czwartek, 20 sierpnia 2015

Hellada 2: rozdział VIII


Rankiem Aniketos opuścił sypialnię Herona. Pogwizdując, wrócił do swojej sypialni. Uśmiechnął się, widząc śpiącego na łóżku Ateńczyka. Podszedł do kufra, w którym skrywał swoje szaty. Nieśpiesznie się rozebrał, po czym zaczął obmywać swoje ciało.

Sypialnia Aniketosa nie była nawet w połowie tak wielka, jak komnata Herona. Była mała i słoneczna. Książę uwielbiał jasność, dlatego wybrał dla siebie pomieszczenie z dwoma dużymi oknami. Oczywiście, siedemnastolatek nie zakrywał ich nawet w nocy. Gdy słońce znikało na horyzoncie, jedynym źródłem światła była nie tylko mała lampa - a wypełniona olejem misa na wysokiej, wąskiej nóżce - ale także olbrzymi, srebrny księżyc. Aniketos często wpatrywał się w nocne niebo. Nieraz miał wrażenie, iż księżyc przybierał złoty kolor.

Odświeżony książę ubrał się w świeży, pachnący polem chiton. Nie bawił się w zakładanie sandałów - boso podbiegł do łóżka i skoczył na nie, budząc Isagorasa.

- Co się dzieje? - spytał Ateńczyk, gwałtownie mrugając. Starł z kącików oczu żółte ślady niedawnego snu. - Aniketos? - dodał z niechęcią.

- Witaj, braciszku - odparł z uśmiechem książę, zabierając młodzieńcowi koc. - Wstawaj, mam dla ciebie coś specjalnego.

- Już się boję - warknął Isagoras, wstając z łóżka.

Młodzieniec ruszył do małego stolika, na którym znajdowała się miska z wodą oraz bawełniana chusta. Bożek zanurzył dłonie w zimnej cieczy i zaczął myć twarz. Woda ożywiła go. Mrugając, chwycił tkaninę i przetarł oczy. Uśmiechnął się krzywo do księcia.

- Jakie masz plany?

- Pochwalę ci się moim koniem.

- Koniem? - spytał z zaskoczeniem Isagoras. - A król o tym wie? Nie chcę mu się sprzeciwiać. Może gdy trafię na Kretę - prychnął.

Ateńczyk czuł się niepewnie. Z wielką ochotą opuściłby pałac, jednak bał się, iż propozycja księcia była swego rodzaju próbą lub okrutnym żartem ze strony władcy i Aniketosa. Młodzieniec nie mógł ryzykować utraty szansy na spotkanie brata. Tęsknił za nim. Chciał znów ujrzeć Aratosa. Pragnął ponownie znaleźć się w wśród fresków na ścianach Knossos, przebiec się brzegiem piaszczystej, białej plaży... Tęsknił za bratem i domem.

- Król o tym nie wie i nie będzie wiedzieć - odparł Aniketos.

Isagoras zmarszczył brwi. Książę brzmiał nieprzyjemnie. Wręcz warczał na Ateńczyka i się irytował.

- To chyba nie jest dobrze... - mruknął, masując kark.

- Tak, nie jest, ale chcę stąd wyjść i porozmawiać z tobą, nie mając nad sobą wielce groźnego pana i władcy, więc rusz się i chodź! - zawołał książę, łapiąc Isagorasa i bez ceregieli wyrzucając go z pomieszczenia.

Ateńczyk z trudem złapał równowagę na korytarzu. Odwrócił się w stronę Aniketosa, unosząc pięści. Miał dość bycia traktowanym jak popychadło. Stawał się mężczyzną i nie zamierzał pozwolić na takie postępowanie. Wykrzywił twarz w gniewnym grymasie. Był wściekły. Czuł się upokorzony i nie zamierzał tego tym razem bagatelizować.

- Uspokój się - polecił wręcz znudzonym głosem Aniketos, spokojnie stając naprzeciwko rówieśnika. - Zapanuj nad sobą i chodź.

Rozkaz księcia sprawił, że Ateńczykowi krew zawrzała w żyłach. Furia ogarniała każdy skrawek jego ciała, aż w końcu młodzieniec nie wytrzymał i uniósł dłoń, aby uderzyć swojego wroga...

Jednak to już nie była dłoń.

