sobota, 18 lipca 2015

Kroniki Imperium 9: Gość cz. 1

Dwie BARDZO WAŻNE informacje do przekazania:

PIERWSZA SPRAWA: Jesteście tu, bo chcecie. To Wasza dobra wola, że poświęciliście tej stronie swój wolny czas. Dziękuję. Mam jednak małą uwagę: idźcie stąd, jeśli zależy Wam tylko na robieniu awantur.

NIE dla obraźliwych wiadomości. Wiadomo - krytykę szanuję i cenię. Niech będzie. Obrażanie mnie - mam to gdzieś. Przyzwyczaiłam się do bzdur.

Ale WARA od czytelników. Koniec z wyzywaniem ludzi od ,,głupich" czy ,,szarej masy". Jesteście tutaj, bo chcecie, a ja nie chcę, aby było Wam nieprzyjemnie przez jakieś chwasty.

DRUGA SPRAWA: Poprawiam ,,Helladę". Rozbuduję ją i wzbogacę. Szukam ,,łosia", najlepiej takiego, który nie czytał Hellady/nie jest mistrzem mitologii, aby mi mówił, co jest niejasne itd.

Nerod

Nie zauważyłem, kiedy minął rok od dnia, w którym stałem się mężem Irriena. Nie zauważyłem, kiedy poznałem całą jego osobę. Kiedy go polubiłem. Kiedy z całego serca pragnąłem wznosić go nad szczyty Smoczych Gór. Kiedy go pokochałem.

Ale to się stało. Każdego kolejnego dnia zasypiałem i budziłem się przy nim. Codziennie wmuszałem w niego jedzenie, chcąc, aby ten choć trochę przytył i przestał przypominać szkielety moich rodziców. Dzień w dzień krzyczałem na niego i uczyłem go manier. Od rana do nocy towarzyszyłem mu, chcąc uczynić go najlepszą królową, jaką kiedykolwiek miał Kamienny Pałac.

Dni mijały spokojnie. Po wspólnym śniadaniu myliśmy się, oczywiście osobno, a następnie kładłem go na łożu, rozbierałem... i odpowiednimi maściami smarowałem jego okaleczone ciało.

Miłość była... naturalna. Jednego dnia byliśmy przyjaciółmi. Drugiego dnia byliśmy w sobie zakochani... wiedząc, że byliśmy zakochani od dawna.

***

- Nerodzie, to naprawdę nie jest konieczne... - szepnął Irrien rankiem.

Ten dzień zapowiadał się tak samo, jak wszystkie poprzednie od roku. Wstałem, mając na piersi głowę mojej uroczej żonki. Młodzieniec od dwunastu miesięcy się w ogóle zmienił.

Nie wiedziałem jeszcze, że tego dnia podejmę decyzję, która na zawsze zaważy o losach Smoczych Gór.

- Jestem śpiący... - Irrien zsunął się z mojego torsu, po czym musnął mnie w policzek. - Nie chce mi się dzisiaj ruszać z łóżka...

Zaśmiałem się, autentycznie rozczulony moją malutką żonką.

- Zaoferuj mi jakąś czynność, a z rozkoszą... - zacząłem, jednak Irrien przerwał mi, kładąc palec na moich ustach.

- Nie. - sprzeciwił się młodzieniec, powoli, acz stanowczo odsuwając się ode mnie. Wstał z łóżka i podszedł do wejścia do łaźni. - Nie zrobisz tego. Ani dziś, ani jutro.

Gdy tylko Irrien opuścił sypialnię, warknąłem ze złości, a Fregov, mój czarnołuski towarzysz, zawtórował mi. Królewski samiec irytował się. Jego partnerka, brązowa Revioda Irriena, dopiero za dwa lata miała dojrzeć do godów.

Płeć mojej żony była też nie lada problemem. Jako król Smoczych Gór, musiałem spłodzić potomka. Tego dnia chciałem przyjrzeć się potencjalnym matkom moich dzieci.

Irrien to ukrywał, ale doskonale czułem to, co on. Zdawałem sobie sprawę z jego wściekłości, rozpaczy i zazdrości. Wielokrotnie słyszałem, jak przez sen żałował, iż nie urodził się Ogniodorem.

