wtorek, 5 maja 2015

Kroniki Imperium 3: Marzenia

Smuteczek, że tak mało osób skomentowało ostatni rozdział Kronik Imperium.

Miłego czytania!


Właśnie polerowałem moje łuski, gdy do sypialni wkroczył mój ukochany pan. Zerwałem się z materaca i posłusznie się mu pokłoniłem, uśmiechając się lekko.

Odkąd rok temu mój pan, Alberd, zastąpił swego wuja na tronie cesarza Imperium, zamieszkaliśmy w pałacu. Spotykaliśmy się dużo rzadziej, jednak nie narzekałem. Nowy władca zmienił się na przestrzeni lat. Gdy tylko się przeprowadziliśmy do pałacu, Alberd natychmiast mi wyjaśnił, że jestem jedną z trzech najważniejszych osób w Imperium - tuż przy nim i jego potomku.

Mogłem każdego dnia spać w ciepłym łóżku. O każdej porze miałem dostęp do gorącej wody. Nie zakazywano mi latania. Chociaż od dwudziestu lat moja ludzka forma się nie zmieniła, to smocza postać stała się olbrzymia i potężna - nie musiałem obawiać się żadnego gada. To one drżały ze strachu przede mną.

- Co dzisiaj robiłeś? - Alberd musnął moje usta swoimi, patrząc na mnie czule. - Przez ostatnią godzinę rozmawiałem z doradcami... Wyobrażałem sobie twoje chętne ciało na tym trójkątnym stole...

Zarumieniłem się nieznacznie, po czym z iskierkami w oczach otarłem się o pierś mojego ukochanego. Przy okazji zahaczyłem o niemałą erekcję Alberda.

- Pragnę cię, mój panie... - zawarczałem słodko, powoli zdejmując mundur mojego pana.

Chociaż władcy Imperium od wieków ubierali się w piękne, wystawne, kolorowe surduty, to Alberd nawet po otrzymaniu tronu nie zmienił swojego stylu. Nie porzucił swoich ukochanych mundurów.

- Wolniej...

Uśmiechnąłem się zawadiacko, po czym nieśpiesznie rozpinałem grafitowe guziki. Westchnąłem, zachwycony. Tak bardzo uwielbiałem ciało mojego pana, że nie mogłem się powstrzymać przed wcześniejszym posmakowaniem go. Zacząłem muskać językiem twarde mięśnie, rozkoszując się smakiem Alberda. Nieświadomie położyłem dłonie na jego piersiach.

Dopiero cichy syk mieszaniny bólu i przyjemności uświadomił mi mój błąd.

Powoli całowałem tors mojego pana, idąc w górę. Dotarłem do małych ranek przy sutkach. Ssałem najpierw każde skaleczenie, a następnie skubałem sutki, uważając na to, aby ich nie przegryźć tak, jak ostatnio.

- Wolno, ale do przodu... - Słysząc narzekanie mojego pana, raptownie opadłem na kolana.

Rozpiąłem spodnie, a następnie opuściłem je wraz z bielizną. Członek cesarza musnął mój policzek, jednak nie zraziło mnie to. Wręcz przeciwnie; specjalnie się ocierałem twarzą o twardą erekcję, a dopiero po cichych westchnięciach władcy wziąłem penisa do ust.

Nie lubiłem seksu oralnego. Zawsze podczas penetracji moich ust bałem się, że skrzywdzę mojego pana. Kilka razy się już zdarzyło...

Ruszałem głową i ssałem mocno erekcję Alberda, posłusznie przełykając kolejne krople. Mój pan głośno jęczał, a ja starałem się nie uronić ani jednej kropli jego nasienia. Uwielbiałem jego smak. Był wspaniały, słono-gorzki. Cudowny. W końcu to był smak mojego pana!

- Na łóżko.

Natychmiast, z rosnącym podnieceniem, wykonałem rozkaz. Skoczyłem na materac, a Alberd dołączył do mnie. Dosłownie rozerwał moje ubranie na strzępy. Leżałem przed panem zupełnie nagi, czekając na następny ruch cesarza.

Już po chwili z uwielbieniem krzyczałem z bólu.