To była łapa. Blada, nieludzka łapa o błyszczącej, wręcz naoliwionej skórze. Jasne włoski na przedramieniu zostały zastąpione przez mały puch, a paznokcie... zniknęły. Na ich miejscu widniało pięć zakrzywionych szponów. Pazury wyrastały z pokrytych łuską palców.

Isagoras przeraził się. Nie miał pojęcia, co się działo. Zabrał rękę od księcia, wbijając w nią wzrok. Zaczęły boleć go oczy i głowa. Przymknął powieki. Oddychał coraz szybciej i szybciej, kuląc się w sobie. Uderzenia własnego serca brzmiały niczym huki, a w uszach szumiała mu krew. Młodzieniec zamrugał. Szponiaste dłonie zaczęły mu się trząść.

Ateńczyk bał się. Coraz bardziej panikował. Dokładnie widział każdy szczegół piór puchowych, które pokrywały jego ręce. Nie miał pojęcia, co się stało. Wyglądał szkaradnie, bał się samego siebie. Zmysły mu szwankowały, zalewając go kolejnymi falami doznań.

- Isagorasie?

Młodzieniec zadrżał, słysząc swoje imię. Dlaczego Aniketos tak krzyczał? Jego przenikliwy głos wbijał się w uszy Ateńczyka, wywołując w nim drżenie.

- Co się dzieje? - spytał z paniką w głosie... a przynajmniej próbował.

Nie mógł się wysłowić. Miał wrażenie, że miał pełne usta. Poruszył na próbę językiem. Otworzył szeroko oczy ze zdumienia i przyłożył do warg jeden ze szponów. Bał się. Był przerażony i nie potrafił zapanować nad własnym ciałem. Spojrzał z paniką na Aniketosa.

Książę wpatrywał się w Isagorasa ze zdumieniem. Wyglądał na dogłębnie wstrząśniętego... jednak nie bał się. Aniketos był... zachwycony.

Reakcja księcia sprawiła, iż Ateńczyk minimalnie się uspokoił. Ciężko oddychał, jednak z każdą chwilą był coraz cichszy i spokojniejszy. Spróbował zapanować nad mocno bijącym sercem. Oszalałem nieludzkie ciało wracało do normy. Isagoras spojrzał na swoje ręce. Znów były ludzkie.

Odkaszlnął i oblizał suche wargi. Język również wrócił do poprzedniego stanu. Isagoras, już spokojniejszy, wyprostował się, patrząc niepewnie na księcia. Gniew zupełnie zniknął. Młodzieniec miał wrażenie, iż jego złość skończyła się wieki wcześniej... jednak w głębi ducha Ateńczyk wciąż odczuwał niepokój. Bał się, że taka przemiana się ponownie wydarzy... i kto byłby przy nim wtedy? Aniketos? Chrysippos? A może... Aratos?

- Często się tak zdarza? - spytał z autentycznym zainteresowaniem książę, biorąc w dłonie rękę rówieśnika.

Isagoras westchnął. Był skrępowany. Nie wiedział, jak zareagować na zachowanie Aniketosa. O pierwszym i dotychczas jedynym takim przeistoczeniu wiedział z opowieści Lajosa. Młodzieniec zadrżał ze strachu, myśląc o królu Teb.

- To drugi raz - wyznał cicho, krzywiąc się. - Idziemy już? - ponaglił księcia, czując się mało przyjemnie.

- Opowiedz mi o tym więcej!

Isagoras uśmiechnął się pod nosem, już zupełnie rozluźniony. Aniketos, jakkolwiek straszny i dojrzały mógł się wydawać, w tamtej chwili zachowywał się jak podekscytowane, rozpieszczone dziecko. Było to przyjemne i zabawne, dzięki czemu młodzieńcy już po kilkunastu minutach radośnie rozmawiali, prowadząc dwójkę koni.

Przeszli przez całe polis, ani na chwilę od siebie nie odstępując. Ulice były pełne ludzi i zwierząt. Kupcy wychodzili przed domy, jakby Liwadia nie miała specjalnie wyznaczonego miejsca na handel.

- Nie ma tu agory? - spytał Isagoras, przeciskając się przez stado owiec. Do nosów młodzieńców naleciała woń łajna. - W Atenach jest zdecydowanie lepiej!

- Oczywiście, że mamy agorę! - zawołał ze szczerym oburzeniem książę. - Mało kto chce tam chodzić. Kobiety wolą wyjść przed własny dom, aby coś kupić, zamiast iść przez pół polis w poszukiwaniu misy!

