wtorek, 2 czerwca 2015

Kroniki Imperium 7: Samica


Rodzice dali mi na imię Hisord. W języku Ogniodorów oznaczało to ,,nieokiełznany”. Urodziłem się trzysta lat przed atakiem Imperium na Ogniste Pustkowie.

Chociaż żyłem już na tym świecie ładnych kilkaset lat, to z wiekiem najwyraźniej niczego się nie nauczyłem. Dlaczego...?

Tak w skrócie...

Właśnie zostałem pojmany przez żołnierzy Imperium,

Tylko najgłupszy, najbardziej niedoświadczony i bezmyślny Ogniodor może dać się złapać tym potworom cesarza. Ja uważałem: przekroczyłem granicę Imperium późno w nocy, gdy nocne chmury chroniły mnie przed blaskiem księżyca. Leciałem w smoczej formie na teren wroga, aby odrobinę uszczuplić jego zapasy.

Byłem głodny i chory, jak większość niedobitków z mojej osady po pożarze. Banda piskląt doprowadziła do tego, iż spłonęły hektary lasu. Przeżyła zaledwie część Ogniodorów – szczęśliwcy i ci, którzy byli w smoczej formie.

Większość ocalałych rozwiała się po całym Ognistym Pustkowiu, szukając wsparcia u nowo ogłoszonego królem Cydirra.

Ja zostałem sam. Gdy ostatnie płomienie zniknęły, wylądowałem na pozostałościach mojego domu. Nie było jedzenia. Nie było wody. Nic.

Co miałem zatem zrobić? Wzbiłem się w powietrze i uciekłem do Imperium. Nie miałem żadnych krewnych w innych osadach, zatem nawet nie próbowałem szukać w nich szczęścia.

I tej pochmurnej nocy, miesiąc po utracie domu, zostałem zaatakowany przez cztery smoki Imperium.

Bestie rzuciły się na mnie, jakbym był zwierzęciem. Na ich grzbietach dostrzegłem parę osób. Jednego żołnierza zdołałem spalić, jednak pozostali przeżyli. Smoki pogryzły mnie. Jeden wbił szpony w moje skrzydła. Zawyłem rozpaczliwie, gdy moje błony zostały brutalnie rozdarte.

Zacząłem spadać. W ostateczności postanowiłem zabrać moich napastników na drugi świat ze sobą. Ziałem ogniem przez kilka minut. Wtedy udało mi się spalić jeźdźca tego, który mnie okaleczył.

Pozostałe trzy smoki złapały mnie w ostatnim momencie. Jeden prawie zgruchotał moje kości, zaciskając szczękę na mojej łapie.

Dalsze wydarzenia były niejasne. Czułem, jak bestie powoli opuściły mnie na kamienną podłogę na dziedzińcu jakiegoś zamku o grubych, szarych murach.

I wtedy zemdlałem, przemieniając się w człowieka.

Obudziłem się dopiero w celi. Znajdowałem się w lochach zamku, przykuty lodowatymi okowami do wilgotnej ściany. Marzłem, chociaż ktoś ubrał mnie, kiedy byłem nieprzytomny.

Rozejrzałem się po pomieszczeniu. Lochy. Zimno, mokro, ciemno. Nie licząc małej, płonącej pochodni – bez światła.

Byłem głodny i osłabiony. Nie miałem siły, aby się przemienić. Czyżby to była metoda Imperium na dorosłe Ogniodory? Doprowadzanie nas do kresu sił, abyśmy nie byli w stanie się obronić?

Pan zamku przybył do mnie niedługo po mojej pobudce. Stanął przede mną, patrząc na mnie z nieskrywaną pogardą.

- O, widzę, że mój włamywacz się obudził... - rzucił kpiąco mężczyzna, podchodząc do krat. - Zazwyczaj jestem miły i cierpliwy, ale nie lubię, gdy ktoś wkracza na mój teren.