Kochałem to. Kochałem rozsuwać uda przed moim panem, kochałem czuć na sobie jego dłonie... I ten wzrok.

Patrzył na mnie z zachwytem. Miłością.

Kochał mnie, wiedziałem o tym. To było takie oczywiste!

Jakby pod wpływem wzroku Alberda, ból zniknął. Pojawiła się przyjemność.

Objąłem cesarza w pasie nogami, przyciągając go jeszcze bliżej. Starałem się poruszać biodrami, jednak nie było to łatwe w tej pozycji. Zdecydowanie wolałem tę ,,na pieska". Ale przecież liczyła się po prostu bliskość, prawda? Przecież miałem właśnie szansę, aby bez skrępowania oglądać pełną emocji twarz mojego ukochanego.

Wydałem z siebie głośniejszy okrzyk ekstazy, gdy prącie pana po raz kolejny uderzyło brutalnie w moją prostatę. Spiąłem mięśnie. Zaciskałem się na penisie cesarza, dotykając mojego ukochanego. Obaj ignorowaliśmy rany, które znowu robiłem.

Dawniej zostałbym ukarany. Nie brakowało mi kar, gdyż Alberd i tak cały swój wolny czas przeznaczał na mnie i swojego syna.

Kolejne mocne pchnięcie. Tak silne, że odrzuciło mnie do tyłu. Uderzyłem tyłem głowy o ramę łóżka. Nawet tego nie poczułem. Zamiast tego, jęczałem cicho z rozkoszy, dochodząc.

Rozluźniłem się i zdjąłem nogi z mojego pana, uwalniając go. Wiedziałem, że ten i tak nie odejdzie ode mnie...

Mężczyzna bezwładnie padł na materac, wbijając nos w prześcieradło. Zamknął oczy, a ja uczyniłem to samo, ciężko oddychając. Byłem zmęczony. Moja ludzka forma była zbyt delikatna.

Słysząc mruczenie, uniosłem powieki i spojrzałem na Alberda, mojego najdroższego pana. Tak bardzo go kochałem...

Cesarz z uśmiechem objął mnie w pasie, a ja przykryłem nas kołdrą. Marzłem, zatem wtuliłem się w gorące ciało mojego pana. Było ono spocone po intensywnym zbliżeniu, jednak nie przeszkadzało mi to. Liczyła się tylko bliskość mojego ukochanego. I ciepło.

- Kocham cię, panie. - szepnąłem, delikatnie muskając wargami jego szczękę.

Mogłem znów mówić. Otrzymałem to pozwolenie w tym samym roku, w którym otrzymałem nakaz milczenia. Nie wiedziałem wtedy, że wystarczyłoby jedno złamanie tego rozkazu. Jedno ,,kocham cię".

- Mam nadzieję... - mruknął mój pan, całując mnie bardzo delikatnie we włosy.

Poczułem, jak ręka Alberda zaczęła muskać moje łuski. Chociaż wcześniej mój pan niejednokrotnie mi je wyrywał, to z czasem zaczął kochać nie tylko mnie, ale również moje ciało mieszańca.

Zmieniłem go. Widziałem to doskonale. Każdego dnia miałem okazję, aby przekonać się, jak bardzo się zmienił mój pan. Jak bardzo na niego wpływałem...

Skończyły się wojny z Ogniodorami. Owszem, moi pobratymcy wciąż byli niewolnikami stojącymi w hierarchii najniżej, jednak Imperium nie atakowało innych krain, w których mieszkali mieszańcy. Ogniste Pustkowie było ostatnim miejscem, w którym przelano krew Ogniodorów.

Mój brat nie został stracony. Żył, choć bardzo cierpiał. Tęsknił za ukochanym i każdego dnia pod postacią smoka leżał nieruchomo nad przy jego trumnie. Alberd, chociaż nigdy by się do tego nie przyznał, bardzo się martwił o mojego brata. Często mnie pytał o samopoczucie Geroda. Wiele razy posyłał po niego służbę. Niejednokrotnie próbował mojemu bratu wytłumaczyć, że obaj równie mocno tęsknili za poprzednim cesarzem i go kochali. Gdy Gerod spytał, czy on sam, Alberd, tak łatwo przetrwałby moją śmierć, ten zamilkł.

