Rodzice
dali mi na imię Hisord. W języku Ogniodorów oznaczało to
,,nieokiełznany”. Urodziłem się trzysta lat przed atakiem
Imperium na Ogniste Pustkowie.
Chociaż
żyłem już na tym świecie ładnych kilkaset lat, to z wiekiem
najwyraźniej niczego się nie nauczyłem. Dlaczego...?
Tak
w skrócie...
Właśnie
zostałem pojmany przez żołnierzy Imperium,
Tylko
najgłupszy, najbardziej niedoświadczony i bezmyślny Ogniodor może
dać się złapać tym potworom cesarza. Ja uważałem: przekroczyłem
granicę Imperium późno w nocy, gdy nocne chmury chroniły mnie
przed blaskiem księżyca. Leciałem w smoczej formie na teren wroga,
aby odrobinę uszczuplić jego zapasy.
Byłem
głodny i chory, jak większość niedobitków z mojej osady po
pożarze. Banda piskląt doprowadziła do tego, iż spłonęły
hektary lasu. Przeżyła zaledwie część Ogniodorów –
szczęśliwcy i ci, którzy byli w smoczej formie.
Większość
ocalałych rozwiała się po całym Ognistym Pustkowiu, szukając
wsparcia u nowo ogłoszonego królem Cydirra.
Ja
zostałem sam. Gdy ostatnie płomienie zniknęły, wylądowałem na
pozostałościach mojego domu. Nie było jedzenia. Nie było wody.
Nic.
Co
miałem zatem zrobić? Wzbiłem się w powietrze i uciekłem do
Imperium. Nie miałem żadnych krewnych w innych osadach, zatem nawet
nie próbowałem szukać w nich szczęścia.
I
tej pochmurnej nocy, miesiąc po utracie domu, zostałem zaatakowany
przez cztery smoki Imperium.
Bestie
rzuciły się na mnie, jakbym był zwierzęciem. Na ich grzbietach
dostrzegłem parę osób. Jednego żołnierza zdołałem spalić,
jednak pozostali przeżyli. Smoki pogryzły mnie. Jeden wbił szpony
w moje skrzydła. Zawyłem rozpaczliwie, gdy moje błony zostały
brutalnie rozdarte.
Zacząłem
spadać. W ostateczności postanowiłem zabrać moich napastników na
drugi świat ze sobą. Ziałem ogniem przez kilka minut. Wtedy udało
mi się spalić jeźdźca tego, który mnie okaleczył.
Pozostałe
trzy smoki złapały mnie w ostatnim momencie. Jeden prawie
zgruchotał moje kości, zaciskając szczękę na mojej łapie.
Dalsze
wydarzenia były niejasne. Czułem, jak bestie powoli opuściły mnie
na kamienną podłogę na dziedzińcu jakiegoś zamku o grubych,
szarych murach.
I
wtedy zemdlałem, przemieniając się w człowieka.
Obudziłem
się dopiero w celi. Znajdowałem się w lochach zamku, przykuty
lodowatymi okowami do wilgotnej ściany. Marzłem, chociaż ktoś
ubrał mnie, kiedy byłem nieprzytomny.
Rozejrzałem
się po pomieszczeniu. Lochy. Zimno, mokro, ciemno. Nie licząc
małej, płonącej pochodni – bez światła.
Byłem
głodny i osłabiony. Nie miałem siły, aby się przemienić. Czyżby
to była metoda Imperium na dorosłe Ogniodory? Doprowadzanie nas do
kresu sił, abyśmy nie byli w stanie się obronić?
Pan
zamku przybył do mnie niedługo po mojej pobudce. Stanął przede
mną, patrząc na mnie z nieskrywaną pogardą.
-
O, widzę, że mój włamywacz się obudził... - rzucił kpiąco
mężczyzna, podchodząc do krat. - Zazwyczaj jestem miły i
cierpliwy, ale nie lubię, gdy ktoś wkracza na mój teren.
-
Jesteś też bardzo gościnny. - warknąłem, szarpiąc ręką.
