Smuteczek, że tak mało osób skomentowało ostatni rozdział Kronik Imperium.
Miłego czytania!
Właśnie polerowałem moje łuski, gdy do sypialni wkroczył mój ukochany pan. Zerwałem się z materaca i posłusznie się mu pokłoniłem, uśmiechając się lekko.
Miłego czytania!
Właśnie polerowałem moje łuski, gdy do sypialni wkroczył mój ukochany pan. Zerwałem się z materaca i posłusznie się mu pokłoniłem, uśmiechając się lekko.
Odkąd
rok temu mój pan, Alberd, zastąpił swego wuja na tronie cesarza
Imperium, zamieszkaliśmy w pałacu. Spotykaliśmy się dużo
rzadziej, jednak nie narzekałem. Nowy władca zmienił się na
przestrzeni lat. Gdy tylko się przeprowadziliśmy do pałacu, Alberd
natychmiast mi wyjaśnił, że jestem jedną z trzech najważniejszych
osób w Imperium - tuż przy nim i jego potomku.
Mogłem
każdego dnia spać w ciepłym łóżku. O każdej porze miałem
dostęp do gorącej wody. Nie zakazywano mi latania. Chociaż od
dwudziestu lat moja ludzka forma się nie zmieniła, to smocza postać
stała się olbrzymia i potężna - nie musiałem obawiać się
żadnego gada. To one drżały ze strachu przede mną.
- Co
dzisiaj robiłeś? - Alberd musnął moje usta swoimi, patrząc na
mnie czule. - Przez ostatnią godzinę rozmawiałem z doradcami...
Wyobrażałem sobie twoje chętne ciało na tym trójkątnym stole...
Zarumieniłem
się nieznacznie, po czym z iskierkami w oczach otarłem się o pierś
mojego ukochanego. Przy okazji zahaczyłem o niemałą erekcję
Alberda.
-
Pragnę cię, mój panie... - zawarczałem słodko, powoli zdejmując
mundur mojego pana.
Chociaż
władcy Imperium od wieków ubierali się w piękne, wystawne,
kolorowe surduty, to Alberd nawet po otrzymaniu tronu nie zmienił
swojego stylu. Nie porzucił swoich ukochanych mundurów.
-
Wolniej...
Uśmiechnąłem
się zawadiacko, po czym nieśpiesznie rozpinałem grafitowe guziki.
Westchnąłem, zachwycony. Tak bardzo uwielbiałem ciało mojego
pana, że nie mogłem się powstrzymać przed wcześniejszym
posmakowaniem go. Zacząłem muskać językiem twarde mięśnie,
rozkoszując się smakiem Alberda. Nieświadomie położyłem dłonie
na jego piersiach.
Dopiero
cichy syk mieszaniny bólu i przyjemności uświadomił mi mój błąd.
Powoli
całowałem tors mojego pana, idąc w górę. Dotarłem do małych
ranek przy sutkach. Ssałem najpierw każde skaleczenie, a następnie
skubałem sutki, uważając na to, aby ich nie przegryźć tak, jak
ostatnio.
-
Wolno, ale do przodu... - Słysząc narzekanie mojego pana, raptownie
opadłem na kolana.
Rozpiąłem
spodnie, a następnie opuściłem je wraz z bielizną. Członek
cesarza musnął mój policzek, jednak nie zraziło mnie to. Wręcz
przeciwnie; specjalnie się ocierałem twarzą o twardą erekcję, a
dopiero po cichych westchnięciach władcy wziąłem penisa do ust.
Nie
lubiłem seksu oralnego. Zawsze podczas penetracji moich ust bałem
się, że skrzywdzę mojego pana. Kilka razy się już zdarzyło...
Ruszałem
głową i ssałem mocno erekcję Alberda, posłusznie przełykając
kolejne krople. Mój pan głośno jęczał, a ja starałem się nie
uronić ani jednej kropli jego nasienia. Uwielbiałem jego smak. Był
wspaniały, słono-gorzki. Cudowny. W końcu to był smak mojego
pana!
- Na
łóżko.
Natychmiast,
z rosnącym podnieceniem, wykonałem rozkaz. Skoczyłem na materac, a
Alberd dołączył do mnie. Dosłownie rozerwał moje ubranie na
strzępy. Leżałem przed panem zupełnie nagi, czekając na następny
ruch cesarza.