Isagoras nie skomentował wybuchu druha. Oddychając tak spokojnie, jak tylko potrafił, szedł u boku Aniketosa. Dopiero w chwili, gdy opuścili mury Liwadii, Ateńczyk westchnął z ulgą.

- Dlaczego właściwie zabierasz mnie na przejażdżkę? - spytał, gdy zatrzymali się na dość sporej łące.

Zewsząd cudownie pachniało. Isagoras z radością wdychał zapach otaczających roślin. Słońce mocno ogrzewało całą łąkę. Aromat kwiatów, zbóż... Był to słodki, cudowny zapach, jednak przebijała się przez niego gorzka woń niektórych ziół.

Łąkę pokrywały przeróżne rośliny: kępy zielonej, młodej trawy, liczne łodygi zbóż, dziesiątki różnokolorowych, głównie niebieskich i różowo-żółtych, kwiatów.

Koń Isagorasa, dość niski, jednak smukły ogier, mocno się szarpnął, próbując się uwolnić. Zaskoczony Ateńczyk zacisnął palce na wodzach, siłując się ze zwierzęciem. Zerknął z niepokojem na Aniketosa, całe ciało mobilizując do walki z koniem.

- Puść go - polecił książę, samemu zdejmując swojej klaczy ogłowie. - Muszą się wybiegać. Król nie lubi, gdy w ten sposób puszczam jego zwierzęta, ale wiem lepiej od niego, co jest dobre... dla mnie.

Aniketos zbliżył się do zwierzęcia i chwycił wodze, gestem nakazując Ateńczykowi odejście. Isagoras patrzył na działania księcia z oczarowaniem, gdy ten spokojnie zbliżył się do wierzchowca i bez okazywania strachu uwolnił go z ogłowia.

- Znacznie łatwiej jest wtedy, gdy mają zwykły kantar - mruknął książę, gładząc łagodnie konia po twardej, ciepłej szyi. - Jeśli bogowie kiedykolwiek mieli jakiś sens w swoim życiu, to było nim stworzenie koni.

Młodzieniec mówił tak cicho, że Isagoras musiał wytężyć słuch, aby nie umknęło mu żadne słowo towarzysza. Za to w samym tonie Aniketosa doskonale było słychać łagodność, czułość... wręcz przywiązanie. Ateńczyk był zaskoczony tym nagłym przypływem ciepłych uczuć i tym, gdzie były one lokowane. Nie spodziewał się ze strony księcia takiego szacunku wobec zwykłych zwierząt.

- To dzieło Posejdona - oznajmił dziwnym tonem. Znów poczuł się mało swobodnie. - I nie mam ci za złe tego, co sądzisz o bogach - dodał dla rozluźnienia atmosfery.

Książę parsknął śmiechem, zginając się odrobinę. Spojrzał na rówieśnika. Był wyraźnie rozbawiony.

- Jesteśmy tu nie po to, aby obrażać ciebie jako bożka, a po to...

Aniketos nie dokończył. Uniósł rękę, wskazując na odległy skraj lasu. Zaniepokojony Ateńczyk zmrużył oczy, próbując dostrzec cokolwiek między drzewami. Ze zdziwieniem odkrył, że... doskonale wszystko widział. Wszystko, czyli...

Srebrzyste, dojrzewające szczenię wilka, które stało nieruchomo na ugiętych łapach, szczerząc kły. Warknięcie zwierzęcia zagłuszyło trele ptaków. Isagoras z przestrachem spojrzał na towarzysza, zastanawiając się gorączkowo, jak miał dosiąść konie, które całkiem spokojnie reagowały, będąc między ludźmi a wilkiem.

Chyba właśnie postawa wierzchowców sprawiła, iż Ateńczyk ponownie spojrzał na wilka. Westchnął ze wzruszeniem, patrząc na powoli wyłaniające się z lasu zwierzę. Nie, nie zwierzę.

- Chrysippos!

***

Fejdon stał na plaży. Cienkie podeszwy sandałów ledwo co broniły boga przed ostrymi kamieniami, jednak mężczyzna nie przejmował się ewentualnymi ranami. Syn Hadesa bezmyślnie wpatrywał się w ciemną toń.

Nie było słońca. Morze nie wyglądało jak odbicie lazurowego nieba. Temperatura nie była wysoka. Wręcz przeciwnie; Rodos pochłonęło zimno. Mocny, chłodny wiatr od strony morza szarpał szaty i włosy Fejdona.