- Jesteś też bardzo gościnny. - warknąłem, szarpiąc ręką. Chciałem pozbyć się tych kajdan, jednak zupełnie nie miałem sił.

- Ciesz się, psie, że cię nie zabiję.
- Wolę śmierć niż przebywanie w twojej obecności. - zawarczałem, czując w piersi specyficzny gorąc. Gdybym był silniejszy, mógłbym się przemienić i spalić mężczyznę.

Mężczyzna pokręcił powoli głową. Odwrócił się, po czym skinął na postać znajdującą się w celi naprzeciw. Była ona otwarta, podobnie jak moja. W odróżnieniu ode mnie, mój sąsiad nie był jednak skrępowany przez kajdany.

Pan zamku opuścił lochy. Ale ja już go ignorowałem. Liczyła się tylko postać, która wkroczyła do mojej celi.

Wysoki, smukły mężczyzna stanął przede mną. Był ubrany w ładny, bawełniany płaszcz, przypominający szlafrok. Biały materiał wyglądał na lekki i ciepły. Nie znałem się na ubraniach, ale ta szata przypadła mi do gustu; odsłaniała znaczną część torsu mężczyzny oraz jego prawie całe nogi. Zamruczałem, podziwiając pięknego Ogniodora.

Miał on jasną skórę, ciemne, lekko falowane włosy, kościstą twarz i drobne, różowe usta. Jego łuski był białawe, jakby pozbawione pigmentu. Czyżby ten mieszaniec był owocem kazirodczego związku?

Tak naprawdę nie przejmowałem się jego wyglądem. W rzeczywistości...

To był mój partner.

Wyczułem to w pierwszej chwili, gdy na niego spojrzałem. Czułem bolesne pragnienie dotknięcia go. Palącą potrzebę wzięcia i uznania za swoją samicę... Byłem gotów całować stopy tej pięknej, wyglądającej na kruchą, istoty.

- Kim jesteś? - spytałem, z fascynacją wpatrując się w zbliżającego się do mnie mężczyznę. - Mam na imię Hisord. A ty?
Mężczyzna spojrzał na mnie ze zdziwieniem. Uśmiechnął się do mnie łagodnie, jakbym był krnąbrnym dzieckiem.

- Jestem Eliyer. - oświadczył Ogniodor, siadając obok mnie. Jęknąłem w duchu, gdy nasze

uda i kolana się zetknęły. - Muszę cię opatrzyć.

Dopiero wtedy zauważyłem trzymaną przez Eliyera tacę. Widniały na niej liczne półmiski z kremami oraz intensywnie pachnące rośliny.

Z rozkoszą pozwoliłem Eliyerowi rozsunąć poły mojej szaty. Syknął, widząc moje rany. Spojrzał na mnie smutno, po czym dotknął mojej skóry na brzuchu. Widziałem doskonale, że był zafascynowany moimi mięśniami, chociaż przerażały go moje rany.

- Nie krępuj się, Eliyer... - szepnąłem, czując, jak mój penis stawał się coraz twardszy. Po pomieszczeniu roztoczył się zapach pożądania i miłości.

- Oczywiście, że nie będę... - Mężczyzna musnął jedną z moich ran. - W końcu jesteś moim samcem, Hisordzie.

- Również to czujesz, prawda? - spytałem.

Ogniodor skinął głową, w milczeniu i skupieniu odkażając moje rany. Najpierw nałożył na nie żółty, okropnie śmierdzący krem. Gdy tylko maść została wchłonięta, Eliyer użył kolejnych dziwnych substancji. Na koniec przyłożył do moich ran gorące, słodko pachnące liście.

- Dziękuję... - Musnąłem policzek mojej samicy.