Chciałem pozbyć się tych kajdan, jednak zupełnie nie miałem sił.
-
Ciesz się, psie, że cię nie zabiję.
-
Wolę śmierć niż przebywanie w twojej obecności. - zawarczałem,
czując w piersi specyficzny gorąc. Gdybym był silniejszy, mógłbym
się przemienić i spalić mężczyznę.
Mężczyzna
pokręcił powoli głową. Odwrócił się, po czym skinął na
postać znajdującą się w celi naprzeciw. Była ona otwarta,
podobnie jak moja. W odróżnieniu ode mnie, mój sąsiad nie był
jednak skrępowany przez kajdany.
Pan
zamku opuścił lochy. Ale ja już go ignorowałem. Liczyła się
tylko postać, która wkroczyła do mojej celi.
Wysoki,
smukły mężczyzna stanął przede mną. Był ubrany w ładny,
bawełniany płaszcz, przypominający szlafrok. Biały materiał
wyglądał na lekki i ciepły. Nie znałem się na ubraniach, ale ta
szata przypadła mi do gustu; odsłaniała znaczną część torsu
mężczyzny oraz jego prawie całe nogi. Zamruczałem, podziwiając
pięknego Ogniodora.
Miał
on jasną skórę, ciemne, lekko falowane włosy, kościstą twarz i
drobne, różowe usta. Jego łuski był białawe, jakby pozbawione
pigmentu. Czyżby ten mieszaniec był owocem kazirodczego związku?
Tak
naprawdę nie przejmowałem się jego wyglądem. W rzeczywistości...
To
był mój partner.
Wyczułem
to w pierwszej chwili, gdy na niego spojrzałem. Czułem bolesne
pragnienie dotknięcia go. Palącą potrzebę wzięcia i uznania za
swoją samicę... Byłem gotów całować stopy tej pięknej,
wyglądającej na kruchą, istoty.
-
Kim jesteś? - spytałem, z fascynacją wpatrując się w
zbliżającego się do mnie mężczyznę. - Mam na imię Hisord. A
ty?
Mężczyzna
spojrzał na mnie ze zdziwieniem. Uśmiechnął się do mnie
łagodnie, jakbym był krnąbrnym dzieckiem.
-
Jestem Eliyer. - oświadczył Ogniodor, siadając obok mnie. Jęknąłem
w duchu, gdy nasze
uda
i kolana się zetknęły. - Muszę cię opatrzyć.
Dopiero
wtedy zauważyłem trzymaną przez Eliyera tacę. Widniały na niej
liczne półmiski z kremami oraz intensywnie pachnące rośliny.
Z
rozkoszą pozwoliłem Eliyerowi rozsunąć poły mojej szaty. Syknął,
widząc moje rany. Spojrzał na mnie smutno, po czym dotknął mojej
skóry na brzuchu. Widziałem doskonale, że był zafascynowany moimi
mięśniami, chociaż przerażały go moje rany.
-
Nie krępuj się, Eliyer... - szepnąłem, czując, jak mój penis
stawał się coraz twardszy. Po pomieszczeniu roztoczył się zapach
pożądania i miłości.
-
Oczywiście, że nie będę... - Mężczyzna musnął jedną z moich
ran. - W końcu jesteś moim samcem, Hisordzie.
-
Również to czujesz, prawda? - spytałem.
Ogniodor
skinął głową, w milczeniu i skupieniu odkażając moje rany.
Najpierw nałożył na nie żółty, okropnie śmierdzący krem. Gdy
tylko maść została wchłonięta, Eliyer użył kolejnych dziwnych
substancji. Na koniec przyłożył do moich ran gorące, słodko
pachnące liście.
-
Dziękuję... - Musnąłem policzek mojej samicy.
Eliyer
uśmiechnął się do mnie. W jego oczach widziałem miłość.