Już
po chwili z uwielbieniem krzyczałem z bólu.
Kochałem
to. Kochałem rozsuwać uda przed moim panem, kochałem czuć na
sobie jego dłonie... I ten wzrok.
Patrzył
na mnie z zachwytem. Miłością.
Kochał
mnie, wiedziałem o tym. To było takie oczywiste!
Jakby
pod wpływem wzroku Alberda, ból zniknął. Pojawiła się
przyjemność.
Objąłem
cesarza w pasie nogami, przyciągając go jeszcze bliżej. Starałem
się poruszać biodrami, jednak nie było to łatwe w tej pozycji.
Zdecydowanie wolałem tę ,,na pieska". Ale przecież liczyła
się po prostu bliskość, prawda? Przecież miałem właśnie
szansę, aby bez skrępowania oglądać pełną emocji twarz mojego
ukochanego.
Wydałem
z siebie głośniejszy okrzyk ekstazy, gdy prącie pana po raz
kolejny uderzyło brutalnie w moją prostatę. Spiąłem mięśnie.
Zaciskałem się na penisie cesarza, dotykając mojego ukochanego.
Obaj ignorowaliśmy rany, które znowu robiłem.
Dawniej
zostałbym ukarany. Nie brakowało mi kar, gdyż Alberd i tak cały
swój wolny czas przeznaczał na mnie i swojego syna.
Kolejne
mocne pchnięcie. Tak silne, że odrzuciło mnie do tyłu. Uderzyłem
tyłem głowy o ramę łóżka. Nawet tego nie poczułem. Zamiast
tego, jęczałem cicho z rozkoszy, dochodząc.
Rozluźniłem
się i zdjąłem nogi z mojego pana, uwalniając go. Wiedziałem, że
ten i tak nie odejdzie ode mnie...
Mężczyzna
bezwładnie padł na materac, wbijając nos w prześcieradło.
Zamknął oczy, a ja uczyniłem to samo, ciężko oddychając. Byłem
zmęczony. Moja ludzka forma była zbyt delikatna.
Słysząc
mruczenie, uniosłem powieki i spojrzałem na Alberda, mojego
najdroższego pana. Tak bardzo go kochałem...
Cesarz
z uśmiechem objął mnie w pasie, a ja przykryłem nas kołdrą.
Marzłem, zatem wtuliłem się w gorące ciało mojego pana. Było
ono spocone po intensywnym zbliżeniu, jednak nie przeszkadzało mi
to. Liczyła się tylko bliskość mojego ukochanego. I ciepło.
-
Kocham cię, panie. - szepnąłem, delikatnie muskając wargami jego
szczękę.
Mogłem
znów mówić. Otrzymałem to pozwolenie w tym samym roku, w którym
otrzymałem nakaz milczenia. Nie wiedziałem wtedy, że wystarczyłoby
jedno złamanie tego rozkazu. Jedno ,,kocham cię".
- Mam
nadzieję... - mruknął mój pan, całując mnie bardzo delikatnie
we włosy.
Poczułem,
jak ręka Alberda zaczęła muskać moje łuski. Chociaż wcześniej
mój pan niejednokrotnie mi je wyrywał, to z czasem zaczął kochać
nie tylko mnie, ale również moje ciało mieszańca.
Zmieniłem
go. Widziałem to doskonale. Każdego dnia miałem okazję, aby
przekonać się, jak bardzo się zmienił mój pan. Jak bardzo na
niego wpływałem...
Skończyły
się wojny z Ogniodorami. Owszem, moi pobratymcy wciąż byli
niewolnikami stojącymi w hierarchii najniżej, jednak Imperium nie
atakowało innych krain, w których mieszkali mieszańcy. Ogniste
Pustkowie było ostatnim miejscem, w którym przelano krew
Ogniodorów.
Mój
brat nie został stracony. Żył, choć bardzo cierpiał. Tęsknił
za ukochanym i każdego dnia pod postacią smoka leżał nieruchomo
nad przy jego trumnie. Alberd, chociaż nigdy by się do tego nie
przyznał, bardzo się martwił o mojego brata. Często mnie pytał o
samopoczucie Geroda. Wiele razy posyłał po niego służbę.
