! Matulu, jakie urocze, malutkie i kochane stworzonko! Sama bym się w takim zakochała!
    " Zostałem zniżony do roli kobiety. Roli bezrozumnej istotki grzejącej królewskie łoże. " TY, TY, TY, nie przeginaj sobie! -_-
    HA! Wiedziałam, że władca chciał go sobie zagarnąć do grzania łóżeczka! No, Nerod, pomijając, że tak jakoś przypominasz mi taką jedną Sarę z SH... to cię lubię. :D

    OdpowiedzUsuń

Bardzo proszę o opinie :)