Wiedziałem, co czuł. Obaj mieliśmy wrażenie, jakbyśmy znali się
od narodzin... Tak. W ciągu ułamka sekundy się w sobie
zakochaliśmy. Byliśmy Ogniodorami. To było u nas normalne. Nie
liczył się wygląd. Znaczenie miały nasze jestestwa. Byliśmy
jedną istotą w dwóch ciałach i o różnych charakterach, jednak w
naszych osobach było coś, co nas splatało niezniszczalnym sznurem.
Eliyer
wyjął z kieszeni mały, żelazny kluczyk. Uwolnił moje ręce,
patrząc na mnie z uśmiechem. Nachylając się w moją stronę,
pozwalał mi wąchać swoją szyję.
I
wtedy to poczułem. Kuszący zapach. Słodycz. Oblizałem się.
-
Co to? - spytałem, a moja erekcja powiększyła się. Pociągnąłem
nosem. Zapach, ten kuszący zapach brzoskwiń... nasilał się.
-
Nie czujesz tego...? - odpowiedział Eliyer pytaniem na pytanie.
Cały
jego spokój zniknął. Mężczyzna miał szeroko otwarte oczy,
drżące wargi i skulone uszy. Czułem jego niepokój. Zapragnąłem
go pocieszyć, chociaż nie wiedziałem, co takiego go napawało
strachem.
Mężczyzna
popchnął mnie na pryczę. Przytuliliśmy cię. Eliyer obrócił się
w moich ramionach, przylegając plecami do mojego torsu. Pogłaskałem
moją samicę po piersi i brzuchu, chcąc ją uspokoić. Nie
podziałało. Wręcz przeciwnie; po jego ciele przechodziły
dreszcze.
I
znów ten zapach. Spojrzałem na swoją dłoń na skórze Eliyera.
Nie... Czy to możliwe, aby...
-
Masz teraz czas płodny? - spytałem, nie wierząc własnym słowom.
Jeśli moje przypuszczenia były prawdziwe, to wspólna noc mogła
się odbyć. I wspólny poranek. I wspólny dzień. I wieczór. I
następna noc...
Nachyliłem
się nad Eliyerem, chcąc ujrzeć jego twarz. Nie było łatwo, ale
dostrzegłem rumieńce na buzi mojej samicy. I jedno jego oko. I nie
widziałem tylko nieśmiałości. Widziałem olbrzymi wstyd,
monumentalny smutek i... wielkie poczucie winy.
-
Nie... - szepnął niemalże bezgłośnie Eliyer. Miał płaczliwy
ton. - Nie chcę o tym rozmawiać...
I
wtedy dokładnie poczułem ten zapach. Brzoskwinie. Ponownie
zerknąłem na moją rękę. Ten zapach. Ten brak strachu przed
dotykiem. Ta nerwowość na temat zapachu...
-
Kto ci zrobił bachora?! - warknąłem cicho, groźnie do ucha mojej
młodej, najwyraźniej zeszmaconej, puszczalskiej samicy!
-
Nie musisz wiedzieć... - załkała szmata.
Eliyer
szarpnął się w moich ramionach, a ja z sadystyczną przyjemnością
zrzuciłem go z pryczy. Mężczyzna padł na podłogę, jęcząc
cicho.
-
Ono i tak nie przeżyje bez pomocy... - szepnął rozpaczliwie.
Uniósł głowę, patrząc na mnie jak żałosne szczenię. - Spójrz
na mnie, Hisordzie. Myślisz, że dlaczego pan zamku mnie puścił?
Dlaczego mam klucz do twoich kajdan i nie boję się kary pana?...
-Moja
samica nie będzie nosić bachora innego! - ryknąłem, zrywając się
z pryczy. - Powiedz, kurwo! - Złapałem Eliyera za przód szaty i
uniosłem go. Zapragnąłem, aby płaszcz urwał się, a moja samica
opadła boleśnie na kamienną podłogę. - Przed kim rozkładałeś
tak chętnie nóżki?!