Niejednokrotnie próbował mojemu bratu wytłumaczyć, że obaj
równie mocno tęsknili za poprzednim cesarzem i go kochali. Gdy
Gerod spytał, czy on sam, Alberd, tak łatwo przetrwałby moją
śmierć, ten zamilkł.
Mój
pan naprawdę mnie kochał. Widziałem to na każdym kroku, chociaż
Alberd ani razu mi tego nie powiedział. Pragnąłem usłyszeć te
dwa magiczne słowa. Chciałem obudzić się pewnego dnia w ramionach
mojego ukochanego, a zamiast ,,dzień dobry" usłyszeć ,,kocham
cię".
Czekałem
na to.
- Nie
sądzisz, że powinniśmy już iść spać? - zaśmiał się Alberd,
delikatnie mnie głaszcząc. - Nie chcę, abyś był jutro
niewyspany.
Pocałowaliśmy
się po raz ostatni tej nocy i zamknęliśmy oczy. Musieliśmy zebrać
siły. Dużo siły.
Dzień
później
Byłem niewyspany i obolały, gdy rano obudziły mnie żałosne lamenty mojego brata. Westchnąłem ciężko, po czym poszedłem do łazienki, aby się umyć.
Gdy
tylko wślizgnąłem się do basenu, woda przybrała czerwoną barwę.
Nie byłem zdziwiony. Zapewne materac również był do wyprania.
Ciekawe, czy Alberd przed opuszczeniem sypialni powiedział o tym
swoim służącym? Z doświadczenia wiedziałem, że rzadko kiedy
przejmował się moim krwawieniem. Tylko raz był zmartwiony - kiedy
rankiem ono nie ustało.
Ale od
tamtej pory minęło już dużo czasu, a moja ludzka forma przejęła
od smoczej zdolność szybkiej regeneracji.
Mógłbym
kąpać się we wrzącej wodzie godzinami, jednak po kolejnym
rozpaczliwym ryku Geroda zmusiłem swoje ciało do tego, aby wstać i
się wytrzeć. Powoli idąc, wróciłem do sypialni, a stamtąd
przeszedłem do garderoby. Ubrałem się w białą koszulę i proste,
brązowe spodnie, po czym opuściłem pomieszczenie.
Zbiegając
po schodach, usłyszałem cichy śmiech dziecka. Zaintrygowany,
potruchtałem w stronę źródła dźwięku. Uchyliłem drzwi, a na
mojej twarzy pojawił się pełen zachwytu uśmiech.
Alberd
właśnie trzymał na kolanach swojego rocznego synka. Łaskotał go.
Ojciec
i syn wyglądali razem przepięknie. Zazdrościłem Alberdowi tego,
że miał własne dziecko. Przecież byłem Ogniodorem! Mogłem dać
mu wymarzonego dziedzica! Nasze dziecko byłoby wspaniałym
wojownikiem i władcą...
Ale
Alberd już dwadzieścia lat temu, gdy tylko zaczęliśmy współżyć,
postarał się o to, abym nie miał dzieci. Kilka sprawnych ruchów
sprawiło, że byłem bezpłodny. Nie mogłem mieć własnego
potomka...
Czując
łzy w oczach, odwróciłem się na pięcie i wybiegłem na
dziedziniec. Czując na sobie promienie słoneczne, od razu się
przemieniłem.
Smoki
elity zaczęły pochylać łby i - w moim odczuciu - żałośnie
skomleć. Nie dziwiłem im się. Jako gad byłem dużo potężniejszy
od każdego smoka czy mieszańca.
Uniosłem
skrzydła, po czym wzbiłem się w powietrze. Ryknąłem
przerażająco, uciszając połowę stolicy. Byłem zrozpaczony i
wściekły.
Tak
bardzo kochałem mojego pana! Mogłem dać mu wszystko... A on
odebrał mi szansę na to, na czym najbardziej mi zależało - zaraz
po samym Alberdzie.
Byłem
wściekły na siebie za to, że roztrząsałem sytuację sprzed dwóch
dekad, ale nic nie mogłem na to poradzić.
Wylądowałem
daleko za pałacem, w małym ogrodzie. Liczne kwiaty i krzewy były
jedynie dodatkami do olbrzymiego mauzoleum. Właśnie w tym budynku
spoczywali poprzedni władcy Imperium. Jeśli Alberd kiedyś zginie,
to tam dołączy.
