Witajcie.
Po raz kolejny zaniedbałam bloga. Usprawiedliwiać się nie będę - nie miałam ochoty pisać, przez wakacje tylko poprawiałam Helladę. Teraz się zastanawiam... Wracać? Nie wiem, czy znowu publikować opowiadania, więc... Wy zdecydujcie. Chcecie kolejne rozdziały czy nie?
Sarabeth M.: Opowiadania
poniedziałek, 22 sierpnia 2016
niedziela, 15 maja 2016
Hellada 2: rozdział XII
Zdaliście? :D
Isagoras zamarł, patrząc z trwogą na kolejne duchy pojawiające się w pomieszczeniu. Każda z istot ściskała kosmyk włosów w jednej dłoni i krótki nóż w drugiej. Młodzieniec już kiedyś widział coś podobnego. Kogoś. Pamiętał noc, która zmieniła jego życie. Pamiętał pobudkę w chatce przybranych rodziców. Pamiętał przerażającego boga pochylającego się nad małą rodziną. Pamiętał śmierć starców i podróż do Hadesu.
Tanatos.
Ale te zjawy nie wyglądały tak, jak on. Nie miały bladych twarzy i srebrnych oczu, nie miały czarnych piór na skrzydłach... Były jedynie niewyraźnymi cieniami o kształcie zbliżonym do ludzkiego, jeśli nie liczyć wręcz zamazanych skrzydeł.
Isagoras zmrużył oczy, jakby chcąc dostrzec więcej szczegółów wyglądu istot. Bezskutecznie, wciąż widział jedynie zamazane formy. Kątem oka zerknął na Aniketosa. Książę obudził się i uważnie obserwował przybyszów, jednak nie poruszał się. Tkwił nieruchomo, wpatrzony w zjawy.
Isagoras zastanawiał się, co powinien zrobić. Przemienić się? Zapewniłby sobie wtedy przychylność czy wrogość duchów? Jeśli nawet powinien przybrać swoją drugą formę, to w jaki sposób? Wiedział, że bogowie potrzebowali do przeżycia ambrozji i nektaru, bez nich byli pozbawieni sił. On jadł to, co ludzie.
Z jednym, niechlubnym wyjątkiem. Nocą, gdy zmarł. Gdy umierał, siły pobierając ze zgromadzonych dookoła niewolników. Zdobył tyle energii, że się przemienił. Ale nie wiedział ani jak się przemienić, ani jak zdobyć sił od innych. I to najlepiej tak, aby nikt nie zginął.
Nie wiedział, jak powinien postąpić. Liczył na to, że Aniketos wpadnie na jakiś pomysł, ocali ich w magiczny sposób. Że znikąd pojawi się Chrysippos.
- Kim jesteście? - spytał, chcąc kupić sobie i towarzyszowi trochę czasu.
Duchy nie odpowiedziały. Przysunęły się do młodzieńców. Poruszały się dziwnie, jakby falując w powietrzu. Nie wykonywały wyraźnych kroków, raczej sunęły się i wiły niczym ryby. Widok był fascynujący, ale też niepokojący.
Wszystkie zjawy znalazły się tuż przed chłopcami, krążąc między sobą. Wręcz zlewały się w jedną ciemną chmurę. Prześlizgiwały się między sobą. Isagoras był zdumiony. Miał wrażenie, że z każdą chwilą było istot coraz mniej, za to wszystkie pozostałe były coraz bardziej wyraźne. Już po kilku minutach na miejscu dużej grupy zamazanych kształtów stała jedna osoba.
Postać miała ciemnoszare skrzydła i włosy, a także białą skórę. Jej pionowe źrenice zlewały się z bladosrebrnymi tęczówkami. Istota były wychudzona i zdecydowanie inna od tej, którą Isagoras zapamiętał, jednak młodzieniec i tak wszędzie by ją rozpoznał.
- Tanatos.
***
Początkowo Kleon sądził, że jego relacje z wujostwem będą wyglądać inaczej. Spodziewał się niechęci. Liczył się z faktem, iż dla Olimpijczyków był mordercą. Pozbawił życia dwóch bardzo ważnych członków rodziny. Był pewien, iż na najbliższych spotkaniach Demeter będzie wobec niego wroga, a Zeus i Posejdeon potraktują go jak niechcianego młodzika. Pozbawionego wiedzy, za to mającego na własność Podziemia, których dwaj bracia tak pragnęli.