Mój pan naprawdę mnie kochał. Widziałem to na każdym kroku, chociaż Alberd ani razu mi tego nie powiedział. Pragnąłem usłyszeć te dwa magiczne słowa. Chciałem obudzić się pewnego dnia w ramionach mojego ukochanego, a zamiast ,,dzień dobry" usłyszeć ,,kocham cię".

Czekałem na to.

- Nie sądzisz, że powinniśmy już iść spać? - zaśmiał się Alberd, delikatnie mnie głaszcząc. - Nie chcę, abyś był jutro niewyspany.

Pocałowaliśmy się po raz ostatni tej nocy i zamknęliśmy oczy. Musieliśmy zebrać siły. Dużo siły.

Dzień później

Byłem niewyspany i obolały, gdy rano obudziły mnie żałosne lamenty mojego brata. Westchnąłem ciężko, po czym poszedłem do łazienki, aby się umyć.

Gdy tylko wślizgnąłem się do basenu, woda przybrała czerwoną barwę. Nie byłem zdziwiony. Zapewne materac również był do wyprania. Ciekawe, czy Alberd przed opuszczeniem sypialni powiedział o tym swoim służącym? Z doświadczenia wiedziałem, że rzadko kiedy przejmował się moim krwawieniem. Tylko raz był zmartwiony - kiedy rankiem ono nie ustało.

Ale od tamtej pory minęło już dużo czasu, a moja ludzka forma przejęła od smoczej zdolność szybkiej regeneracji.

Mógłbym kąpać się we wrzącej wodzie godzinami, jednak po kolejnym rozpaczliwym ryku Geroda zmusiłem swoje ciało do tego, aby wstać i się wytrzeć. Powoli idąc, wróciłem do sypialni, a stamtąd przeszedłem do garderoby. Ubrałem się w białą koszulę i proste, brązowe spodnie, po czym opuściłem pomieszczenie.

Zbiegając po schodach, usłyszałem cichy śmiech dziecka. Zaintrygowany, potruchtałem w stronę źródła dźwięku. Uchyliłem drzwi, a na mojej twarzy pojawił się pełen zachwytu uśmiech.

Alberd właśnie trzymał na kolanach swojego rocznego synka. Łaskotał go.

Ojciec i syn wyglądali razem przepięknie. Zazdrościłem Alberdowi tego, że miał własne dziecko. Przecież byłem Ogniodorem! Mogłem dać mu wymarzonego dziedzica! Nasze dziecko byłoby wspaniałym wojownikiem i władcą...

Ale Alberd już dwadzieścia lat temu, gdy tylko zaczęliśmy współżyć, postarał się o to, abym nie miał dzieci. Kilka sprawnych ruchów sprawiło, że byłem bezpłodny. Nie mogłem mieć własnego potomka...

Czując łzy w oczach, odwróciłem się na pięcie i wybiegłem na dziedziniec. Czując na sobie promienie słoneczne, od razu się przemieniłem.

Smoki elity zaczęły pochylać łby i - w moim odczuciu - żałośnie skomleć. Nie dziwiłem im się. Jako gad byłem dużo potężniejszy od każdego smoka czy mieszańca.

Uniosłem skrzydła, po czym wzbiłem się w powietrze. Ryknąłem przerażająco, uciszając połowę stolicy. Byłem zrozpaczony i wściekły.

Tak bardzo kochałem mojego pana! Mogłem dać mu wszystko... A on odebrał mi szansę na to, na czym najbardziej mi zależało - zaraz po samym Alberdzie.

Byłem wściekły na siebie za to, że roztrząsałem sytuację sprzed dwóch dekad, ale nic nie mogłem na to poradzić.

Wylądowałem daleko za pałacem, w małym ogrodzie. Liczne kwiaty i krzewy były jedynie dodatkami do olbrzymiego mauzoleum. Właśnie w tym budynku spoczywali poprzedni władcy Imperium. Jeśli Alberd kiedyś zginie, to tam dołączy.

Nie mieszczę się w mauzoleum, zatem jedynie wsuwam łeb do środka i w myślach proszę brata o to, aby na mnie spojrzał.