Nie
mieszczę się w mauzoleum, zatem jedynie wsuwam łeb do środka i w
myślach proszę brata o to, aby na mnie spojrzał.
Gerod
posłusznie spełnia moją prośbę. Odwraca się od trumny i patrzy
na mnie ze smutkiem i współczuciem. Czuliśmy nasze emocje. Między
smokami czy Ogniodorami nie było żadnych tajemnic.
Bestia
smętnie opuszcza rodzinny grób, a ja odsuwam się od wejścia,
chcąc ją przepuścić.
Przemieniamy
się, a Gerod przykrywa nas płaszczami. Już dawno temu je tam
zostawiłem, aby nie musieć wraz z bratem rozmawiać nago. Będąc
bliźniętami, i tak mieliśmy takie same ciała, ale woleliśmy
unikać zimna. Jako Ogniodory potrzebowaliśmy dużo ciepła.
- Co
się stało? - spytał smutno mój brat, siadając na rozgrzanej od
słońca trawie. Widzę na jego ciele gęsią skórkę. Zamiast się
ogrzewać, ten wolał leżeć w otoczeniu zimnych ciał.
-
Słyszałem twój płacz. Obudziłeś mnie. - zaśmiałem się,
chociaż wcale nie było mi wesoło. Po prostu próbowałem rozluźnić
atmosferę. Nieskutecznie. - Później zobaczyłem Alberda z Hedarem.
Jego synek ma już rok. A ja... Pomyśl, ile razy już się oddałem
Alberdowi! Tyle razy mogłem zajść w ciążę i urodzić mu całą
zgraję dzieci...
- Tym
się martwisz? - Mój brat był wyraźnie zdziwiony. Nigdy nie miał
szansy na to, aby zajść w ciążę. Z tego, co tłumaczył mi
Alberd, niektórzy mężczyźni mieli problemy z zapładnianiem. Co
mnie jednak obchodził mój zmarły ,,szwagier"? - Przecież sam
powiedziałeś wiele razy, że kochasz Alberda, a on odwzajemnia
twoje uczucia. Czy to ci nie może wystarczyć?
-
Chciałbym, ale nie. - westchnąłem. Zmieniłem pozycję i położyłem
się na trawie, kładąc głowę na nogi brata. - Chcę mieć własne
dziecko. Wyobrażam sobie, że ma jasne włosy Alberda, jego
postawę... Może nawet łuski? Tej samej barwy, co moje?
Niebiesko-zielone... Alberd kocha ten kolor!
-
Alberd kocha ciebie. - sprostował Gerod, głaszcząc mnie po głowie.
- Poza tym... Skąd wiesz, czy się nie wyleczyłeś?
Zaśmiałem
się smutno. Miałbym się wyleczyć?! Od roku byłem kaleką.
Utykałem po tamtej bitwie.
-
Pomyśl, ile miesięcy minęło od ataku na stolicę... Od tego czasu
wciąż nie odzyskałem sprawności. Mam problemy z chodzeniem...
Obawiam się, że te narządy skończyły tak samo, jak moja noga...
-
Wyleczone, ale niedziałające? - domyślił się Gerod.
-
Niestety. Przecież, gdyby znów były sprawne, mój pierworodny
miałby co najmniej piętnaście lat!
Gerod
zaśmiał się ciepło, tuląc mnie mocniej. Od razu polepszył mi
się nastrój. Mój brat tak rzadko się śmiał. Czułem to.
Wiedziałem, że nie zamierzał kończyć swojej żałoby.
Nie
dziwiłem mu się. Byliśmy Ogniodorami. Ludzie i smoki nie mieli tej
wyjątkowej cechy mieszańców: nie każdy z nich mógł zakochać się tylko raz, a
prawdziwie.
Gerod
już w brzuchu naszej matki rozwijał się tak, aby później zostać
wybranym przez poprzedniego cesarza. Każdy mieszaniec robił
podświadomie wszystko, aby być ze swoją drugą połówką.
Mój brat nie był pod tym względem wyjątkowy. Już w łonie matki miał taką barwę łusek, która na pewno spodobałaby się partnerowi. Urodził się i został wybrany przez cesarza ze względu na swoją barwę.
Ogniodory
w ludzkiej formie zmieniały łuski niedługo po narodzinach.