Mężczyzna nie spodziewał się jednak, że zostanie zaatakowany. Zeus, Posejdon i Hades rywalizowali, jednak nigdy żaden z nich nie dopuścił się do najazdu. Bo i jak? Posejdon miałby wysyłać trytonów na Olimp? Zeus pioruny pod ziemię? Hades umarłych do morza? Czym innym były prywatne konflikty rozwiązywane między sobą...
A czym innym otwarty atak całej armii.
Nowy Władca Podziemi absolutnie nie był na to przygotowany. Informację o pojawieniu się wroga otrzymał zupełnym przypadkiem. Olbrzymie orły Zeusa i nie mniejsze pegazy Posejdona podczas lotu w stronę wejścia do Podziemi unosiły się nad miejscem, w którym znajdował się ułamek duszy Tanatosa. Chociaż fragmenty boga zazwyczaj nie wykazywały się świadomością, a działały jak urządzenie, bezmyślnie wykonując swoje zadanie, ten jeden wyczuł obecność wrogich istot, a swoje niepokojące odczucie przekazał Tanatosowi.
Przyjaciel Kleona w ostatniej chwili zdołał poinformować swojego pana o przybywających oddziałach.
Wieść ta była szokująca i przerażająca. Władca prędko zaczął przygotowywać się do obrony, jednak brakowało mu doświadczenia, żołnierzy i broni. Zdołał wysłać do każdego z wejść spore grupy chimer i innych bestii, zdążył także przywołać do broni grupę dusz z Tartaru. Ci, którzy mieszkali w Elizjum, mieli prawo wyboru. Niektórzy mieszkańcy Pól Elizejskich zgłaszali się na ochotników, chcąc bronić swego wiecznego domu.
Pierwszy atak zdołano odeprzeć. Drugi także. Trzeci był zbyt potężny. Z większości chimer została krwawa miazga. Kleon doskonale widział bestie rozszarpywane przez szpony orłów bądź miażdżone pod kopytami pegazów. Chociaż ludzkich dusz nie można było zniszczyć, to każdą wróg mógł unicestwić na kilka, a nawet kilkanaście godzin, dopóki ta się nie zregeneruje.
Zostali ocaleni przez Styks. Bogini rzeki, wyczuwając większą niż zazwyczaj ilość śmierci, obudziła się z letargu i zaatakowała. Jej mordercze strumienie atakowały armię Zeusa i Posejdona. Chociaż nie była w stanie utopić koni boga mórz, bez problemu poradziła sobie z orłami, a jej trucizna poważnie raniła pegazy.
To jednak nie był koniec. Kleon po chwilowej uldze uzmysłowił sobie, że przyszłość nie miała być odtąd prosta i pełna harmonii. Wręcz przeciwnie. Radość wygranej i wściekłość na krewnych sprawiła, iż młody Pan Podziemia zapałał pewnością siebie...
I żądzą zemsty.
poniedziałek, 2 maja 2016
Hellada 2: rozdział XI
Początkowo młodzieńcy sądzili, że będzie dobrze. Czuli się niemalże bezpiecznie. Siedzieli pod ścianą w piwnicy, pijąc wino, obowiązkowo dodając do ciemnego trunku dwa razy więcej wody. Alkohol się przydał. Uspokajał Isagorasa, usypiał go. Sprawiał, że bożek z każdą chwilą czuł się lepiej. Zaczynał wierzyć, że lada moment pojawi się król, że wrócą do komnat, że będą bezpieczni.
Po paru godzinach był już o tym przekonany. Położył się na podłodze, odsuwając od siebie kubek. Oparł głowę o swoje ręce, patrząc na wzory znajdujące się na naczyniu. W pewnym momencie wydawało mu się, że grupa uzbrojonych centaurów zaczęła się poruszać. Pełnym galopem gnała przed siebie. Pierwsze osobniki gnały za ostatnimi, ostatni za pierwszymi... Przypominało to Isagorasowi o zwierzętach goniących własne ogony. Nie tylko o burych kundlach tułających się po ulicach Aten, ale też o pięknych, smukłych ogarach z Knossos.