Eliyer
nie odpowiedział. Trząsł się tylko i płakał. Próbował coś z
siebie wydusić, jednak bezskutecznie. Z jego ust nie mogło paść
żadne słowo. Potrząsnąłem mężczyzną i rzuciłem nim o ziemię.
-
Przed nikim... - szepnął wreszcie Ogniodor, zakrywając dłońmi
swój zaokrąglony brzuch. W ogóle nie wyglądał na ciężarnego. -
Myślisz, że tego chciałem...? - Wyglądał tak żałośnie. Tak
słabo i niewinnie. Nie mogłem uwierzyć w to, że nosił... Że
był... - Sądzisz, że ja chciałem z kimś...
-
Co, wpadłeś i cię porzucił? - spytałem, odrobinę spokojniejszy.
Bolało mnie nie tyle to, że mieszaniec był w ciąży, co fakt, iż
dzieciak przede mną leżący nawet nie raczył mi o tym powiedzieć.
- Liczyłeś, że cię pokocha, wyjdziesz za niego? Weźmiesz ,,na
dziecko”?
-
Wręcz przeciwnie... - załkał Eliyer. Leżał u moich stóp,
skulony.
Zastanawiałem
się, czy trząsł się z zimna, czy ze strachu. Może i tego, i
tego? Westchnąłem i podniosłem mężczyznę, a ten od razu wtulił
się we mnie rozpaczliwie.
-Nikomu
o tym jeszcze nie mówiłem... - wyznał Eliyer, wbijając nos w moją
szyję. - Nigdy nie chciałem z nikim się... kochać czy... w tamtym
wypadku... rżnąć. Ja nie chciałem tego! Wszystkie Ogniodory
mojego pana trafiają do armii lub kopalni... Ja byłem za słaby.
Pan postanowił, że zamieszam w jego zamku i urodzę mu dziecko...
Nie chciałem tego. Uciekłem. Gdy mnie znalazł, od razu mnie
zapłodnił...
-
W takim razie je zabiję. - odparłem, w duchu przeklinając się za
mój oschły ton głosu.
Mężczyzna
tylko zadrżał. Zachowywałem się jak każdy inny samiec. Zazwyczaj
tak bywało, że brzuchy ciężarnych samic były rozszarpywane przez
Ogniodory, które następnie atakowały niedoszłych ojców.
-
Ja chcę urodzić to dziecko, Hisordzie. To w końcu też moje
maleństwo. Może też być twoje! Nie chcę, aby on mi je odebrał...
-
Kim on jest? - Wiedziałem jedno. Z rozkoszą podałbym dziecioroba
na kolację dzikim smokom. Chociaż te mogłyby dostać po takiej
gnidzie niestrawności...
-
Pan Wschodnich Łąk. - wyznał po dłuższej chwili mężczyzna.
Zawarczałem.
Imperium z powietrza wyglądało jak krzyż – stolica, w której
znajdował się pałac cesarza Alberda, łączyła cztery części
potęgi: północną, pokrytą śniegiem, południową, przystosowaną
do upraw, zachodnią, idealną dla smoków... i wschodnią, na której
pasła się większość zwierząt.
Ogniodory
znały Pana Wschodnich Łąk, jednak nie bezpośrednio. Słyszałem
jednak o nim wiele. Słynął ze swojego okrucieństwa oraz smykałki
do interesów. Miał trzy żony oraz całą grupę kochanek, jednak
żadna z kobiet jeszcze nie urodziła mu dziecka. Podobno po latach
niepowodzeń postanowił zabić każdą z niewiast.
Spojrzałem
na Eliyera i jego wciąż tylko trochę zaokrąglony brzuch. Za parę
miesięcy moja samica miała urodzić temu mężczyźnie dziecko. Nie
znałem Eliyer, ale nie chciałem, aby mężczyzna, z którym miałem
spędzić resztę życia, cierpiał przez następne wieki przez moją
obojętność względem dziecka.
-
Dlaczego z nim poszedłeś do łóżka? - pomyślałem na głos.