Gerodowi nie urosły nowe. Nawet w formie smoka ich nie miał. Był
fizycznie wyjątkowy.
Ja
stanowiłem za to inny wyjątek - podobno nie mogłem zmienić mojego
umysłu. Według niektórych lekarzy w stolicy, Alberd wyrządził mi
,,trwałe szkody". Bzdura! Alberd mnie kochał, ale wcześniej o
tym nie wiedział...
Jeden
z lekarzy uznał, że moją prawdziwą drugą połówką jest ktoś
inny. Inny stwierdził, że po prostu jestem chory psychicznie.
Może
i tak. Ale byłem szczęśliwy z moim panem!
-
Zamyśliłeś się... - Głos Geroda wyrwał mnie z burzy toczącej
się w mojej głowie. - Dzwony biły. Mamy południe, a ty pewnie nic
nie jadłeś...
Westchnąłem,
zawiedziony. Nudziła mnie pałacowa rutyna. Nienawidziłem jej.
Przemieniliśmy
się, a Gerod w pysku przeniósł płaszcze do mauzoleum - aby nie
zmokły w wypadku deszczu. Chociaż dobrze czuliśmy, że tego dnia
miała być burza, a nie ulewa.
Wznieśliśmy
się leniwie w powietrze. Tylko tam czułem się wolny. Nie
ograniczała mnie noga. Między chmurami nie byłem kaleką.
Sam
Gerod traktował każdą czynność jako coś złego, zatem leciał
powoli, niechętnie manewrując skrzydłami i ogonem. Co to za smok,
który nie czerpie przyjemności z lotu?!
Ryknąłem
ogłuszająco, po czym z rozkoszą obserwowałem zrywające się z
koron drzew ptaki. Nawet one wiedziały, że przestworza to
najlepsze, co mogło być!
Zapikowałem
gwałtownie, czując nieodpartą potrzebę wyrwania z ziemi jakiegoś
drzewa z korzeniami. Zanurzyłem szpony zdrowej łapy między
gałęziami, po czym pociągnąłem gwałtownie. Przez chwili
leciałem, ciągnąc stary dąb, po czym zrzuciłem drzewo w okolicę
małej chatki. Niech poddani mojego pana mają opał, a co!
Wraz z
bratem wylądowaliśmy na dziedzińcu pałacu. Geroda smoki
przywitały groźnymi warknięciami. Dwie bestie już podeszły do
mojego brata, gdy stanąłem przed nimi i ryknięciem zmusiłem je do
posłuszeństwa.
Przybrałem
ludzką formę, a Gerod pośpiesznie poszedł w moje ślady. Stojący
przy bramie strażnicy podeszli do nas i podali nam płaszcze.
Skinąłem głową, po czym ruszyłem na śniadanie z moim ukochanym.
W
jadalni byli już wszyscy - czyli Alberd i Hedar. Ten drugi był
karmiony przez doświadczoną mamkę. Przez chwilę zastanawiałem
się, czy moje potomstwo też by miało swoje własne niańki i
,,karmniki". Chyba tak... Czytałem parę encyklopedii o
Ogniodorach. Podobno młode musiało być karmione mlekiem, a rodzące
je samce nie miały własnego.
Z
drugiej strony, mój pan mówił mi kiedyś, że po tygodniu picia
mleka mamki zacząłem pochłaniać surowe mięso...
-
Rozprostowałeś skrzydła? - rzucił oschle Alberd, gdy weszła
służba z jedzeniem.
Był
dla mnie czuły tylko w sypialni. Nigdy nie pokazywał swoim
poddanym, że coś dla niego znaczę...
Niemrawo
pokiwałem głową, niechętnie jedząc jajka. Były tłuste i
smażone. Obrzydliwe! Miałem ochotę na prawdziwe jedzenie - barani
udziec, może świńską polędwicę... Lub wołowy stek. Albo
żeberka! Na wpół surowe. Z wierzchu wręcz przypalone, a w środku
krwiste...
Nagle
zrobiło mi się niedobrze. Krew?! Nie! Przecież koszerne mięso...
Zwymiotowałem.
Wprost na te sadzone, obrzydliwe jajka.
Alberd
i Gerod zerwali się i rzucili w moją stronę. Mój żołądek
zapewne zwróciłby całą swoją zawartość, jednak już nic w nim
nie było. Z ust ciekła mi ślina wymieszana z wymiotami i kwasami
żołądkowymi. Moje wrażliwe, smocze zmysły szalały. Miałem
ochotę opróżnić całe jelita!