Zamrugał. Myśl o psach mieszkających na Krecie nagle go ożywiła. Domyślał się, że w pałacu były brytany, jednak dopiero w tym momencie przypomniał sobie, że faktycznie one tam były. Młodzieniec zmarszczył brwi, próbując w głowie odwzorować jakiekolwiek szczegóły. Pamiętał o płowej, krótkiej, lśniącej sierści. O długich, twardych, szczupłych łapach. O mokrych jęzorach i nosach, często czarnych z różowymi plamkami.
- Przypomniałem sobie coś - oznajmił cicho, unosząc głowę i patrząc na towarzysza.
Aniketos początkowo nie reagował. Tępo wpatrywał się w jeden z dzbanów, trzymając przy ustach kubek. Nucił coś pod nosem. Wesołą, skoczną melodię.
- Coś mówiłeś? - wyszeptał po chwili, odwracając twarz w stronę jasnowłosego. - Powtórz, proszę.
- Miałem psy - wyznał z przejęciem Isagoras. Z każdą chwilą był coraz bardziej szczęśliwy. - Była ich cała sfora. Pamiętam, że były ogromne. - Przyczołgał się do kompana i oparł głowę o jego kolano. - Wydaje mi się, że się ich bałem. - Tak, już to pamiętał. Szczenięta były rozkosznymi kulkami, które mógł delikatnie głaskać, jednak dorosłe osobniki, zwłaszcza suki mające potomstwo, były groźne.
- Pff... Też będę mieć psa. Już mam - mruknął Aniketos. Wbił wzrok najpierw w sufit, później w podłogę. - Ciekawe, czy jestem niżej, czy wyżej - dodał.
- Co masz na myśli? - Isagoras zerknął na młodzieńca bez zrozumienia. Nie wiedział, o czym Aniketos mówił, czuł się niemalże zagubiony.
- Nieważne. Chodźmy już spać, gdyż ciężko u mnie z rozmownością. - Książę wzruszył ramionami i osunął się po ścianie na podłogę, jednocześnie strzepując ze swojej nogi głowę bożka. - Miłych snów. Gdy wstaniemy, będzie już po wszystkim.
Nie było.
***
Byli przerażeni. Wszyscy. Haliartos mogliby zmiażdżyć. Tespie obróciliby w perzynę. Wygraliby, ponosząc małe straty.
Ale nie mieli szans na zwycięstwo, gdy musieli mierzyć się z armiami i jednego, i drugiego polis.
Zwarty szyk hoplitów kroczył do przodu. Wojownicy poruszali się rytmicznie, jakby tylko stawiane w tym samym momencie kroki miały znaczenie. Jakby nie istniały dwie połączone armie... A istniały. Hoplici z Haliartos szli z północy, wojownicy Tespie z południa.
Armia Liwadii nie zamierzała się poddawać. Nie mogła. Do starcia doszło na wzgórzu. Strażnicy na murach pałacu widzieli, jak z góry zbliża się coraz więcej piechoty. Leander też to widział. Widział, jak wrogie siły atakowały wojowników Liwadii z każdej strony. Szyk szybko się rozpadł. Strażnik zacisnął palce na broni, obserwując ciemną chmurę strzał. Jedną, drugą, trzecią... Widział, jak każda znajdująca się na przodzie falanga zaczyna atakować. Zadrżał na myśl, że właśnie tam, w miejscu starcia, był Mikon. Przy peltaście z Tracji - pozostali przyjaciele. Uzdolnieni, silni wojownicy. Kto wie, jak wielu z nich beztrosko żyło do tego dnia, czekając, aż zostaną odesłani do domu na zasłużony wypoczynek? Jak wielu z nich liczyło na to, że do końca ich służby już nie będą musieli walczyć?
I jak wielu z nich tego dnia zginie?
Leander nie mógł tego dostrzec, jednak nad walczącymi zaczęły poruszać się ciemne istoty. Wszystkie pojawiły się niemalże znikąd, szybując z niewiarygodną prędkością. Miały kształt człowieka i skrzydła ptaka. Nieustannie nurkowały między wojowników, a następnie chwytały poległych, ścinały ich włosy... i gnały jeszcze niżej, przenikały przez ziemię, jakby nie miały ciał, a były jedynie duchami.
Żyjący ich nie dostrzegali, zmarli nie mogli o nich mówić. Ciemne istoty były znane jedynie bogom i magicznym istotom. Centaury miały na nie określenie - angelos, czyli posłaniec. Zwiastun.