Żałosne. Nikt o zdrowych zmysłach nie chciałby być mieszańcem, a moja żonka właśnie tego pragnęła. I po co? Aby trzymać mnie na smyczy? Przecież musiałem mieć dziecko. Spłodzenie syna będzie obowiązkiem, a nie przyjemnością! Przyjemnie byłoby mi, gdyby moja cnotliwa żonka raczyła wreszcie rozłożyć nóżki przed swoim panem!

Tak, byłem zirytowany. Seks i walka były dla mnie środkami do wyżycia się. Bez nich chodziłem nabuzowany. A Irrien? ,,Pocałuj mnie, przytul, zapewnij o dozgonnej miłości, obciągnij...”. Tak, to mógł powiedzieć. Powiedzieć gestami, naturalnie. ,,Nie, nie dotykaj mnie tu, nie licz na to! Użyj ręki, a ode mnie wara!” - a to mówił otwarcie.

Moje ponure myśli przerwało nagłe pojawienie się młodzieńca. Spojrzałem na moją żonkę, czując, jak robi mi się za ciasno w spodniach.

Irrien był z dnia na dzień coraz piękniejszy. Jego ciało wciąż było za chude, a skórę pokrywały nieprzyjemne dla oka blizny, jednak właśnie ta kruchość młodzieńca działała na mnie pobudzająco. Świadomość, że trzymam w ramionach istotkę o łamliwych kościach,  wrażliwej, podatnej na zranienia skórze, delikatnych, słabych mięśniach. Świadomość, że mógłbym zranić Irriena w najgorszy możliwy sposób... i świadomość, że nie tylko tego nie zrobię, ale również ochronię ten malutki skarb przed innymi...

-Nie próbujesz mnie ,,upiększyć”? - prychnęła pogardliwie moja żona, kusząco przeciągając palcem po długiej bliźnie przecinającej sutek.

Irrien nie musiał dłużej powtarzać. Złapałem salaterkę z maścią, po czym zacząłem hojnie nakładać na skórę młodzieńca lekarstwo.

- I tak jesteś piękny, głuptasku... - szepnąłem.

Irrien nie był na mnie zły za to określenie. Wręcz przeciwnie; słysząc te wszystkie ,,głuptasku”, ,,gamoniu”, ,,maluszku”, ,,kretynku”, był szczęśliwy. Dlaczego? Nie miałem pojęcia.

I właśnie wtedy, gdy smarowałem kuszące, nagie ciało mojej żony, do sypialni bez pukania wpadł mój zastępca. Z warknięciem przykryłem zdumionego, czerwonego ze wstydu Irriena. Wbiłem wściekłe spojrzenie na Qurieda.

- Dwa obce gady.

Tylko tyle wystarczyło, abym zerwał się z łoża. W niecałą minutę ubrałem się, po czym wraz z Quriedem pobiegliśmy w stronę tarasu, na którym lądowały wszystkie smoki przed udaniem się do gniazd.

Nieznajome bestie stały dumnie na lądowisku, z zaintrygowaniem wpatrując się we mnie i mojego zastępcę.

Zamarłem.

To nie były smoki. To były... Ogniodory.

Jeden z nich, niebieski, był trzykrotnie większy od konia. Jego budowa ciała jasno dawała mi do zrozumienia, że był to mieszaniec. I to nie byle jaki. To był jeden z tych Ogniodorów, na których widok największe smoki drżały ze strachu. Monumentalne, masywne, silne...

Poczułem, jak Fregov opuszcza swoje gniazdo. Już po chwili mój smok stał przy mnie, nieufnie wpatrując się w obcych. Był większy od niebieskiej bestii, jednak wyraźnie się go bał. Naturalnie – próbował nie okazywać swojego strachu. Będąc jego Jeźdźcem, doskonale czułem to samo, co on.

- Przemień się. - warknąłem, odważnie podchodząc do Ogniodora.

Kątem oka dostrzegłem, że wszystkie sto smoków Kamiennego Pałacu, nie licząc piskląt i samicy Irriena, szybowało nad ,,gośćmi”.

Niebieski mieszaniec przemienił się. Gdy tylko przybrał ludzką formę, zachwiał się. Instynktownie podbiegłem do obcego i złapałem go, zanim ten spadł na ziemię.

Nieznajomy był... piękny. Miał ciemne, kręcone włosy, bladą cerę oraz ładną, kościstą twarz. Był wysoki, jednak bardzo szczupły. Równie lekki, co Irrien. I, podobnie jak moja żonka, musiał w życiu trochę przecierpieć.