Alberd
wycierał mi usta i brodę, a Gerod wołał służbę po lekarza, gdy
straciłem przytomność.
***
Minął
tydzień. Tydzień od feralnego śniadania. Dopiero po siedmiu dniach
odzyskałem przytomność.
Gdy
tylko uchyliłem powieki, ujrzałem przed sobą wściekłego Alberda.
Byliśmy w sypialni - rozpoznałem po czerwonych tapetach w złote
wzory pnączy.
- Mój
panie... - szepnąłem, po czym zaniosłem się kaszlem. Gardło
mi zaschło.
Alberd,
pomimo srogiej miny, podał mi szklankę wody, a następnie, widząc
moje drżące ręce, pomógł mi się napić.
Ciepła
woda o metalicznym posmaku. Moja ulubiona.
-
Dziękuję. - sapnąłem, opadając bezwładnie na poduszki.
Uśmiechnąłem się słabo do mojego ukochanego.
Ten
jednak wciąż był wyraźnie zły. Czułem jego wściekłość.
-
Minęło siedem dni. - zaczął, a ja otworzyłem oczy ze zdumienia.
Tydzień?! - W tym czasie przez ten pokój przewinęły się
dziesiątki medyków. Wyjaśnij mi coś...
Alberd
wstał z łóżka, po czym pochylił się nade mną, a następnie
zacisnął palce na mojej szyi, odcinając mi dopływ tlenu.
- Od
kiedy znów możesz mieć potomstwo, hę?!
Jego
ryk sprawił, że w moich oczach pojawiły się łzy. Przez moment z
przyzwyczajenia zaciskałem ze strachu oczy i chciałem rozsunąć
nogi, aby dać się ukarać. Dopiero po chwili dotarło do mnie, co
Alberd powiedział.
Spróbowałem
się odezwać, jednak uścisk cesarza był zbyt mocny. Brakowało mi
tchu...
Nagle
władca mnie puścił. Zaczerpnąłem tlenu, po czym spojrzałem na
Alberda, wciąż niedowierzając własnym uszom.
- Mogę
zajść w ciążę... Lub... Ja już...? - wydukałem, coraz bardziej
przerażony. Dlaczego Alberd był taki wściekły?
- Tak.
To sam początek ciąży... Z tego, co pamiętam, nosicie pisklęta
przez rok.
-
Będziemy... Będziemy mieć maluszka? - spytałem z nadzieją,
uśmiechając się. Moje marzenie miało się tak nagle spełnić?
- Nie.
Zamarłem.
,,Nie"? Ale dlaczego?!
-
Panie, jak to...
- Nie
urodzisz go, rozumiesz?! - Ostry ton głosu Alberda sprawił, że
zadrżałem. Cesarz był wyraźnie wściekły i ledwo co panował nad
sobą. - Myślisz, że chcę być ojcem mieszańca?! Arton! To nie
będzie ani człowiek, ani Ogniodor! To będzie... Mieszaniec
mieszańca! Największy kundel w dziejach Imperium!
Nie
słuchałem go. Spróbowałem się przemienić. Podobno ciężarne
Ogniodory niedługo po zapłodnieniu nie mogą zmieniać formy. Ja
nie potrafiłem w tamtym momencie.
Nosiłem
w sobie dziecko.
Jak
zahipnotyzowany patrzyłem na swój brzuch. Przykryłem go dłońmi.
-
Urodzę go. - Mój cichy głos brzmiał inaczej, niż zazwyczaj.
Pozbawiony był błagalnego tonu. Był pewny siebie, wręcz zimny. -
Urodzę moje pisklę jako Ogniodora i syna cesarza. To cię boli,
panie? To, że po tylu latach dręczenia mojej rasy i doprowadzania
jej na skraj wyginięcia... Dałeś życie jednemu z nas?
Alberd
był wyraźnie zszokowany. Patrzył na mnie ze zgrozą.
I
wtedy jego twarz przybrała wyraz smutku. Złość zniknęła; nawet
nie czaiła się w jego oczach, jak zazwyczaj.
