czwartek, 9 lipca 2015

Kroniki Imperium 8: Dziedzic cz. 1

Nigdy wcześniej nie porzucałam bloga na miesiąc. Powinnam teraz po prostu życzyć Wam miłego czytania, ale nie zrobię tego. Wybaczcie mi to milczenie. Teraz chcę się szczerze usprawiedliwić, gdyż zasługujecie na wyjaśnienia.

Stwierdzono u mnie depresję. Nie chciałam się do tego przyznawać wcześniej, gdyż kojarzy mi się ona z żałosnością, słabością i użalaniem się nad sobą. Przez pół roku miałam już takie ,,zalążki", a parę osób to dostrzegło, chociaż na siłę próbowałam być wesoła i zabawna. Widać, że nawet jako aktorka się nie sprawdzam. Nie będę się rozpisywać, gdyż i tak Was to nie obchodzi. Chodzę do poradni, gadam z nawiedzoną kobietą, próbuję zyskać ,,pewność siebie" i inne bzdury. Nic ciekawego. Nie pomaga, ale nieważne. 

Niektórzy z Was już widzieli, że parę razy opublikowałam ten rozdział - nie będę ściemniać. Kusiło mnie, aby go wstawić, jednak zaraz po publikacji dochodziłam do wniosku, że nie ma co Was męczyć tym gównem. Uznawałam, że i tak nikt tego szajsu nie czyta.

Teraz myślę: okay, moje opowiadania są chujowe, ale nie znaczy to, że mam prawo porzucać te historie, gdyż to nie fair w stosunku do Was. Przepraszam.

Dobranoc.

Następnego dnia obudził mnie Alberd, delikatnie potrząsając moim ramieniem. Niechętnie uniosłem głowę, patrząc na ojca.

- Tato - szepnąłem cicho, patrząc na mężczyznę z wyraźną niechęcią – pozwól mi jeszcze troszkę pospać, proszę...

Mężczyzna pokręcił przecząco głową, podnosząc mnie z posłania. Przytuliłem się do jego piersi, zaciskając palce na jego barkach. Bałem się, że skrzywdzę Alberda moimi pazurami, ten jednak spokojnie ustawił mnie w pionie.

Odsunąłem się i przeciągnąłem, stając na palcach. Pokręciłem głową i kręciłem młynki ramionami. Stanąłem normalnie dopiero wtedy, gdy mężczyzna podał mi mały pakunek. Rozwinąłem paczkę ostrożnie - była ona lekka i miękka, więc nie chciałem jej zniszczyć pazurami.

Były to ubrania. Miękkie i ciepłe. Spodnie zostały wykonane z grubego, jednak bardzo elastycznego materiału. Tunika sięgała mi prawie do kolan. Była lekka i za duża, ale przyjemnie mnie otulała. Szybko się ubrałem w świeże ubrania. Palcami zaczesałem włosy do tyłu, a Alberd podał mi małą, szmaragdową wstążkę.

Szybko zrobiłem niedbałego, zapewne bardzo krzywego warkocza, po czym potarłem się po karku, czując się niepewnie. I w tej chwili coś mnie tknęło.

- Mój naszyjnik! - zawołałem, panicznie patrząc na podłogę. Spojrzałem na tatę ze strachem. - Chyba mi gdzieś wypadł... - szepnąłem, próbując powstrzymać łzy.

Mężczyzna pokręcił głową, wyjmując coś z kieszeni kamizelki. Uniósł rękę, eksponując moją własność.

- Był w twojej norze. Ten Ogniodor, Cydirr, poradził mi, abym zabrał go i ci dał.

Natychmiast doskoczyłem do mężczyzny, po czym wyrwałem mu z dłoni naszyjnik. Zarzuciłem go sobie od razu na szyję, mrucząc cicho.

- Dziękuję, ojcze. - spytałem, nagle mówiąc słowo ,,ojciec" z łatwością.

- Wdzięczność wdzięcznością, ale chodźmy już! - zawołał mężczyzna, idąc w stronę wyjścia i machając na mnie dłonią.

Na zewnątrz spotkaliśmy całą grupę rycerzy mojego ojca. Wtuliłem się mocniej w cesarza, patrząc na nieznajomych nieufnie. Byłem cały spięty. Trzymałem ojca mocno, nie zamierzając go puścić.