Gerod posłusznie spełnia moją prośbę. Odwraca się od trumny i patrzy na mnie ze smutkiem i współczuciem. Czuliśmy nasze emocje. Między smokami czy Ogniodorami nie było żadnych tajemnic.

Bestia smętnie opuszcza rodzinny grób, a ja odsuwam się od wejścia, chcąc ją przepuścić.

Przemieniamy się, a Gerod przykrywa nas płaszczami. Już dawno temu je tam zostawiłem, aby nie musieć wraz z bratem rozmawiać nago. Będąc bliźniętami, i tak mieliśmy takie same ciała, ale woleliśmy unikać zimna. Jako Ogniodory potrzebowaliśmy dużo ciepła.

- Co się stało? - spytał smutno mój brat, siadając na rozgrzanej od słońca trawie. Widzę na jego ciele gęsią skórkę. Zamiast się ogrzewać, ten wolał leżeć w otoczeniu zimnych ciał.

- Słyszałem twój płacz. Obudziłeś mnie. - zaśmiałem się, chociaż wcale nie było mi wesoło. Po prostu próbowałem rozluźnić atmosferę. Nieskutecznie. - Później zobaczyłem Alberda z Hedarem. Jego synek ma już rok. A ja... Pomyśl, ile razy już się oddałem Alberdowi! Tyle razy mogłem zajść w ciążę i urodzić mu całą zgraję dzieci...

- Tym się martwisz? - Mój brat był wyraźnie zdziwiony. Nigdy nie miał szansy na to, aby zajść w ciążę. Z tego, co tłumaczył mi Alberd, niektórzy mężczyźni mieli problemy z zapładnianiem. Co mnie jednak obchodził mój zmarły ,,szwagier"? - Przecież sam powiedziałeś wiele razy, że kochasz Alberda, a on odwzajemnia twoje uczucia. Czy to ci nie może wystarczyć?

- Chciałbym, ale nie. - westchnąłem. Zmieniłem pozycję i położyłem się na trawie, kładąc głowę na nogi brata. - Chcę mieć własne dziecko. Wyobrażam sobie, że ma jasne włosy Alberda, jego postawę... Może nawet łuski? Tej samej barwy, co moje? Niebiesko-zielone... Alberd kocha ten kolor!

- Alberd kocha ciebie. - sprostował Gerod, głaszcząc mnie po głowie. - Poza tym... Skąd wiesz, czy się nie wyleczyłeś?

Zaśmiałem się smutno. Miałbym się wyleczyć?! Od roku byłem kaleką. Utykałem po tamtej bitwie.

- Pomyśl, ile miesięcy minęło od ataku na stolicę... Od tego czasu wciąż nie odzyskałem sprawności. Mam problemy z chodzeniem... Obawiam się, że te narządy skończyły tak samo, jak moja noga...

- Wyleczone, ale niedziałające? - domyślił się Gerod.

- Niestety. Przecież, gdyby znów były sprawne, mój pierworodny miałby co najmniej piętnaście lat!

Gerod zaśmiał się ciepło, tuląc mnie mocniej. Od razu polepszył mi się nastrój. Mój brat tak rzadko się śmiał. Czułem to. Wiedziałem, że nie zamierzał kończyć swojej żałoby.

Nie dziwiłem mu się. Byliśmy Ogniodorami. Ludzie i smoki nie mieli tej wyjątkowej cechy mieszańców: nie każdy z nich mógł zakochać się tylko raz, a prawdziwie.

Gerod już w brzuchu naszej matki rozwijał się tak, aby później zostać wybranym przez poprzedniego cesarza. Każdy mieszaniec robił podświadomie wszystko, aby być ze swoją drugą połówką.

Mój brat nie był pod tym względem wyjątkowy. Już w łonie matki miał taką barwę łusek, która na pewno spodobałaby się partnerowi. Urodził się i został wybrany przez cesarza ze względu na swoją barwę. 

Ogniodory w ludzkiej formie zmieniały łuski niedługo po narodzinach. Gerodowi nie urosły nowe. Nawet w formie smoka ich nie miał. Był fizycznie wyjątkowy.