W rzeczywistości byli to pośrednicy. Nie osobne byty, a niematerialne fragmenty boga śmierci. Sam Tanatos nie byłby w stanie zebrać jednocześnie aż tylu poległych na polu bitwy. Pozwalał na to, aby jego osoba się rozrywała na tysiące elementów. Nie myślały, nie podejmowały samodzielnie decyzji. Istniały tylko w jednym celu... Jednak czasami odpowiednio silne bodźce sprawiały, iż pośrednicy stawali się czymś więcej, niż przewodnikami zmarłych. Kilkoro posłańców łączyło się w jednego, w silniejszego osobnika. Mogącego ułożyć myśl. Myśl, która natychmiast pojawia się w głowie Tanatosa.
Leander dostrzegł jedną z tych istot. Dostrzegł ją, maszerując wraz z drugim strażnikiem do króla. W jednym momencie poczuł przeraźliwy ból pod żebrami. Zachwiał się, spróbował spojrzeć na kompana. Dostrzegł tylko mroczny, przerażający kształt ni to człowieka, ni to ptaka. Potwora.
Po chwili wszystko się skończyło, a fragment Tanatosa z puklem włosów zanurkował w posadzkę. W marmur, ziemię... Wraz z nim podążały kolejne istoty ze zmarłymi. Nie byłoby w tym nic niezwykłego, gdyby nie fakt, że w pewnym momencie ziemia zmieniła się w... pustkę. Za szybko. Posłańcy powinni pokonać długą drogę, a dopiero później znaleźć się znów w powietrzu, tym razem w Hadesie.
A ta podróż była krótka. Pośrednicy trafili nie do Podziemia, a...
Jednego z pomieszczeń w piwnicach pałacu.
***
Isagoras obudził się po - jak sądził - kilku godzinach. Być może była jeszcze noc, być może już poranek. Nie wiedział. Pod ziemią ciężko było się zorientować, jaka była pora dnia. Młodzieniec zerknął niepewnie na Aniketosa. Książę wciąż spał, cicho pomrukując.
Bożek zadrżał i się rozejrzał. W jednej chwili poczuł coś... dziwnego. Coś złego, ale też bliskiego. Powoli wstał i zagryzł wargę. Miał wrażenie, że w górze coś się znajdowało. Ale co takiego? Bał się, ale też był podekscytowany. Nie wiedział, co się działo, ale wydawało mu się, że w pobliżu było coś znajomego. Czuł strach przed nieznanym, lecz jednocześnie czekał na coś, co zdawało się mu bliskie.
Otworzył usta, chcąc obudzić Anekitosa. Pragnął poczuć się lepiej, raźniej...
Imię księcia nie zdążyło opuścić ust Isagorasa, gdy z sufitu wyleciała cała chmara... bóstw?
- Pff... Też będę mieć psa. Już mam - mruknął Aniketos. Wbił wzrok najpierw w sufit, później w podłogę. - Ciekawe, czy jestem niżej, czy wyżej - dodał.
- Co masz na myśli? - Isagoras zerknął na młodzieńca bez zrozumienia. Nie wiedział, o czym Aniketos mówił, czuł się niemalże zagubiony.
- Nieważne. Chodźmy już spać, gdyż ciężko u mnie z rozmownością. - Książę wzruszył ramionami i osunął się po ścianie na podłogę, jednocześnie strzepując ze swojej nogi głowę bożka. - Miłych snów. Gdy wstaniemy, będzie już po wszystkim.
Nie było.
***
Byli przerażeni. Wszyscy. Haliartos mogliby zmiażdżyć. Tespie obróciliby w perzynę. Wygraliby, ponosząc małe straty.
Ale nie mieli szans na zwycięstwo, gdy musieli mierzyć się z armiami i jednego, i drugiego polis.
Zwarty szyk hoplitów kroczył do przodu. Wojownicy poruszali się rytmicznie, jakby tylko stawiane w tym samym momencie kroki miały znaczenie. Jakby nie istniały dwie połączone armie... A istniały. Hoplici z Haliartos szli z północy, wojownicy Tespie z południa.