- Panie, przyszli handlarze.

Bóg z niechęcią oderwał wzrok od wody, obrzucając służącego znudzonym spojrzeniem. Grek skulił się w sobie, próbując uniknąć oczu swojego pana. Fejdon westchnął.

- Nic im nawet nie proponuj – rozkazał syn Hadesa.

Mężczyźni wrócili do rezydencji boga. Fejdon patrzył na swoich gości z nieskrywaną odrazą. Nic nie mówiąc kupcom, wszedł do swojego ulubionego pomieszczenia w domu - biblioteki, w której mógł skupić się na pracy.

Pomieszczenie było duże i jasne. Syn Hadesa zdecydowanie do niego nie pasował – jego ponura postawa kontrastowała z wesołym, pełnym kwiatów wnętrzem pokoju.

- Mamy ofertę. Nie potrzebujemy pieniędzy. Wystarczą nam pana rzemieślnicy – wyrecytowali handlarze.

Fejdon przewrócił oczami. To z takimi ludźmi miał ubijać interes? Żałosne. Nie potrafili samodzielnie mówić, a co dopiero myśleć! W dodatku... po co im byli rzemieślnicy? Fejdon miał tylko grupę zaufanych cyklopów, którzy dzięki magii Hekate przybierali wygląd ludzi, wykuwając wspaniałą broń. Opuszczając Podziemie, zabrał jednego potwora, aby wykorzystać jego siłę.

- Do czego oni są wam potrzebni? - spytał, z trudem panując nad głosem. Nie chciał okazać niepokoju, który zaczął ogarniać jego ciało.

- Król Knossos za zgodą władcy Rodos pragnie zatrudnić najlepszych kowali, aby przygotować się na konflikt.

- Konflikt? Wyspy chcą dołączyć do walki? - spytał Fejdon, nawet nie kryjąc zdziwienia. Nie interesowali go ludzie, jednak nie chciał tracić bezpiecznego domu. - Dlaczego?

- Są to działania obronne - wyrecytował mężczyzna.

Bóg zirytował się. Poruszył na próbę ręką. Nigdy nie miał zdolności swojego rodzeństwa. Talentu Nikiasza i Kory do przenoszenia siebie lub innych. Mocy Kleona oraz Hadesa... dzięki której ludzie oddawali im swoje wszystkie siły... jednak miał własne umiejętności. Te, które posiadał każdy bóg. Te, którymi każdy poza nim gardził, mając lepszą moc...

Jeden zamaszysty ruch ramienia Fejdona sprawił, że handlarze zostali odepchnięci od boga. Śmiertelnicy padli na najdalszą ścianę. Nie zginęli, jednak poważnie stłukli swoje kręgosłupy.

- Przestańcie mówić bez ładu i składu, a zacznijcie być ze mną szczerzy - zażądał bóg, patrząc na skulonych na ziemi mężczyzn.

Grecy byli silni. Napięli mięśnie i wstali, starając się ignorować ból. Najwyraźniej mieli swoje wartości oraz dumę.

Fejdona to nie obchodziło.

Ponownie rzucił gośćmi, tym razem na marmurową podłogę.

- Czekam - warknął.

- Kreta pragnie się przygotować na wojnę... nie wiemy jednak, po czyjej stanie stronie... jednak słyszy się pogłoski... - sapał jeden z mężczyzn, mając problemy z oddychaniem.

- Jakie pogłoski?! - warknął Fejdon, ostrzegawczo unosząc rękę.

- Zemsta. Kreta chce zniszczyć Ateny.

4 komentarze:

  1. oj oj widzę karygodny brak komentarzy ale dopiero wróciłam z krzaków gdzie był ograniczony internet. Kiedy ten Isagoras przestanie być taki zahukany i naiwny. Mnie by już dawno poniosło i rozpękłabym się na pół gale czekam co będzie dalej:-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Do braku komentarzy przywykłam. Co do Isiaka... niestety - staram się uczynić go choć trochę bardziej męskim... nie wychodzi.

      Usuń
  2. Więcej! Ja chcę więcej! Fakt Isa jest zbyt naiwny ale taki jego urok xd Nie mogę się doczekać kiedy spotkają się z Tanatosem xd będzie się działo ;-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tylko Isiak&Tanatos jej w głowie, a niech mnie... A dziać będzie, będzie... :3

      Usuń

Bardzo proszę o opinie :)