Ja stanowiłem za to inny wyjątek - podobno nie mogłem zmienić mojego umysłu. Według niektórych lekarzy w stolicy, Alberd wyrządził mi ,,trwałe szkody". Bzdura! Alberd mnie kochał, ale wcześniej o tym nie wiedział...

Jeden z lekarzy uznał, że moją prawdziwą drugą połówką jest ktoś inny. Inny stwierdził, że po prostu jestem chory psychicznie.

Może i tak. Ale byłem szczęśliwy z moim panem!

- Zamyśliłeś się... - Głos Geroda wyrwał mnie z burzy toczącej się w mojej głowie. - Dzwony biły. Mamy południe, a ty pewnie nic nie jadłeś...

Westchnąłem, zawiedziony. Nudziła mnie pałacowa rutyna. Nienawidziłem jej.

Przemieniliśmy się, a Gerod w pysku przeniósł płaszcze do mauzoleum - aby nie zmokły w wypadku deszczu. Chociaż dobrze czuliśmy, że tego dnia miała być burza, a nie ulewa.

Wznieśliśmy się leniwie w powietrze. Tylko tam czułem się wolny. Nie ograniczała mnie noga. Między chmurami nie byłem kaleką.

Sam Gerod traktował każdą czynność jako coś złego, zatem leciał powoli, niechętnie manewrując skrzydłami i ogonem. Co to za smok, który nie czerpie przyjemności z lotu?!

Ryknąłem ogłuszająco, po czym z rozkoszą obserwowałem zrywające się z koron drzew ptaki. Nawet one wiedziały, że przestworza to najlepsze, co mogło być!

Zapikowałem gwałtownie, czując nieodpartą potrzebę wyrwania z ziemi jakiegoś drzewa z korzeniami. Zanurzyłem szpony zdrowej łapy między gałęziami, po czym pociągnąłem gwałtownie. Przez chwili leciałem, ciągnąc stary dąb, po czym zrzuciłem drzewo w okolicę małej chatki. Niech poddani mojego pana mają opał, a co!

Wraz z bratem wylądowaliśmy na dziedzińcu pałacu. Geroda smoki przywitały groźnymi warknięciami. Dwie bestie już podeszły do mojego brata, gdy stanąłem przed nimi i ryknięciem zmusiłem je do posłuszeństwa.

Przybrałem ludzką formę, a Gerod pośpiesznie poszedł w moje ślady. Stojący przy bramie strażnicy podeszli do nas i podali nam płaszcze. Skinąłem głową, po czym ruszyłem na śniadanie z moim ukochanym.

W jadalni byli już wszyscy - czyli Alberd i Hedar. Ten drugi był karmiony przez doświadczoną mamkę. Przez chwilę zastanawiałem się, czy moje potomstwo też by miało swoje własne niańki i ,,karmniki". Chyba tak... Czytałem parę encyklopedii o Ogniodorach. Podobno młode musiało być karmione mlekiem, a rodzące je samce nie miały własnego.

Z drugiej strony, mój pan mówił mi kiedyś, że po tygodniu picia mleka mamki zacząłem pochłaniać surowe mięso...

- Rozprostowałeś skrzydła? - rzucił oschle Alberd, gdy weszła służba z jedzeniem.

Był dla mnie czuły tylko w sypialni. Nigdy nie pokazywał swoim poddanym, że coś dla niego znaczę...

Niemrawo pokiwałem głową, niechętnie jedząc jajka. Były tłuste i smażone. Obrzydliwe! Miałem ochotę na prawdziwe jedzenie - barani udziec, może świńską polędwicę... Lub wołowy stek. Albo żeberka! Na wpół surowe. Z wierzchu wręcz przypalone, a w środku krwiste...

Nagle zrobiło mi się niedobrze. Krew?! Nie! Przecież koszerne mięso...

Zwymiotowałem. Wprost na te sadzone, obrzydliwe jajka.

Alberd i Gerod zerwali się i rzucili w moją stronę. Mój żołądek zapewne zwróciłby całą swoją zawartość, jednak już nic w nim nie było. Z ust ciekła mi ślina wymieszana z wymiotami i kwasami żołądkowymi. Moje wrażliwe, smocze zmysły szalały. Miałem ochotę opróżnić całe jelita!