Armia Liwadii nie zamierzała się poddawać. Nie mogła. Do starcia doszło na wzgórzu. Strażnicy na murach pałacu widzieli, jak z góry zbliża się coraz więcej piechoty. Leander też to widział. Widział, jak wrogie siły atakowały wojowników Liwadii z każdej strony. Szyk szybko się rozpadł. Strażnik zacisnął palce na broni, obserwując ciemną chmurę strzał. Jedną, drugą, trzecią... Widział, jak każda znajdująca się na przodzie falanga zaczyna atakować. Zadrżał na myśl, że właśnie tam, w miejscu starcia, był Mikon. Przy peltaście z Tracji - pozostali przyjaciele. Uzdolnieni, silni wojownicy. Kto wie, jak wielu z nich beztrosko żyło do tego dnia, czekając, aż zostaną odesłani do domu na zasłużony wypoczynek? Jak wielu z nich liczyło na to, że do końca ich służby już nie będą musieli walczyć?
I jak wielu z nich tego dnia zginie?
Leander nie mógł tego dostrzec, jednak nad walczącymi zaczęły poruszać się ciemne istoty. Wszystkie pojawiły się niemalże znikąd, szybując z niewiarygodną prędkością. Miały kształt człowieka i skrzydła ptaka. Nieustannie nurkowały między wojowników, a następnie chwytały poległych, ścinały ich włosy... i gnały jeszcze niżej, przenikały przez ziemię, jakby nie miały ciał, a były jedynie duchami.
Żyjący ich nie dostrzegali, zmarli nie mogli o nich mówić. Ciemne istoty były znane jedynie bogom i magicznym istotom. Centaury miały na nie określenie - angelos, czyli posłaniec. Zwiastun.
W rzeczywistości byli to pośrednicy. Nie osobne byty, a niematerialne fragmenty boga śmierci. Sam Tanatos nie byłby w stanie zebrać jednocześnie aż tylu poległych na polu bitwy. Pozwalał na to, aby jego osoba się rozrywała na tysiące elementów. Nie myślały, nie podejmowały samodzielnie decyzji. Istniały tylko w jednym celu... Jednak czasami odpowiednio silne bodźce sprawiały, iż pośrednicy stawali się czymś więcej, niż przewodnikami zmarłych. Kilkoro posłańców łączyło się w jednego, w silniejszego osobnika. Mogącego ułożyć myśl. Myśl, która natychmiast pojawia się w głowie Tanatosa.
Leander dostrzegł jedną z tych istot. Dostrzegł ją, maszerując wraz z drugim strażnikiem do króla. W jednym momencie poczuł przeraźliwy ból pod żebrami. Zachwiał się, spróbował spojrzeć na kompana. Dostrzegł tylko mroczny, przerażający kształt ni to człowieka, ni to ptaka. Potwora.
Po chwili wszystko się skończyło, a fragment Tanatosa z puklem włosów zanurkował w posadzkę. W marmur, ziemię... Wraz z nim podążały kolejne istoty ze zmarłymi. Nie byłoby w tym nic niezwykłego, gdyby nie fakt, że w pewnym momencie ziemia zmieniła się w... pustkę. Za szybko. Posłańcy powinni pokonać długą drogę, a dopiero później znaleźć się znów w powietrzu, tym razem w Hadesie.
A ta podróż była krótka. Pośrednicy trafili nie do Podziemia, a...
Jednego z pomieszczeń w piwnicach pałacu.
***
Isagoras obudził się po - jak sądził - kilku godzinach. Być może była jeszcze noc, być może już poranek. Nie wiedział. Pod ziemią ciężko było się zorientować, jaka była pora dnia. Młodzieniec zerknął niepewnie na Aniketosa. Książę wciąż spał, cicho pomrukując.
Bożek zadrżał i się rozejrzał. W jednej chwili poczuł coś... dziwnego. Coś złego, ale też bliskiego. Powoli wstał i zagryzł wargę. Miał wrażenie, że w górze coś się znajdowało. Ale co takiego? Bał się, ale też był podekscytowany. Nie wiedział, co się działo, ale wydawało mu się, że w pobliżu było coś znajomego. Czuł strach przed nieznanym, lecz jednocześnie czekał na coś, co zdawało się mu bliskie.
Otworzył usta, chcąc obudzić Anekitosa. Pragnął poczuć się lepiej, raźniej...
Imię księcia nie zdążyło opuścić ust Isagorasa, gdy z sufitu wyleciała cała chmara... bóstw?
Subskrybuj:
Posty (Atom)