Dopiero skomlenie mężczyzny uświadomiło mi, jaki błąd
popełniłem. Pogłaskałem moją samicę, sadzając ją sobie
wygodniej na kolanach. - Przecież musiałeś zdawać sobie sprawę z
tego, jak kończy się seks...
-Myślisz,
że ja tego chciałem?! - Głośny ryk Ogniodora sprawił, że
podskoczyłem. Spojrzałem na moją samicę, zdumiony. Nie
spodziewałem się po mężczyźnie takiego zachowania. - Myślisz,
że chciałem zostać zgwałconym?!
Zapadła
cisza. Dla mnie. On głośno się rozpłakał, zalewając mi koszulę
łzami. Ciekło mu z oczu i nosa. Miał całą twarz czerwoną.
Nie
docierało do mnie wycie Eliyera. Słyszałem jedynie to jedno słowo.
Ten wyraz wbijający mi się do mózgu i bijący się z innymi
myślami.
Przytuliłem
samicę z całej siły. Wplotłem palce w jej włosy. Wiedziałem, że
moim mocnym uściskiem zadałem mężczyźnie olbrzymi ból, jednak
Eliyer zachowywał się tak, jakbym sprawiał mu przyjemność.
-
Byłem głodny. - szepnął roztrzęsiony. - Chciałem poprosić
kogoś o jedzenie... Ale nie mogłem. Było zimno. Nikt mnie nie
słyszał. Marzłem... - Gładziłem Eliyera wzdłuż kręgosłupa,
chcąc go w jakiś sposób uspokoić. Czułem pod dłonią, jak
ciałem mojej młodziutkiej samicy wstrząsały dreszcze. - Padał
śnieg. Straciłem przytomność... Jego słudzy mnie znaleźli...
Zamknęli mnie w lochach jak dzikie zwierzę, które należy odkarmić
i wypuścić...
-A
wtedy co się stało? - spytałem łagodnie. Wykonałem głęboki
skręt w pasie, po czym położyłem Irriena na pryczy. Przykryłem
go własną szatąi położyłem się przy nim, mocno go tuląc. Na
wszelki wypadek poluzowałem uścisk.
-Nie...
- szepnął. Nie wiedziałem, o co mu chodzi. - Mocniej, proszę.
Chcę czuć, że ktoś... Że ktoś jest przy mnie... - Nie musiał
dłużej powtarzać. Moje ramiona oplotły go niemalże z całych
sił. - A w lochach... Gdy się obudziłem, nakarmiono mnie. Umyto.
Ubrano. Nie wiedziałem, po co to robiono. Zostałem zaprowadzony do
sypialni tego mężczyzny. Okazało się, że widział mnie w
lochach, wcześniej w kopalni, i go... ,,urzekłem”.
Głos
Eliyera robił się coraz słabszy, a słowa coraz bardziej
niewyraźne. Zacząłem muskać twarz mężczyzny wargami, chcąc go
w jakikolwiek sposób uspokoić.
-
Wziął mnie tamtej nocy. I następnej. I za dnia, gdy odzyskiwałem
przytomność. Wieczorami robił to dłużej. Ranki również to
oznaczały. O ile nie byłem wciąż omdlały... To trwało tylko dwa
miesiące. On żartował, że będę jego czwartą żoną. Mówił,
że suki rodzące psy nie są ważne, ale dla mojej urody...
Nie
wytrzymywałem. Słowa, które wypowiadała moja mała samica, były
przerażające. Wciąż nie wiedziałem, ile lat miał Eliyer, ale
uważałem, iż i tak był on za młody, aby być w ten sposób
krzywdzony. Nawet starsza osoba nie powinna tak cierpieć.
A
to dziecko... Przypatrzyłem się Eliyerowi. Ładna buźka, brązowe,
faliste włosy, zielone oczy i płomieniami. Trójkątna twarzyczka
bez zarostu. Zastanawiałem się, czy dziecko będzie podobne do
ojca. I do którego.
Jeśli
maleństwo wda się w Eliyera... Ewentualnie nie będzie przypominać
Pana Wschodnich Łąk...
