wtorek, 13 października 2015

Hellada 2: rozdział X (część pierwsza)

Tak bardzo mi się nie chciało pisać tego rozdziału, że nawet planowałam utworzyć bloga z drugą wersją ,,Hellady" -.- Nocusz, wreszcie napisałam... więc radujmy się :) Rozdział będzie podzielony na dwie lub trzy części. Miłego czytania!

Minął tydzień. Tydzień pracy, nauki i... strachu.

Isagoras i Aniketos bali się. Nawet okrutny, arogancki książę był tylko młodzieńcem, który nigdy wcześniej nie brał udziału w żadnym większym konflikcie - a co dopiero w bitwie. Isagoras tym bardziej. Nie wiedzieli, co miało ich czekać. Czy wróg przebije się przez hoplitów? Dotrze do pałacu? Czy młodzieńcy w ogóle... przeżyją? Może i nie mieli udziału brać w starciu na otwartej przestrzeni, ale czyż nie mogło się zdarzyć, iż żołnierze Haliartos rozpoczęliby oblężenie pałacu?

Król odsunął swoich młodzików na dalszy plan. Rzucił się w wir przygotowań. Kuźnie od świtu do późnej nocy nieustannie pracowały, król i jego doradcy wędrowali po całej Liwadii, wszystkiego nadzorując.

Isagoras był pod wrażeniem umiejętności króla działania pod presją. Heron potrafił uczynić wszystko, niewątpliwie stresując się i przemęczając. Już dzień po przybyciu posłańca, podczas pośpiesznego śniadania, młodzieniec zauważył u króla oznaki niewyspania i zdenerwowania.

Aniketos opowiadał towarzyszowi, jak zmieniła się armia Liwadii w ciągu ostatnich kilku lat. Z małych, nędznych falang złożonych z mężczyzn ubranych jedynie w chlamidy, powstały doskonale zwarte, kosztowne szyki pełne zdyscyplinowanych żołnierzy w ochronnych napierśnikach.

Siódmego dnia po przybyciu posłańca wszyscy byli już gotowi. W powietrzu unosiły się opary stresu, zdenerwowania i strachu, jednak nie było paniki. Jak się okazało, przodkowie Herona zadbali o to, aby poddani byli podczas bitwy tak bezpieczni, jak to tylko było możliwe. Ludzie byli sprowadzani do pałacu, gdzie schodzili do piwnic. Isagoras i Aniketos również tam trafili, jednak parę dni wcześniej - tylko po to, aby poznać możliwą kryjówkę i drogę ucieczki.

Zanim nastała noc, Isagoras i Aniketos siedzieli na dziedzińcu, obserwując hoplitów. Wysocy, jasnowłosi mężczyźni pozornie spokojnie się przygotowywali do starcia.

- Zaczynają szkolenie wojskowe, mając nawet siedem lat. Niektórzy później rozpoczynają naukę, jednak są to naprawdę nieliczne wyjątki - wyjaśnił Aniketos, pozornie pogodnie obserwując mężczyzn. W rzeczywistości był zdenerwowany. Jak każdy. - Oni są perfekcyjnie wyszkoleni. Znają swoje miejsce i wiedzą, co do nich należy. Potrafią używać tarczy, miecza, włóczni, łuku... Wiedzą trochę o taktyce, więc, nawet jeśli nie są doświadczonymi strategami, to mogą sprawnie działać w kryzysowych sytuacjach.

Isagoras nie skomentował tego. Potok słów księcia mógł skomentować tylko jednym wyrazem: mrzonka. Według Ateńczyka Aniketos po prostu chciał się w ten sposób pocieszyć. Zapewnić samego siebie, że byli bezpieczni.

Mężczyźni byli zgrani i zgodni. Najwyraźniej także bliscy sobie. Młodzieniec czuł się tak, jakby nakrył ich na schadzce. Między tymi rosłymi wojownikami istniały czułość i przywiązanie. Więź między żołnierzami była wręcz namacalna. Nawet zwykłe pomaganie podczas zapinania napierśnika ujawniało tę bliskość. Wykonane z brązu zbroje były najwyraźniej ciężkie, jednak nie wyglądało na to, aby krępowały ruchy. Mężczyźni swobodnie się w nich poruszali - zwłaszcza nie mieli problemu z ruszaniem ramionami.

Zaczęli brać kolejne części swojego rynsztunku. Hełmy odsłaniające jedynie oczy i usta założono na głowy. Krótkie miecze zawisły u pasa. Mające prawie trzy metry długości włócznie wędrowały z rąk do rąk, aż każdy miał jedną. Zwane hoplonami tarcze o średnicy metra zostały oparte o odziane w nagolenniki nogi.

- W innej części pałacu szykują się peltaści - rzucił jakby od niechcenia Aniketos, obserwując kolejnych hoplitów. Przez dziedziniec przewijały się setki wojowników. Reszta przygotowywała się w innych miejscach. - Pamiętasz, kim oni byli? To znaczy...