Eliyer uśmiechnął się do mnie. W jego oczach widziałem miłość. Wiedziałem, co czuł. Obaj mieliśmy wrażenie, jakbyśmy znali się od narodzin... Tak. W ciągu ułamka sekundy się w sobie zakochaliśmy. Byliśmy Ogniodorami. To było u nas normalne. Nie liczył się wygląd. Znaczenie miały nasze jestestwa. Byliśmy jedną istotą w dwóch ciałach i o różnych charakterach, jednak w naszych osobach było coś, co nas splatało niezniszczalnym sznurem.

Eliyer wyjął z kieszeni mały, żelazny kluczyk. Uwolnił moje ręce, patrząc na mnie z uśmiechem. Nachylając się w moją stronę, pozwalał mi wąchać swoją szyję.

I wtedy to poczułem. Kuszący zapach. Słodycz. Oblizałem się.

- Co to? - spytałem, a moja erekcja powiększyła się. Pociągnąłem nosem. Zapach, ten kuszący zapach brzoskwiń... nasilał się.

- Nie czujesz tego...? - odpowiedział Eliyer pytaniem na pytanie.

Cały jego spokój zniknął. Mężczyzna miał szeroko otwarte oczy, drżące wargi i skulone uszy. Czułem jego niepokój. Zapragnąłem go pocieszyć, chociaż nie wiedziałem, co takiego go napawało strachem.

Mężczyzna popchnął mnie na pryczę. Przytuliliśmy cię. Eliyer obrócił się w moich ramionach, przylegając plecami do mojego torsu. Pogłaskałem moją samicę po piersi i brzuchu, chcąc ją uspokoić. Nie podziałało. Wręcz przeciwnie; po jego ciele przechodziły dreszcze.

I znów ten zapach. Spojrzałem na swoją dłoń na skórze Eliyera. Nie... Czy to możliwe, aby...

- Masz teraz czas płodny? - spytałem, nie wierząc własnym słowom. Jeśli moje przypuszczenia były prawdziwe, to wspólna noc mogła się odbyć. I wspólny poranek. I wspólny dzień. I wieczór. I następna noc...

Nachyliłem się nad Eliyerem, chcąc ujrzeć jego twarz. Nie było łatwo, ale dostrzegłem rumieńce na buzi mojej samicy. I jedno jego oko. I nie widziałem tylko nieśmiałości. Widziałem olbrzymi wstyd, monumentalny smutek i... wielkie poczucie winy.

- Nie... - szepnął niemalże bezgłośnie Eliyer. Miał płaczliwy ton. - Nie chcę o tym rozmawiać...

I wtedy dokładnie poczułem ten zapach. Brzoskwinie. Ponownie zerknąłem na moją rękę. Ten zapach. Ten brak strachu przed dotykiem. Ta nerwowość na temat zapachu...

- Kto ci zrobił bachora?! - warknąłem cicho, groźnie do ucha mojej młodej, najwyraźniej zeszmaconej, puszczalskiej samicy!

- Nie musisz wiedzieć... - załkała szmata.

Eliyer szarpnął się w moich ramionach, a ja z sadystyczną przyjemnością zrzuciłem go z pryczy. Mężczyzna padł na podłogę, jęcząc cicho.

- Ono i tak nie przeżyje bez pomocy... - szepnął rozpaczliwie. Uniósł głowę, patrząc na mnie jak żałosne szczenię. - Spójrz na mnie, Hisordzie. Myślisz, że dlaczego pan zamku mnie puścił? Dlaczego mam klucz do twoich kajdan i nie boję się kary pana?...

-Moja samica nie będzie nosić bachora innego! - ryknąłem, zrywając się z pryczy. - Powiedz, kurwo! - Złapałem Eliyera za przód szaty i uniosłem go. Zapragnąłem, aby płaszcz urwał się, a moja samica opadła boleśnie na kamienną podłogę. - Przed kim rozkładałeś tak chętnie nóżki?!

Eliyer nie odpowiedział. Trząsł się tylko i płakał. Próbował coś z siebie wydusić, jednak bezskutecznie. Z jego ust nie mogło paść żadne słowo. Potrząsnąłem mężczyzną i rzuciłem nim o ziemię.