Brzuch obcego, choć wklęsły, był naznaczony długą, białą blizną. Ktoś musiał wykonać bardzo precyzyjne cięcie. Rana pewnie była płytka, skoro nieznajomy ją przeżył. Chociaż... co ja mogłem wiedzieć o regenerowaniu się Ogniodorów? W Smoczych Górach nie było mieszańców!

Wziąłem nieznajomego na ręce, po czym spojrzałem na jego towarzysza. Drugi Ogniodor, wciąż w gadziej formie, był mały, złoty i... bez łusek.

Wyglądał na słabego. Jego skóra była poprzecinana licznymi rankami. Mieszaniec słaniał się na nogach. Spojrzał na mnie błagalnie, mając w oczach łzy. Zrobił chwiejny krok w moją stronę, jednak Fregov był szybszy.

To się stało w ułamku sekundy. Mój czarny smok rzucił się na słabą bestię, rycząc głośno, iż jego królestwo nie toleruje gorszych.

Złoty gad próbował umknąć przed szponami mojego towarzysza, jednak bezskutecznie. Fregov był najpotężniejszą bestią w Smoczych Górach. Dbał o bezpieczeństwo swoje, swoich poddanych i swoich bliskich.

Zdołałem uchwycić tylko błagalne spojrzenie złotoskórego, zanim ten wzbił się w powietrze i odleciał, głośno lamentując.

Zerknąłem na nieprzytomnego nieznajomego. Kim była ta para? Kim był pozbawiony łusek Ogniodor? Kim był niebieski, olbrzymi Ogniodor?

Nie miałem pojęcia.

Zaniosłem nieprzytomnego do jednego z wolnych pomieszczeń w pobliżu mojej sypialni. Ułożyłem go na łożu, po czym zawołałem służbę. Nagi Ogniodor trząsł się z zimna. Bladość minęła, zastąpiona dużymi rumieńcami. Nieprzytomny jęczał, jakby dręczyła go gorączka. A może on był chory?

Nie wiedzieliśmy za dużo o Ogniodorach. Ja sam pierwszy raz miałem możliwość ujrzenia jednego z nich w ludzkiej formie. Szokujące.

Irrien w pewnej chwili do mnie dołączył. Ubrany w długą, sięgającą kolan tunikę, przyszedł do komnaty. Usiadł na łożu, kładąc dłoń na ramieniu nieprzytomnego.

Zaraz po Irrienie do pomieszczenia wkroczyła mała grupa medyków. Zostaliśmy wyproszeni z komnaty. Okazało się później, że... Ogniodor był w połogu. Czy zatem złoty smok był jego partnerem? I gdzie było dziecko? Co się z nimi stało?

Gdy tylko mój ,,gość" się wyleczył, opowiedział nam całą historię. Wyznał, że był kochankiem samego cesarza Alberda. Powiedział, iż po zaginięciu władcy musiał uciekać z bratem i nienarodzonym dzieckiem.

Irrien i ja współczuliśmy mu. Nie wyobrażałem sobie życia bez mojej uroczej żonki. Szczerze podziwiałem Ogniodora za jego siłę. Nie poddawał się. Ja sam nie umiałbym wstać z łóżka, nie mając u swego boku Irriena. Może to właśnie dziecko Artona dawało mu siłę, aby wstać?

Pożegnaliśmy Ogniodora. Arton był zbyt zmęczony, aby wstać z łóżka. Zasnął od razu, gdy położył głowę na poduszce.

Reszta dnia minęła spokojnie. Wybrałem matkę swojego dziecka. Wybór padł na dziewczynę, która rok wcześniej była kandydatką na królową. Tę najstarszą. Jedyną, która miała szansę przeżyć poród w Kamiennym Pałacu.

Następne miesiące mijały spokojnie. Nie licząc kłótni z Irrienem (,,nie będziesz brudzić mojej pościeli syfem, który przytargałeś od tamtej nierządnicy!”), nie działo się nic ciekawego.

Arton, gdy tylko odzyskał siły, przemienił się. Od momentu, w którym przybrał smoczą formę, ani razu nie wrócił do ludzkiego ciała. Nie narzekałem. Stale patrolował Kamienny Pałac. Nie było dnia, w którym Ogniodor nie latałby wysoko nad górą, bacznie obserwując zimny krajobraz.