Alberd wycierał mi usta i brodę, a Gerod wołał służbę po lekarza, gdy straciłem przytomność.

***

Minął tydzień. Tydzień od feralnego śniadania. Dopiero po siedmiu dniach odzyskałem przytomność. 

Gdy tylko uchyliłem powieki, ujrzałem przed sobą wściekłego Alberda. Byliśmy w sypialni - rozpoznałem po czerwonych tapetach w złote wzory pnączy.

- Mój panie... - szepnąłem,  po czym zaniosłem się kaszlem. Gardło mi zaschło.

Alberd, pomimo srogiej miny, podał mi szklankę wody, a następnie, widząc moje drżące ręce, pomógł mi się napić.

Ciepła woda o metalicznym posmaku. Moja ulubiona.

- Dziękuję. - sapnąłem, opadając bezwładnie na poduszki. Uśmiechnąłem się słabo do mojego ukochanego.

Ten jednak wciąż był wyraźnie zły. Czułem jego wściekłość.

- Minęło siedem dni. - zaczął, a ja otworzyłem oczy ze zdumienia. Tydzień?! - W tym czasie przez ten pokój przewinęły się dziesiątki medyków. Wyjaśnij mi coś...

Alberd wstał z łóżka, po czym pochylił się nade mną, a następnie zacisnął palce na mojej szyi, odcinając mi dopływ tlenu.

- Od kiedy znów możesz mieć potomstwo, hę?!

Jego ryk sprawił, że w moich oczach pojawiły się łzy. Przez moment z przyzwyczajenia zaciskałem ze strachu oczy i chciałem rozsunąć nogi, aby dać się ukarać. Dopiero po chwili dotarło do mnie, co Alberd powiedział.

Spróbowałem się odezwać, jednak uścisk cesarza był zbyt mocny. Brakowało mi tchu...

Nagle władca mnie puścił. Zaczerpnąłem tlenu, po czym spojrzałem na Alberda, wciąż niedowierzając własnym uszom.

- Mogę zajść w ciążę... Lub... Ja już...? - wydukałem, coraz bardziej przerażony. Dlaczego Alberd był taki wściekły?

- Tak. To sam początek ciąży... Z tego, co pamiętam, nosicie pisklęta przez rok.

- Będziemy... Będziemy mieć maluszka? - spytałem z nadzieją, uśmiechając się. Moje marzenie miało się tak nagle spełnić?

- Nie.

Zamarłem. ,,Nie"? Ale dlaczego?!

- Panie, jak to...

- Nie urodzisz go, rozumiesz?! - Ostry ton głosu Alberda sprawił, że zadrżałem. Cesarz był wyraźnie wściekły i ledwo co panował nad sobą. - Myślisz, że chcę być ojcem mieszańca?! Arton! To nie będzie ani człowiek, ani Ogniodor! To będzie... Mieszaniec mieszańca! Największy kundel w dziejach Imperium!

Nie słuchałem go. Spróbowałem się przemienić. Podobno ciężarne Ogniodory niedługo po zapłodnieniu nie mogą zmieniać formy. Ja nie potrafiłem w tamtym momencie.

Nosiłem w sobie dziecko.

Jak zahipnotyzowany patrzyłem na swój brzuch. Przykryłem go dłońmi.

- Urodzę go. - Mój cichy głos brzmiał inaczej, niż zazwyczaj. Pozbawiony był błagalnego tonu. Był pewny siebie, wręcz zimny. - Urodzę moje pisklę jako Ogniodora i syna cesarza. To cię boli, panie? To, że po tylu latach dręczenia mojej rasy i doprowadzania jej na skraj wyginięcia... Dałeś życie jednemu z nas?

Alberd był wyraźnie zszokowany. Patrzył na mnie ze zgrozą.

I wtedy jego twarz przybrała wyraz smutku. Złość zniknęła; nawet nie czaiła się w jego oczach, jak zazwyczaj.