- Przed nikim... - szepnął wreszcie Ogniodor, zakrywając dłońmi swój zaokrąglony brzuch. W ogóle nie wyglądał na ciężarnego. - Myślisz, że tego chciałem...? - Wyglądał tak żałośnie. Tak słabo i niewinnie. Nie mogłem uwierzyć w to, że nosił... Że był... - Sądzisz, że ja chciałem z kimś...

- Co, wpadłeś i cię porzucił? - spytałem, odrobinę spokojniejszy. Bolało mnie nie tyle to, że mieszaniec był w ciąży, co fakt, iż dzieciak przede mną leżący nawet nie raczył mi o tym powiedzieć. - Liczyłeś, że cię pokocha, wyjdziesz za niego? Weźmiesz ,,na dziecko”?

- Wręcz przeciwnie... - załkał Eliyer. Leżał u moich stóp, skulony.

Zastanawiałem się, czy trząsł się z zimna, czy ze strachu. Może i tego, i tego? Westchnąłem i podniosłem mężczyznę, a ten od razu wtulił się we mnie rozpaczliwie.

-Nikomu o tym jeszcze nie mówiłem... - wyznał Eliyer, wbijając nos w moją szyję. - Nigdy nie chciałem z nikim się... kochać czy... w tamtym wypadku... rżnąć. Ja nie chciałem tego! Wszystkie Ogniodory mojego pana trafiają do armii lub kopalni... Ja byłem za słaby. Pan postanowił, że zamieszam w jego zamku i urodzę mu dziecko... Nie chciałem tego. Uciekłem. Gdy mnie znalazł, od razu mnie zapłodnił...

- W takim razie je zabiję. - odparłem, w duchu przeklinając się za mój oschły ton głosu.

Mężczyzna tylko zadrżał. Zachowywałem się jak każdy inny samiec. Zazwyczaj tak bywało, że brzuchy ciężarnych samic były rozszarpywane przez Ogniodory, które następnie atakowały niedoszłych ojców.

- Ja chcę urodzić to dziecko, Hisordzie. To w końcu też moje maleństwo. Może też być twoje! Nie chcę, aby on mi je odebrał...

- Kim on jest? - Wiedziałem jedno. Z rozkoszą podałbym dziecioroba na kolację dzikim smokom. Chociaż te mogłyby dostać po takiej gnidzie niestrawności...

- Pan Wschodnich Łąk. - wyznał po dłuższej chwili mężczyzna.

Zawarczałem. Imperium z powietrza wyglądało jak krzyż – stolica, w której znajdował się pałac cesarza Alberda, łączyła cztery części potęgi: północną, pokrytą śniegiem, południową, przystosowaną do upraw, zachodnią, idealną dla smoków... i wschodnią, na której pasła się większość zwierząt.

Ogniodory znały Pana Wschodnich Łąk, jednak nie bezpośrednio. Słyszałem jednak o nim wiele. Słynął ze swojego okrucieństwa oraz smykałki do interesów. Miał trzy żony oraz całą grupę kochanek, jednak żadna z kobiet jeszcze nie urodziła mu dziecka. Podobno po latach niepowodzeń postanowił zabić każdą z niewiast.

Spojrzałem na Eliyera i jego wciąż tylko trochę zaokrąglony brzuch. Za parę miesięcy moja samica miała urodzić temu mężczyźnie dziecko. Nie znałem Eliyer, ale nie chciałem, aby mężczyzna, z którym miałem spędzić resztę życia, cierpiał przez następne wieki przez moją obojętność względem dziecka.

- Dlaczego z nim poszedłeś do łóżka? - pomyślałem na głos. Dopiero skomlenie mężczyzny uświadomiło mi, jaki błąd popełniłem. Pogłaskałem moją samicę, sadzając ją sobie wygodniej na kolanach. - Przecież musiałeś zdawać sobie sprawę z tego, jak kończy się seks...