Wiedzieliśmy z Irrienem, że nasz gość cierpiał. Fizyczny ból sprawiało spanie w jaskiniach, które były częściowo pokryte lodem. Marznięcie było jednak niczym w porównaniu z cierpieniem smoczego serca. Każdego ranka budził mnie lament Artona, gdy ten rozpaczał po stracie rodziny. Głośno opłakiwał syna i właściciela. Fregov przetłumaczył mi wycie Ogniodora, wielokrotnie podkreślając ból i miłość w głosie Artona. Jakbym sam tego nie słyszał.

Jednak nie przejmowałem się obcym. Miałem na głowie znacznie większe problemy, niż partner zmarłego cesarza.

Udało mi się spłodzić potomka. Ściśle rzecz biorąc – potomków, ale nie wiedziałem o córce i synu, kiedy konkubina poinformowała mnie o swoim stanie.

Irrien był zazdrosny. Widziałem to. Jego zazdrość była coraz większa, aż pewnego dnia mój mąż nie wytrzymał i urządził mi awanturę. Był wściekły. Rzucał wszystkim, co miał pod ręką. Przewracał meble, szarpał się za włosy, krzyczał i obrażał. Smoki umknęły. Zaledwie kątem oka zdołałem dostrzec, jak Fregov pośpieszał swoją przyszłą partnerkę.

Po wrzaskach przyszła pora na płacz. Irrien, wciąż głośno rzucając w moją stronę obelgi, zaczął ronić łzy. Coraz więcej i więcej, aż jego oczy stały się czerwone i opuchnięte. Osunął się na ziemię, spazmatycznie drżąc. Mogłem tylko klęknąć przy nim i go objąć. Gładzić trzęsące się dłonie, ramiona, barki. Tulić do siebie mokrą twarz.

Byłem zły na siebie za wszystko, co spotkało mojego męża. To ja odpowiadałem za to, że musiał zamieszkać w Kamiennym Pałacu. Ja sprawiłem, że znalazł się w pobliżu jaja i został wybrany przez pisklę. Ja miałem być tym, który pewnego dnia go skrzywdzi, gdy tylko jego smoczyca wzniesie się do lotu.

Mijały miesiące. Gdy tylko zostałem ojcem, Irrien ,,łaskawie” znów zaczął się uśmiechać. Przekonałem go do siebie dopiero w chwili, w której okazało się, że matka mojego syna zmarła w połogu. Irrien przybył do naszej sypialni. Próbował mnie pocieszyć. Był zazdrosny, a mimo to szczerze mi współczuł.

Właśnie tamtego dnia, trzymając w rękach maleńkie dziecko, przekonałem się, czym była prawdziwa miłość.

Może moje stwierdzenie było hiperbolą, jednak to właśnie poczułem. Patrząc Irrienowi w oczy, nie widziałem zazdrości. Nigdy nie rozumiałem, jak można widzieć emocje w czyichś oczach. Przy mojej ,,żonce” zrozumiałem, iż po prostu nikt się przede mną nie otworzył. Tylko Irrien wpatrywał się we mnie szczerze, zalewając mnie spojrzeniem pełnym miłości, smutku i... współczucia.

Czułem wyrzuty sumienia. Świadomie raniłem mojego partnera, ani przez moment nie zapewniając go w pełni, iż nie musiał zadręczać się związkiem moim i tamtej kobiety, gdyż ten związek... nie istniał.

W noc narodzenia mojego syna rozmawialiśmy przez całą noc. Długo zapewniałem Irriena, iż ani przez moment nie poczułem do konkubiny nic więcej, niż sympatii. Dopiero przed świtem zdołałem przekonać młodszego mężczyznę, iż kobieta nie miała dla mnie znaczenia.

Tej samej nocy, właściwie ranka, wyznaliśmy sobie, co do siebie czuliśmy. Wcześniej nie zdawałem sobie nawet sprawy z moich emocji. Opiekowanie się Irrienem zawsze przychodziło mi naturalnie, jak oddychanie czy drapanie Fregova wokół oczu. Moja żonka także nie wiedziała w pełni, co czuła. Nieokreślona złość przeplatająca się ze smutkiem? W jednej chwili furia, w drugiej rozpacz? Irrien przez cały czas był poddawany wichrom uczuć, a ja nie miałem o tym pojęcia.