- Zejdź ze mnie, Cylarze... - poprosił cicho cesarz, głaszcząc mój pokryty łuskami bok. - Inaczej nie wejdziemy na smoka.

- Słucham?! - Raptownie odskoczyłem od ojca, patrząc na niego z absolutnym przerażeniem. - Proszę, tylko nie smoki! Polecę sam! Proszę! Potrafię latać bardzo szybko! Mam mały problem z długimi dystansami, ale...

- Cicho... - Ojciec uniósł palec, patrząc na mnie surowo. Zadrżałem. W tej chwili bardzo się bo bałem. Wyglądał poważnie, jak we wspomnieniach zabijanych przez niego Ogniodorów. - Będę cię trzymać. Nic ci się nie stanie. Żaden smok cię nie skrzywdzi. Nie spadniesz...

- Wolę spaść i się przemienić! - jęknąłem pod nosem, trzęsąc się. - Proszę... Te smoki mnie zjedzą!

- Wcześniej nic ci nie zrobiły! - Cesarz wyraźnie nie rozumiał mojego strachu. Nie pojmował, że my, Ogniodory, byliśmy zabijani nie tylko przez ludzi, ale również smoki. - Opuściłeś Ogniste Pustkowie na grzbiecie jednego z nich!

- Ale wtedy byłem nieprzytomny... - wszeptałem, jakby to wszystko wyjaśniało. Patrzyłem nieufnie na olbrzymią, ciemnołuską bestię. - On jest jeszcze większy od Cydirra!

- A ja jestem jego panem i mam nad nim pełną władzę! - odpowiedział mój ojciec, pchając mnie w stronę smoka. Drżałem na całym ciele, pragnąc zmienić formę i umknąć między skały. - Usiądziemy na nim, on wzbije się w powietrze... Jeśli w przyszłości będziesz równie duży, co Arton, każdy smok w stolicy będzie przed tobą zwijać się ze strachu.

Koniec końców – nie miałem wyboru. Musiałem wdrapać się na grzbiet smoka, złapać uchwyt z przodu siodła (nie miałem zbroi, zatem musiałem mieć coś, co ochroniłoby mnie przed ostrymi łuskami), dać ojcu objąć się w pasie i... polecieć na północ.

Imperium z grzbietu bestii nie wyglądało jak Otchłań pełna zła, krwi i śmierci. Wręcz przeciwnie! Złote pola, odbijające niebo rzeki, jasnozielone lasy. Co jakiś czas wyżyny, a niekiedy nawet prawdziwe góry!

Szybko zapomniałem o strachu. Opierając się o szeroką pierś taty, podziwiałem mój nowy dom. Chociaż było to nieco abstrakcyjne pojęcie, to od razu czułem się zżyty z państwem Alberda. Przemawiały do mnie lasy pełne mchu i paproci, a nie tropikalne dżungle. Ładne, małe wioski i większe, pachnące dymem miasta, a nie jaskinie w wapiennych wzgórzach.

Z każdą kolejną godziną mijane puszcze ustępowały coraz większym miastom. Z zachwytem wpatrywałem się w miejscowości większe od mojej osady nawet kilkakrotnie! Poza tym – czym były wioski mieszańców w porównaniu z wspaniałymi dziełami ludzi?!

Wreszcie, w południe, dotarliśmy do stolicy. Wcześniej wyobrażałem ją sobie jako skupisko domków wokół pałacu – okazało się, że opowieści babci w żadnym stopniu nie odzwierciedlały tego, co naprawdę znajdowało się w centrum Imperium.

Olbrzymi pałac z czerwonego kamienia. Nie znałem się na budownictwie czy architekturze, ale ze wspomnień niektórych mieszańców nauczyłem się, że wolna przestrzeń otoczona jakby łukami była dziedzińcem wokół krużganek. To srebrne, okrągłe, z fantazyjną, szklaną rzeźbą tańczącej kobiety nazywano ,,fontanną”. Wysokie walce określano mianem ,,wież”. Wejście i otaczające je ozdoby – portal? A może tylko te zdobienia były portalem? Spytałem o to Alberda, ale ten tylko się zaśmiał.