-Myślisz, że ja tego chciałem?! - Głośny ryk Ogniodora sprawił, że podskoczyłem. Spojrzałem na moją samicę, zdumiony. Nie spodziewałem się po mężczyźnie takiego zachowania. - Myślisz, że chciałem zostać zgwałconym?!

Zapadła cisza. Dla mnie. On głośno się rozpłakał, zalewając mi koszulę łzami. Ciekło mu z oczu i nosa. Miał całą twarz czerwoną.

Nie docierało do mnie wycie Eliyera. Słyszałem jedynie to jedno słowo. Ten wyraz wbijający mi się do mózgu i bijący się z innymi myślami.

Przytuliłem samicę z całej siły. Wplotłem palce w jej włosy. Wiedziałem, że moim mocnym uściskiem zadałem mężczyźnie olbrzymi ból, jednak Eliyer zachowywał się tak, jakbym sprawiał mu przyjemność.

- Byłem głodny. - szepnął roztrzęsiony. - Chciałem poprosić kogoś o jedzenie... Ale nie mogłem. Było zimno. Nikt mnie nie słyszał. Marzłem... - Gładziłem Eliyera wzdłuż kręgosłupa, chcąc go w jakiś sposób uspokoić. Czułem pod dłonią, jak ciałem mojej młodziutkiej samicy wstrząsały dreszcze. - Padał śnieg. Straciłem przytomność... Jego słudzy mnie znaleźli... Zamknęli mnie w lochach jak dzikie zwierzę, które należy odkarmić i wypuścić...

-A wtedy co się stało? - spytałem łagodnie. Wykonałem głęboki skręt w pasie, po czym położyłem Irriena na pryczy. Przykryłem go własną szatąi położyłem się przy nim, mocno go tuląc. Na wszelki wypadek poluzowałem uścisk.

-Nie... - szepnął. Nie wiedziałem, o co mu chodzi. - Mocniej, proszę. Chcę czuć, że ktoś... Że ktoś jest przy mnie... - Nie musiał dłużej powtarzać. Moje ramiona oplotły go niemalże z całych sił. - A w lochach... Gdy się obudziłem, nakarmiono mnie. Umyto. Ubrano. Nie wiedziałem, po co to robiono. Zostałem zaprowadzony do sypialni tego mężczyzny. Okazało się, że widział mnie w lochach, wcześniej w kopalni, i go... ,,urzekłem”.

Głos Eliyera robił się coraz słabszy, a słowa coraz bardziej niewyraźne. Zacząłem muskać twarz mężczyzny wargami, chcąc go w jakikolwiek sposób uspokoić.

- Wziął mnie tamtej nocy. I następnej. I za dnia, gdy odzyskiwałem przytomność. Wieczorami robił to dłużej. Ranki również to oznaczały. O ile nie byłem wciąż omdlały... To trwało tylko dwa miesiące. On żartował, że będę jego czwartą żoną. Mówił, że suki rodzące psy nie są ważne, ale dla mojej urody...

Nie wytrzymywałem. Słowa, które wypowiadała moja mała samica, były przerażające. Wciąż nie wiedziałem, ile lat miał Eliyer, ale uważałem, iż i tak był on za młody, aby być w ten sposób krzywdzony. Nawet starsza osoba nie powinna tak cierpieć.

A to dziecko... Przypatrzyłem się Eliyerowi. Ładna buźka, brązowe, faliste włosy, zielone oczy i płomieniami. Trójkątna twarzyczka bez zarostu. Zastanawiałem się, czy dziecko będzie podobne do ojca. I do którego.

Jeśli maleństwo wda się w Eliyera... Ewentualnie nie będzie przypominać Pana Wschodnich Łąk...

- Ty... Jesteś w którym miesiącu? - spytałem, a w mojej głowie rodził się już pewien pomysł.