Mijały lata. Arton zupełnie zdziczał. Był oszalałym Ogniodorem. W ogóle nie przemieniał się w człowieka. Moje smoki bacznie go najpierw obserwowały, jednak po latach nawet ich słynne pokłady nieufności i cierpliwości zostały wyczerpane.

Nie myślałem o moim gościu sprzed lat. Mieszaniec istniał w rzeczywistości tylko wtedy, gdy został pozostawiony w Kamiennym Pałacu przez złotego pobratymca.

Nie przejmowałem się Artonem. Byłem odpowiedzialny za królestwo, za smoki, za poddanych... oraz za Irriena z Raverem. Raver. Tak dałem na imię synowi. Na cześć mojego pradziadka, który zjednoczył górskie plemiona, stając się pierwszym królem w Kamiennym Pałacu.

Irrien był wspaniałą żoną i matką. Opiekował się moim synem. Gdy Raver skończył siedem lat i przeszedł pod moją opiekę, był już oczytanym, znającym historię własnego państwa dzieckiem. Trafiając pod moje skrzydła, Irrien nawet nie potrafił czytać, a pod moim okiem był w stanie nieustannie się uczyć, a naszą wspólną wiedzę przekazać Raverowi.

Chociaż w tej Kronice nazywam Ravera ,,moim" synem, to jest on dzieckiem moim i Irriena. Ba! Irrien był dla chłopca rodzicem bardziej, niż ja.

Dwanaście. Tyle lat miał mój syn, gdy przypomniałem sobie o Artonie. To wydarzenie zasługuje jednak na osobny opis...

***

- Irrien, kurwa, zabieraj te łapy, ale Fregov ci je użre! - jęknąłem, gdy zaraz po wejściu do sypialni zostałem zaatakowany przez własną żonę.

- Akurat. Byłoby ci szkoda tych lędźwi - zakpił młodszy mężczyzna, z niecierpliwością mnie rozbierając. - Mógłbyś przynajmniej pomóc, głupcze! Kto rozbiera, ten wkłada!

Większej zachęty otrzymać nie mogłem. Już po chwili Irrien leżał na łóżku, z uśmiechem pełnym satysfakcji trzymając moją głowę między swoimi udami.

- Doprawdy, Raver używa mózgu częściej od ciebie... - zaśmiał się mój partner. Usłyszałem ryk naszych smoków. W myślach już się zastanawiałem, na ile zostawić Fregova bez moich dłoni. Smoki potrzebowały bliskości swoich ,,wybranków". - Dowiem się, o kim myślisz, i zamknę cię z tym kimś na rok w piwnicy, abyś się nim znudził i skupił na MNIE!

Zaśmiałem się, a Irrien jęknął głośno, wypychając biodra w moją stronę. Kochałem jego zazdrość. Jeśli coś sprawiało mi większą radość, to uśmiech mojego dziecka...

- Do cholery, jak masz władać Kamiennym Pałacem, skoro nie potrafisz porządnie ssać mężczyźnie?!

8 komentarzy:

  1. W sumie... Chyba uznam ten rozdział za jeden z moich ulubionych, jeżeli chodzi Kroniki. Może było mniej jakiś zaskakujących akcji, ale miło się go czytało... Rozkwit miłości między nimi i zazdrość Irriena. No cudnie, no. :3
    I zaskoczenie, kiedy pojawił się Arton. Aż mnie zżera ciekawość, żeby wiedzieć co to za historia, gdy Nerod sobie o nim przypomniał.
    Poza tym "Kto rozbiera, ten wkłada."... Prawie oplułam się kawą przez te zdanie. XD

    Ogromnych pokładów weny na kolejne rozdziały. :33

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jak Was kocham, tak Was nie pojmuję... najpierw mi wypominają pewną stronę Worda w Słodkiej Historii, później pierdzenie w Kronikach... Teraz jeszcze o łóżkowe ,,zasady" :o A wena się bardzo przyda, abym wreszcie skończyła tę opowieść :)

      Usuń
  2. A ja martwię się złotymi. Nie mogę dużo napisać bo dwa laptopy w naprawie😞

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Złoty się pojawi w następnej części. Oj, współczuję z tymi laptopami :( Kiedyś przez rok byłam zupełnie pozbawiona komputera :o