Wylądowaliśmy na dziedzińcu. Od razu, gdy tylko stanęliśmy na brukowej kostce, zostaliśmy ,,zaatakowani” przez gromadę ludzi. Oczywiście, zawarczałem ze strachu i wtuliłem się w bok ojca. Zaledwie dzień wcześniej po raz pierwszy zobaczyłem człowieka. Moją naturalną reakcją był strach.

Dorosły Ogniodor zaatakowałby każdą otaczającą go osobę. Ja, jako pisklę, potrafiłem jedynie przylegać do silniejszego osobnika, jakim był mój ojciec. Alberd nie zdawał sobie w pełni sprawy z tego, co czułem. Powąchałem nieufnie otaczającą mnie grupę. Wydawali się być nieszkodliwi. Jedni byli zirytowani, inni zachwyceni, część zniesmaczona, a dwie osoby wręcz oburzone.

Pałac wewnątrz był... Oszałamiający. Mógłbym się przemienić i swobodnie latać w każdym, nawet najmniejszym pomieszczeniu. Zerknąłem na tatę, bojąc się prosić go o pozwolenie na zmienienie formy.

Alberd podchwycił mój wzrok, po czym położył dłoń na moim karku. Zacisnął lekko palce, a ja spiąłem mięśnie. W odróżnieniu od moich pobratymców z osady, nie miałem w wielu miejscach łusek.

Ojciec z łagodnym uśmiechem mnie poprowadził w nieznanym mi kierunku. Moje bose stopy marzły, stykając się z lodowatą podłogą. Zadrżałem z zimna. Alberd opowiadał mi o historii pałacu, a ja starałem się zwracać na niego uwagę. Zimno bardzo mnie dekoncentrowało, ale wysiliłem się i patrzyłem na tatę, słuchając go.

Mężczyzna opowiadał akurat o poprzednim cesarzu, który przerobił otaczające pałac pola z zarośniętych łąk w piękne, wystawne ogrody, gdy pisnąłem, szczęśliwy, i pobiegłem w stronę korytarza wyłożonego dywanem.

Alberd był wyraźnie zdziwiony moim zachowaniem. Wytłumaczyłem mu, że znosiłem chłód dość dobrze, ale kamienne podłogi i brak butów były złym połączeniem. Ojciec obwieścił, że w takim wypadku należało mnie posłać do mojej sypialni – MOJEJ SYPIALNI! - i przysłać krawcową.

Cesarz zaprowadził mnie do moich pomieszczeń. Wychodząc dodał, że jego sypialnia znajdowała się naprzeciwko.

Usiadłem na miękkim łóżku. Nie spodobał mi się materac. Wolałbym, aby był odrobinę twardszy, ale nie zamierzałem narzekać. Mój pokój był zbyt wspaniały, aby narzekać na łóżko.

Pomieszczenie było szerokie i wysokie. Porównałem je w myślach do łąki, na której Ogniodory paliły wieczorami ognisko. Podobna wielkość.

Meble rozmiarami pasowały do sypialni. Były monumentalne. Kominek naprzeciwko łóżka był większy ode mnie, podobnie jak olbrzymia, drewniana szafa (nie licząc paru dziwnych szat, była pusta).

Położyłem się na łóżku. Wtuliłem twarz w twardą poduszkę, zachwycając się zapachem pościeli. Przymknąłem oczy, chcąc się zdrzemnąć. Nie byłem jednak w stanie. Uchyliłem powieki i spojrzałem na swoje dłonie. Nie wiedzieć czemu, kusiło mnie wbicie pazurów w materac. Zamruczałem z przyjemności, głaszcząc cienkie prześcieradło palcami.

Nie zauważyłem, w której chwili wbiłem w pościel szpony i zacząłem nimi szarpać. Dopiero w chwili, gdy usłyszałem pukanie do drzwi, zorientowałem się, że zupełnie zdewastowałem materac. Zerwałem się z łóżka, spanikowany.

Co, jeśli Alberd to zobaczy i się rozgniewa?

Co, jeśli postanowi mnie odesłać z powrotem do Ogniodorów?!

Przykryłem zniszczone łóżko kołdrą, po czym podbiegłem do drzwi. W progu stał mój ojciec. Skinął głową, po czym zaczęliśmy odrobinę niezręczną rozmowę – mężczyzna pytał mnie, co sądziłem o pokoju. Proponował zakup nowych mebli i ozdób. Po latach życia w jaskini miałbym narzekać na wygląd sypialni? Tak luksusowej?!