- Siódmy tydzień. - jęknął rozpaczliwie. Uniósł wzrok na mnie i dotknął ostrożnie mojej twarzy. - Pozwól mi je urodzić. Później je choćby oddam. Proszę, nie zabijaj go... lub jej... Zrobię wszystko, obiecuję. Będę wierną samicą! Oddam ci się choćby dzień po narodzinach, ale...

- Możesz je urodzić. - szepnąłem. Wciąż nie byłem pewny decyzji, ale smutek na twarzy mojej samicy sprawiał, że nie byłem w stanie pozbawić Eliyera dziecka. - Nie obiecuję ci niczego. Nie mogę przysiąc, że je pokocham i wychowam jak własne... Ale chcę, aby ono zostało tutaj, przy tobie. Uciekniemy do naszej ojczyzny. Król Cydirr nam pomoże. W mojej osadzie powiemy, że to moje, aby nikt nie sprzeciwiał się jego obecności.

- Nie wiem, o kim mówisz... - Eliyer uśmiechnął się do mnie smutno. - Ale dziękuję. Cieszę się, że mnie tak dobrze potraktowałeś...

- Dla mojej samicy wszystko. - szepnąłem, zasypiając.

Nie znałem Eliyera.

Ale go kochałem.

10 komentarzy:

  1. Heh, no i ładnie ciekawe jak uciekną, ale ludzkie samce są takie ohydne, poczytam jeszcze trochę i wyrzucę chłopa z domu:-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wyrzuć swojego i przygarnij mnie! Nie wymagam dużo! Dach nad głową, mięsko i słodycze, komputer z internetem... Sprzątam, gotuję, prasuję, piorę, myję, sprzątam, myję, sprzątam... - poza kątem do spania, komputerem i jedzonkiem wymagam jedynie 20 zł tygodniowo! :3
      A panowie jakoś uciekną... jakoś... Trzeba w końcu brać te dowody i głosować za uwolnieniem Ogniodorów :3

      Usuń
    2. Cholera bardzo tanio wychodzi, kiepsko mi idzie sprzątanie, ale za to kładę podłogi kafelki, maluje ściany naprawiam krany, tkam, szyję i robię na drutach (nienawidzę na szydełku też.) Moje chłopy lubią głównie mięsko może dałoby się gdzieś upchnąć :-)

      Usuń
  2. Chłopy nie są okropne,są słodkie :D
    Mam nadzieję że następny rozdział szybko dostaniemy ;)
    Wenyy ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Chciałbyś, synek. A ja co, maszyna do pisania? :P Wenę bierę :3

      Usuń
    2. A z jakiej strony są słodkie? Ciekawa bardzo jestem. Mam dobre porównanie mam w chałupie trzy samce i pięć samic razem ze mną. Różnych gatunków więc próba naukowo jest obiecująca. Podaj przykłady a ja będę się na swoim podwórku doszukiwać.

      Usuń
    3. Popatrz na mnie, jestem słodki jak panda xD

      Usuń
    4. Jesteś słodki jak wnętrze moich glanów, synusiu.
      // Safira, przygarnij mnie jak Eragon Saphirę (znasz książki ze smokami, więc tę pewnie też) :3

      Usuń
    5. No pewnie, że znam, ale mi się wydaje że to Safira przygarnęła niegarniętego Eragona. Dla mnie Panda nie jest słodka bo wygląda jak sztuczny miś z mechanizmem do utylizacji bambusa. Dodam od razu koala ze swoim zapijaczonym móżdżkiem wielkości orzeszka, w którym mieści się tylko prokreacja i jedzenie, tez nie jest słodka.
      Co do przegarnięcia zastanawiam się jaki metraż byś zajęła? Hym?

      Usuń
    6. Metr kwadratowy, ale potrzebuję kontaktu, aby móc pisać rozdziały na laptopie!!! :3

      Usuń

Bardzo proszę o opinie :)