- Jesteś taki głupiutki, Artonie... - Cesarz pochylił się i musnął delikatnie moje czoło. - Pomyśl o sobie. Naprawdę chcesz urodzić przedstawiciela najbardziej prześladowanej rasy w Imperium? Chcesz wydać na świat istotę, która od najmłodszych lat będzie cierpieć tylko dlatego, że jest mieszańcem?

- Chcę wydać na świat nasze pisklę. Hedar będzie mieć braciszka lub siostrzyczkę. Ja będę mieć dziecko, o którym zawsze marzyłem... A ty będziesz mieć większą, kochającą cię rodzinę... - szeptałem, głaszcząc dłoń mojego pana. Miałem łzy w oczach.

- On będzie prześladowany. Będzie traktowany jak niechciany bękart. Będzie wieść życie gorsze od psa zakutego łańcuchem do budy. Tego dla niego chcesz?

- O czym ty mówisz? - Byłem zdumiony i przerażony. Nie podobało mi się to, o czym mówił Alberd.

- Artonie! Dobrze wiem, że mieszkańcy pałacu z chęcią by cię dali kundlom na pożarcie! Powstrzymują się tylko ze względu na mnie, rozumiesz?!

- Nie obchodzi mnie to! Pokażmy im, że się kochamy... - Zamarłem. Co ja właśnie powiedziałem...?

- Artonie... - Alberd wziął moją twarz w dłonie, po czym złożył mi na ustach delikatny pocałunek. - Nie mówiłem ci tego wcześniej, ale... Tak. Kocham cię.

Rozpłakałem się. Rzuciłem się Alberdowi w ramiona i mocno go uścisnąłem.

- Ja ciebie też, mój panie... Tak bardzo cię kocham... Urodzę ci wspaniałe dziecko, przysięgam...

Alberd odsunął mnie od siebie tak, abyśmy się widzieli, ale wciąż obejmowali.

- Urodź je. Ale pod warunkiem, że obaj zrobimy wszystko, aby było ono na dworze szczęśliwe...

Poczułem, jak moje serce mocniej zabiło, pompując krew dla mnie i mojego pisklęcia. Nie spodziewałem się po Alberdzie takich wyznań!

To był najszczęśliwszy dzień w moim życiu. Z ust Alberda padły te słowa, na które czekałem przez tyle lat... A my obaj mieliśmy stać się rodzicami. Tego dnia spełniły się moje dwa największe marzenia.

A wieczorem rozpoczął się największy koszmar w moim życiu.

8 komentarzy:

  1. Nie krzycz bo mnie uszy bolą, oczywiście podobało mi się ale to chyba nie taki niezależny odcinek jakby miało to być. Znowu urwało się kiedy ma się pokiełbasić. Ja tam proponuję rewolucję i jakieś godziwsze warunki dla ogniorodów. Mogę głosować mam dowód osobisty.

    OdpowiedzUsuń
  2. Ah dodam drugi komentarz, zle się czyta czarne na czarnym.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Już poprawiłam ;) Straciłam dostęp do szybkiego Internetu i nie zdołała się zapisać nowa wersja z dobrym kolorem tekstu :/
      W finale Kroniki Imperium będą składać się z kilku powiązanych wątków. Każda historia będzie dotyczyć Ogniodorów i Imperium ;) Rewolucja będzie, ale na Ognistym Pustkowiu ;) Alberd powinien w końcu coś zmienić, skoro będzie mieć dzidziusia z Artonem? :P

      Usuń
  3. Małe trudności z czytaniem, ale nie narzekam ;))
    Myślałem że będzie happy end a tu dupa...
    Czekam na kolejny ;))
    Wenyyy Sarcia wenyyy ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzięki, dzięęęki :D Happy end jeszcze będzie, jeszcze będzie... :P
      Nawet nie próbuj narzekać! :P

      Usuń
  4. W końcu mu powiedział, że go kocha i będą mieć maluszka :)
    Ciekawe co wydarzy się wieczorem. Mam złe przeczucia :(

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. W finale będzie dobrze... może :P Z maluszkiem będzie jeszcze ciekawiej :3

      Usuń
  5. Hejeczka,
    wspaniale, Arton jest w ciąży cudownie może jakas rewolucja... ale bardzo nie pokoi mnie ten koszmar...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń

Bardzo proszę o opinie :)