Następne dni były dużo przyjemniejsze, niż ten pierwszy. Nie miałem oporów. Swobodnie poruszałem się po całym pałacu, każdego dnia poznając nowe pomieszczenia. Cesarz był bardzo zajęty – stale przebywał ze swoimi doradcami lub gdzieś wyjeżdżał.

Brak czasu wolnego mojego ojca nie oznaczał, że całymi dniami tylko spacerowałem. Wręcz przeciwnie; mężczyzna znalazł dla mnie nauczycielkę, z którą spędzałem bardzo dużo czasu.

Uczyliśmy się w bibliotece lub na tarasie, gdyż tylko w tych dwóch miejscach potrafiłem się skupić. Starsza kobieta była surowa, jednak cierpliwa. Zaczęliśmy od nauki czytania i pisania, gdyż bez tego nie mogliśmy zagłębiać się w nic innego. Czasami, gdy byłem już zmęczony, kobieta odsuwała od nas podręczniki i opowiadała mi legendy Imperium.

Byłem szczęśliwy. Ojca widziałem głównie nocami – okazało się, że nie umiałem spać w sypialni sam. Alberd próbował dać mi pupila, abym nie był samotny. Bezskutecznie; wszystkie zwierzęta uciekały. Abym mógł zmrużyć w nocy oczy, stale chodziłem do sypialni ojca.

Kładłem się w pustym jeszcze łóżku cesarza i na niego czekałem. Gdy tylko przychodził, przytulałem go i natychmiast zasypiałem. Już po tygodniu w pałacu rozbrzmiewały różne plotki na temat mój i taty. Najpopularniejszą była ta, iż w rzeczywistości nie byliśmy spokrewnieni, a Alberd po prostu znowu chciał mieć w łóżku kolejnego Ogniodora.

Praktycznie zapomniałem o moim pochodzeniu. Zapomniałem o istnieniu Artona i miejscu zwanym Ognistym Pustkowiem. Przypomniałem sobie o tym dopiero wtedy, gdy po dwóch miesiącach życia w pałacu spotkałem mojego brata. 

Hedar uczył się w innym mieście, na zachodzie Imperium. Wrócił do stolicy, jednak nie miałem o tym pojęcia – w ciągu pierwszych trzech dni ani razu go nie widziałem. Spotkaliśmy się dopiero wtedy, gdy pewnego dnia zapukał do mych drzwi.

Leżałem wtedy na łóżku, zmęczony po paru godzinach nauki jazdy konno. Oczywiście, byłem żałosnym jeźdźcem. Wtulałem się w pościel, która w ogóle mną nie pachniała. Zerwałem się z łóżka, słysząc donośne łomotanie do drzwi.

Serce waliło mi mocno, gdy w progu ujrzałem wysokiego, zapewne starszego ode mnie młodzieńca.

Nieznajomy miał na sobie zielony strój ze złotymi wykończeniami. Przylegające do ciała spodnie, obcisła koszula i taka sama kamizelka podkreślały jego szczupłą budowę. Młodzieniec był ode mnie znacznie wyższy i dużo bardziej umięśniony. Jego twarz była blada, a jasne włosy, dokładnie zaczesane do tyłu, tylko to podkreślały. Oczy młodzieńca miały barwę orzechów i patrzyły na mnie nieprzyjemnie. Skuliłem się. Może i nieznajomy był ładny i miał kościstą, podobną do twarzy Alberda buzię, ale jego spojrzenie było zbyt wrogie, abym mógł zachwycać się jego urodą.

- Cylar? - spytał, nieudolnie kryjąc w głosie pogardę. - Ojciec cię wzywa.

- Ojciec? - powtórzyłem. Miał na myśli mojego ojca czy jego ojca? A może...

- Widzę, że nawet domieszka królewskiej krwi nie zrobi ze zwierzęcia człowieka. - warknął. - Ja, Hedar, zostałem wysłany, aby przyprowadzić cię do mojego ojca, zrozumiałeś?

Znieruchomiałem, porażony nastawieniem właśnie poznanego młodzieńca. Słowa Hedara raniły mnie, ale także przerażały. Wiedziałem przecież z opowieści Alberda, jak miał na imię mój brat.