-
Jesteś taki głupiutki, Artonie... - Cesarz pochylił się i musnął
delikatnie moje czoło. - Pomyśl o sobie. Naprawdę chcesz urodzić
przedstawiciela najbardziej prześladowanej rasy w Imperium? Chcesz
wydać na świat istotę, która od najmłodszych lat będzie
cierpieć tylko dlatego, że jest mieszańcem?
- Chcę
wydać na świat nasze pisklę. Hedar będzie mieć
braciszka lub siostrzyczkę. Ja będę mieć dziecko, o którym
zawsze marzyłem... A ty będziesz mieć większą, kochającą cię
rodzinę... - szeptałem, głaszcząc dłoń mojego pana. Miałem łzy
w oczach.
- On
będzie prześladowany. Będzie traktowany jak niechciany bękart.
Będzie wieść życie gorsze od psa zakutego łańcuchem do budy.
Tego dla niego chcesz?
- O
czym ty mówisz? - Byłem zdumiony i przerażony. Nie podobało mi
się to, o czym mówił Alberd.
-
Artonie! Dobrze wiem, że mieszkańcy pałacu z chęcią by cię dali
kundlom na pożarcie! Powstrzymują się tylko ze względu na mnie,
rozumiesz?!
- Nie
obchodzi mnie to! Pokażmy im, że się kochamy... - Zamarłem. Co ja
właśnie powiedziałem...?
-
Artonie... - Alberd wziął moją twarz w dłonie, po czym złożył
mi na ustach delikatny pocałunek. - Nie mówiłem ci tego wcześniej,
ale... Tak. Kocham cię.
Rozpłakałem
się. Rzuciłem się Alberdowi w ramiona i mocno go uścisnąłem.
- Ja
ciebie też, mój panie... Tak bardzo cię kocham... Urodzę ci
wspaniałe dziecko, przysięgam...
Alberd
odsunął mnie od siebie tak, abyśmy się widzieli, ale wciąż
obejmowali.
-
Urodź je. Ale pod warunkiem, że obaj zrobimy wszystko, aby było
ono na dworze szczęśliwe...
Poczułem,
jak moje serce mocniej zabiło, pompując krew dla mnie i mojego
pisklęcia. Nie spodziewałem się po Alberdzie takich wyznań!
To był
najszczęśliwszy dzień w moim życiu. Z ust Alberda padły te
słowa, na które czekałem przez tyle lat... A my obaj mieliśmy
stać się rodzicami. Tego dnia spełniły się moje dwa największe
marzenia.
A
wieczorem rozpoczął się największy koszmar w moim życiu.
Nie krzycz bo mnie uszy bolą, oczywiście podobało mi się ale to chyba nie taki niezależny odcinek jakby miało to być. Znowu urwało się kiedy ma się pokiełbasić. Ja tam proponuję rewolucję i jakieś godziwsze warunki dla ogniorodów. Mogę głosować mam dowód osobisty.
OdpowiedzUsuńAh dodam drugi komentarz, zle się czyta czarne na czarnym.
OdpowiedzUsuńJuż poprawiłam ;) Straciłam dostęp do szybkiego Internetu i nie zdołała się zapisać nowa wersja z dobrym kolorem tekstu :/
UsuńW finale Kroniki Imperium będą składać się z kilku powiązanych wątków. Każda historia będzie dotyczyć Ogniodorów i Imperium ;) Rewolucja będzie, ale na Ognistym Pustkowiu ;) Alberd powinien w końcu coś zmienić, skoro będzie mieć dzidziusia z Artonem? :P
Małe trudności z czytaniem, ale nie narzekam ;))
OdpowiedzUsuńMyślałem że będzie happy end a tu dupa...
Czekam na kolejny ;))
Wenyyy Sarcia wenyyy ;)
Dzięki, dzięęęki :D Happy end jeszcze będzie, jeszcze będzie... :P
UsuńNawet nie próbuj narzekać! :P
W końcu mu powiedział, że go kocha i będą mieć maluszka :)
OdpowiedzUsuńCiekawe co wydarzy się wieczorem. Mam złe przeczucia :(
W finale będzie dobrze... może :P Z maluszkiem będzie jeszcze ciekawiej :3
UsuńHejeczka,
OdpowiedzUsuńwspaniale, Arton jest w ciąży cudownie może jakas rewolucja... ale bardzo nie pokoi mnie ten koszmar...
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Basia