-
Ty... Jesteś w którym miesiącu? - spytałem, a w mojej głowie
rodził się już pewien pomysł.
-
Siódmy tydzień. - jęknął rozpaczliwie. Uniósł wzrok na mnie i
dotknął ostrożnie mojej twarzy. - Pozwól mi je urodzić. Później
je choćby oddam. Proszę, nie zabijaj go... lub jej... Zrobię
wszystko, obiecuję. Będę wierną samicą! Oddam ci się choćby
dzień po narodzinach, ale...
-
Możesz je urodzić. - szepnąłem. Wciąż nie byłem pewny decyzji,
ale smutek na twarzy mojej samicy sprawiał, że nie byłem w stanie
pozbawić Eliyera dziecka. - Nie obiecuję ci niczego. Nie mogę
przysiąc, że je pokocham i wychowam jak własne... Ale chcę, aby
ono zostało tutaj, przy tobie. Uciekniemy do naszej ojczyzny. Król
Cydirr nam pomoże. W mojej osadzie powiemy, że to moje, aby nikt
nie sprzeciwiał się jego obecności.
-
Nie wiem, o kim mówisz... - Eliyer uśmiechnął się do mnie
smutno. - Ale dziękuję. Cieszę się, że mnie tak dobrze
potraktowałeś...
-
Dla mojej samicy wszystko. - szepnąłem, zasypiając.
Nie
znałem Eliyera.
Ale
go kochałem.
Heh, no i ładnie ciekawe jak uciekną, ale ludzkie samce są takie ohydne, poczytam jeszcze trochę i wyrzucę chłopa z domu:-)
OdpowiedzUsuńWyrzuć swojego i przygarnij mnie! Nie wymagam dużo! Dach nad głową, mięsko i słodycze, komputer z internetem... Sprzątam, gotuję, prasuję, piorę, myję, sprzątam, myję, sprzątam... - poza kątem do spania, komputerem i jedzonkiem wymagam jedynie 20 zł tygodniowo! :3
UsuńA panowie jakoś uciekną... jakoś... Trzeba w końcu brać te dowody i głosować za uwolnieniem Ogniodorów :3
Cholera bardzo tanio wychodzi, kiepsko mi idzie sprzątanie, ale za to kładę podłogi kafelki, maluje ściany naprawiam krany, tkam, szyję i robię na drutach (nienawidzę na szydełku też.) Moje chłopy lubią głównie mięsko może dałoby się gdzieś upchnąć :-)
UsuńChłopy nie są okropne,są słodkie :D
OdpowiedzUsuńMam nadzieję że następny rozdział szybko dostaniemy ;)
Wenyy ;)
Chciałbyś, synek. A ja co, maszyna do pisania? :P Wenę bierę :3
UsuńA z jakiej strony są słodkie? Ciekawa bardzo jestem. Mam dobre porównanie mam w chałupie trzy samce i pięć samic razem ze mną. Różnych gatunków więc próba naukowo jest obiecująca. Podaj przykłady a ja będę się na swoim podwórku doszukiwać.
UsuńPopatrz na mnie, jestem słodki jak panda xD
UsuńJesteś słodki jak wnętrze moich glanów, synusiu.
Usuń// Safira, przygarnij mnie jak Eragon Saphirę (znasz książki ze smokami, więc tę pewnie też) :3
No pewnie, że znam, ale mi się wydaje że to Safira przygarnęła niegarniętego Eragona. Dla mnie Panda nie jest słodka bo wygląda jak sztuczny miś z mechanizmem do utylizacji bambusa. Dodam od razu koala ze swoim zapijaczonym móżdżkiem wielkości orzeszka, w którym mieści się tylko prokreacja i jedzenie, tez nie jest słodka.
UsuńCo do przegarnięcia zastanawiam się jaki metraż byś zajęła? Hym?
Metr kwadratowy, ale potrzebuję kontaktu, aby móc pisać rozdziały na laptopie!!! :3
Usuń