- Zatem to ty jesteś moim bratem, tak? - spytałem niepewnie, nieufnie patrząc starszemu młodzieńcowi w oczy.

- Jestem synem cesarza Alberda - warknął Hedar, odsuwając się ode mnie. Skinął głową, dając mi znak, abym ruszył za nim. - A ty szczeniakiem jednego z niewolników.

Słowa mojego brata bolały. Pochyliłem głowę, smętnie wlokąc się za Hedarem. To było tyle, jeśli chodziło o braterską miłość, o której wielokrotnie zapewniał mnie ojciec.

Z ponurym nastrojem stanąłem przed drzwiami gabinetu. Czekałem na ruch ze strony mojego nie-brata, ale ten nawet nie drgnął. Stał między mną a wejściem. Ze zdziwieniem dostrzegłem, iż jego ucho poruszyło się. Nie wiedziałem, że ludzie tak potrafili. Hedar był pierwszym, który pokazał mi taką zdolność.

Zacząłem nasłuchiwać, jednocześnie obserwując starszego młodzieńca. Grube drewno ledwo co przepuszczało dźwięki, jednak doskonale słyszałem podniesione tony mojego ojca i jednego z doradców.

- Danor, do jasnej cholery, on jest moim dzieckiem!

- Panie, nie mamy wyboru! Chcesz go stracić?!

- Oczywiście, że nie! Nie zmienia to jednak faktu, że to moje dziecko! Musi być jakiś sposób!

- Obaj znamy prawa! Sam pilnowałeś, aby pozbawione panów mieszańce mordowano!

- Ale to mieszańce, a nie mój syn! On jest częściowo człowiekiem! On jest synem moim i Artona. To częściowo człowiek!

- Wyrwij mu łuski i szpony tak, aby mu nie odrosły. Wtedy możesz łudzić się, że żaden z tych staruchów nie zapragnie widzieć jego głowy leżącej dwa metry od kręgosłupa.

Hedar, najwyraźniej nic nie słysząc, westchnął teatralnie i popchnął drzwi. W ponurym nastroju wszedłem do pokoju, który musiał być gabinetem.

Alberd siedział za ciemnym biurkiem, ubrany w czarny mundur. Tuż za moim ojcem stał wysoki, siwiejący mężczyzna. Ten sam, który z zachwytem się we mnie wpatrywał przed wejściem do pałacu. Ten sam, który z łagodnym uśmiechem mnie witał każdego dnia, chociaż nie zamienił ze mną ani słowa.

Jak zawsze, był ubrany w ładny, czerwony surdut. Uniósł głowę na mój widok. Uśmiechnął się przyjaźnie, chociaż czułem w pomieszczeniu zapach niepokoju i stresu. Zerknąłem na ojca, ale ten był zajęty żółtawą kartką papieru.

Była ona zapisana, jednak nie wiedziałem, co oznaczały drobne znaki. Potrafiłem czytać, jednak wciąż miałem problemy z rozszyfrowywaniem tekstów pisanych odręcznie.

- Witaj, tato - szepnąłem, patrząc to na Alberda i kartkę, to na nieznajomego.

- Synu... - zaczął cesarz, wstając. Spojrzał ponad moim ramieniem na Hedara. - Wyjdź.

Zostaliśmy sami. Zbliżyłem się do biurka cesarza, nie spuszczając wzroku z nieznajomego.

- Cylarze? - Odwróciłem się i spojrzałem na ojca. - Przeczytaj ten dokument, tylko zachowaj spokój - poprosił.

- Nie umiem czytać - odparłem z prostotą.

- W takim razie... - Nieznajomy zbliżył się do mnie. Spiąłem się. - Mam na imię Danor. Jestem przyjacielem i doradcą twojego ojca oraz... jak wynika z tego aktu własności... twoim właścicielem.