      Usuń
  3. Swoje uwagi na temat obrażania i komentowania dodałaś chyba pod poprzednim rozdziałem, nie widzę sensu by robić to przy każdej nadarzającej się okazji. Chyba, że ktoś ci zalazł za skórę i starasz się ją dobić, co jest trochę dziecinne. Nie zwracaj na takie rzeczy uwagi.
    Nie podoba mi się fakt, że na mężczyznę mówi się tu ,,żono". W każdym zdaniu ono występowało, przy czym tylko raz w cudzysłowie. Przecież to facet.
    Zdarzają ci się powtórki, robisz ich nawet za dużo. Według mnie jest tez za dużo narracji, a za mało dialogów. Stylistyczne błędy też są, ale wiadomo nikt nie jest cudownym pisarzem, a z tego, co widzę to twoja przygoda z pisaniem nie jest tak długa.
    Czekam na dalszy ciąg

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie wszyscy czytają komentarze innych, dlatego napisałam tutaj. Ktoś rzeczywiście zalazł mi na skórę, jak to zgrabnie ująłeś/ujęłaś, jednak do tej osoby chyba już dotarło. Informację podałam dla reszty ludzi na tym blogu, aby uniknąć nieprzyjemnych sytuacji w przyszłości.
      Co do tego całego ,,żono" - sama tego nie znoszę, tak samo jak wszelkiego robienia z mężczyzn kobiet bądź tych dziwacznych podziałów na ,,seme" i ,,uke", jednak w tym wypadku chodziło mi o to, aby pokazać, że na miejscu Irriena miała być kobieta, a nie facet. Nerod miał się ożenić z niewiastą, która da mu potomka - zamiast tego ma mężczyznę i musi znaleźć matkę dla dziecka. W innych opowiadaniach mężczyźni są mężczyznami, a kobiety kobietami. No, nie licząc jednej istoty w ,,Helladzie", gdyż ta akurat pod względem biologicznym miała organy obydwu płci :(
      Powtórki... fakt. Zawsze piszę w hałaśliwych miejscach - nie znam takich, gdzie jest spokój. Ciężko się skupić... i są takie wpadki. Co do narracji i dialogów - specjalnie opisuję lwią część tak, jakby to był pamiętnik. W przeciwnym razie musiałabym napisać bardzo dużo rozdziałów. Wyszłaby druga ,,Hellada", czyli opowiadanie w połowie zaczęłoby wszystkich nudzić, kolejne części byłyby wysyłane tylko prywatnie do paru osób...
      Błędy stylistyczne. Masz zupełną rację. Słyszałam, że ich sporo popełniam. Jedna osoba podała mi jakiś internetowy poradnik, jednak jestem za tępa, aby cokolwiek z niego zrozumieć. Ortografia, interpunkcja... tego wszystkiego nauczyłam się, czytając książki. Ktoś musiałby mi wprost wytłumaczyć, gdzie dokładnie mam te błędy, jak je poprawić... Wtedy może coś do mojego łba dotarło. Moja przygoda z pisaniem zaczęła się już w podstawówce, gdzie pisałam z nudy. Nikt mnie nie poprawiał. Nauczyciele nawet w liceum patrzyli tylko na ortografię. Dopiero publikowanie na blogu zdołało mnie czegoś nauczyć.
      Dziękuję bardzo za wiadomość :)

      Usuń
  4. Mam wyrzuty sumienia, bo rozpętałam swoim wpisem burzę-nie było to moim zamiarem. Pamiętaj, że w życiu liczą się tylko opinie osób dla Ciebie ważnych-reszta to SPAM! Fajnie czytać c.d Kronik - .to naprawdę fajne- czy miałaś już jakiś fanfick? Trzymaj się - mati!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. W żadnym razie Cię nie obwiniam. Chłop napisał, co chciał, ja w wiadomości prywatnej zwróciłam mu uwagę, że ma Ciebie nie obrażać. On przeniósł spór tutaj. Ty nic złego nie zrobiłaś. Jeszcze raz Cię przepraszam za tę sytuację. Napisałam parę fanficków - możesz je znaleźć w kategorii ,,one-shot". Hobbit i LotR, Avengers oraz... blog strega bianci. Dziękuję Ci za wszystko.

      Usuń

Bardzo proszę o opinie :)