- Czy pamiętam ich z czasów, gdy żyłem na Krecie? - spytał Isagoras. Zamyślił się. Chociaż dość często wspominał dzieciństwo, to nie przejmował się naukami pobieranymi w dzieciństwie. - Tak. Ojciec miał ich bardzo wielu.

- Nie pomogli mu.

- To nieprawda - odparł Ateńczyk. Zamilkł. Cały czas nazywał się Ateńczykiem. Był synem księżniczki ateńskiej, jednak to ojciec się liczył. A ojciec żył i zmarł w Knossos. Chociaż... Młodzieniec spojrzał na swoje dłonie. Był po prostu bożkiem. Małym bóstwem, o którym nikt nigdy się nie dowie. - Pomogli. Zadecydowali o losach niejednej bitwy. Odgrywali większą rolę, niż hoplici. A ojciec... cóż, zginął już po wojnie.

- Naprawdę? - Ton głosu księcia wyraźnie świadczył o tym, iż Aniketosa absolutnie to nie interesowało.

Isagoras nie odpowiedział. Nie widział w tym sensu. Po co miał odpowiadać, skoro książę nie chciał poznać odpowiedzi.

Spędzili na dziedzińcu jeszcze kilka godzin. Kiedy słońce powoli zaczęło znikać za chmurami, wrócili do wnętrza pałacu. Aniketos trząsł się z zimna, drżącymi dłońmi poprawiając chlamidę - a może ze strachu?

Trzymając w ręce pochodnię, Isagoras ruszył przodem schodami w dół. Pomieszczenia, w których ukryli się poddani Herona, przypominały młodzieńcowi drugi Labirynt. Na szczęście tym razem nie musiał obawiać się Minotaura.

- Aniketosie, gdzie dokładnie idziemy? - spytał, marszcząc czoło.

- Do którejkolwiek sali. Są ich setki, na pewno znajdzie się jakaś mała, która zapewni nam przynajmniej odrobinę prywatności... i, skoro nawet nie znasz drogi, to po cholerę pchasz się do przodu? - marudził książę. Wyrwał towarzyszowi pochodnię i pomaszerował w głąb podziemnych korytarzy i pomieszczeń.

Isagoras ze zmartwieniem obserwował napięte mięśnie Aniketosa. Nie podobało mu się zachowanie towarzysza. Rozumiał jego niepokój, w końcu sam także nie potrafił w pełni zapanować nad nerwami... ale nie podobało mu się to, jak książę wyżywał się na innych.

W końcu osiedli w małej sali. Jak się okazało, część piwnicy służyła jako spichlerz. Młodzieńcy mieli farta - trafili na beczki z solonymi rybami. Spojrzeli po sobie i zaczęli myszkować po pomieszczeniu. Chociaż znaleźli wino, to nigdzie nie było wody - a przecież alkoholu nie pili, nie rozcieńczając go wcześniej.

Ale to może było lepiej. Dzięki temu nie upili się i mogli słuchać tego, co działo się dookoła nich. Chociaż ściany były grube, to drzwi zostały wykonane z lichego drewna. Każdy płacz, każdy krzyk... słyszeli wszystko.

- Jak myślisz... umrzemy?

Aniketos spojrzał na Isagorasa, unosząc brew. Pytanie Ateńczyka najwyraźniej go w jakiś sposób pocieszyło, gdyż uśmiechnął się słabo i rzucił:

- Szczerze? Nie. Nie my.

- A kto? - Młodzieniec przysunął się do towarzysza. Obaj siedzieli na ziemi, opierając się o zimną ścianę. Będąc blisko, mieli przynajmniej odrobinę ciepła. - Kto inny umrze, jeśli nie my?

- Każdy.

rekonstrukcja spartańskiego hoplity z Wikipedii :)

5 komentarzy:

  1. Notka znów wyszła ci wspaniałe.
    Warto było czekać i zaglądać co dzinnie.
    Kaiko
    P.S: Z niecierpliwością czekam na kolejna notkę.
    :3

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bardzo mnie ucieszyły Twoje słowa :) Rozdział może będzie w niedzielę, może troszkę później. Dwa tygodnie choroby i teraz piszę nawet po cztery sprawdziany i testy dziennie w szkole, więc na pisanie nie ma tak wiele czasu :c

      Usuń
  2. Oczywiście, że wyszło wspaniale nawet nie miałam wątpliwości ale jak dla mnie za krótko, ale jestem wredna ba chciałabym wszystko naraz i od razu.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Przykro mi, ale musisz poczekać. Szkoła i jesienna chandra. Może w niedzielę :)

      Usuń
    2. Na chandrę miziam cię ciepło przez otchłanie intrnetu, a na szkołę nic nie poradzę:-)

      Usuń

Bardzo proszę o opinie :)