12 komentarzy:

  1. Ten komentarz został usunięty przez administratora bloga.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jaką osobą jesteś Damianie, żeby czytając info autorki przed rozdziałem, pisać takie rzeczy. Szanowny Pan Czytelnik ma święte i niezbywalne prawo do cotygodniowego rozdziału, nawet jak autor ma depresję, sypią mu się sprawy osobiste, może nawet na łożu śmierci powinien publikować.Przecież komentarze i twoja przyjemność czytania to priorytet w życiu każdego blogującego. Widuję często twoje komentarze na różnych blogach i podsumuję, zawsze wszystkiego się czepiasz i zrzędzisz gorze niż niejeden moher - co z tobą nie tak człowieku? Kiedyś trafiłam na twoją radosną twórczość i powiem, że akurat ty nie powinieneś nic wspominać o miesięcznych przerwach w pisaniu lub o nie kończeniu opowiadań. Dobra możesz już hejtować, co znając ciebie na pewno nastąpi. mati

      Usuń
    2. Ten komentarz został usunięty przez administratora bloga.

      Usuń
    3. Ten komentarz został usunięty przez administratora bloga.

      Usuń
    4. Wszyscy są Szarą Masą, a ciebie jednego oświeciło. wow!

      Usuń
    5. Ten komentarz został usunięty przez administratora bloga.

      Usuń
    6. Dobra, tolerowałam Twoje zachowanie, Damiann, ale nie będę znosić obrażania moich czytelników. Mati - bardzo Cię za niego przepraszam i dziękuję za wszystkie Twoje słowa. Gdyby Damiann był publicznym obserwatorem bloga, to bym go zablokowała, ale mogę zrobić to tylko na Google+. Jeszcze raz dziękuję i przepraszam, Mati.

      Usuń
    7. Damianie, zrozum, że twojego epitetu nie biorę na poważnie (nie mnie pierwszą obrażasz), nie znasz mnie, więc chyba jesteś jakimś wybrykiem natury, skoro znasz wysokość mojego IQ. Dla mnie można nie pisać regularnie z powodu złego humoru lub brzydkiej pogody etc., bo pisanie jest dobrowolne i powinno sprawiać przyjemność. Czy ktoś pisze prawdę czy nie, nie mnie to oceniać, bo ta wiedza jest poza moim zasięgiem.Trzeba jednak być paranoikiem, żeby wszystko uważać z góry za kłamstwo. Ciężko byłoby żyć z takim podejściem i nie ma to nic wspólnego z naiwnością ani głupotą. Wymiana komentarzy z mojej strony jest zakończona, nie zamierzam poświęcać więcej czasu twojej osobie. Napisałam jedynie dlatego, że posunąłeś się za daleko w stosunku do autorki. mati

      Usuń
    8. Ten komentarz został usunięty przez administratora bloga.

      Usuń
    9. Nigdy nie pisałam o czytelnikach ,,w złej formie" (no, jeśli dla Ciebie obrazą jest zdanie ,,nie komentujoo, lel, nie doceniajoo pewnie", które było żartem, to...). Czytelników nie okłamuję - wprost piszę. Litości nie potrzebuję, gdyż ona mi nie pomoże. Ciebie okłamałam nie raz - wg Ciebie. Sorry, ale Ty naprawdę masz problemy z wyłapywaniem żartu. Teraz, zgodnie z Twoją prośbą, usuwam Twoje komentarze, coby Ciebie z takim ,,dnem społecznym" i ,,gównem", jak to określiłeś, nie powiązano.

      Usuń
  2. Bardzo podobają mi się Twoje NKI, a jeśli chodzi o depresję to trzeba ją leczyć-to nie wstyd, (wypieranie tylko pogarsza sprawę) bo przecież Ty też masz prawo do normalnego życia, a nie wegetacji. Ja już biorę leki od ponad czterech lat, bo są przypadki gdy same "pogadanki" nie pomagają.To naprawdę zmienia jakość życia i jeśli jest taka konieczność, to nie bój się nawet leków, bo to też jest dla ludzi. To nie słabość walczyć o siebie, przeciwnie - świadczy o tym, że jesteś twarda, nie poddajesz się. Dużo jeszcze dobrych rzeczy przed Tobą, nie poddawaj się, a będzie dobrze. Trzymam kciuki i pozdrawiam. mati

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. NKI? A cóż to za skrót?
      Co do depresji - nie chcę się na ten temat wypowiadać. Szkoła chwilami pomaga, czasami wręcz przeciwnie. Jakoś sobie radzę i chyba to jest najważniejsze.
      Serdecznie pozdrawiam,
      Sarabeth M. :)

      Usuń

Bardzo proszę o opinie :)